piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 10.

Rozdział 10.

Nadszedł czas egzaminów. Od poniedziałku do piątku codziennie miałam jakiś egzamin. Rano zawsze odbywały się pisemne, teoretyczne, a popołudniami praktyczne. Na szczęście tych ostatnich miałam tylko kilka. Pisemne starałam się napisać jak najlepiej. Z reguły wszystko szło po mojej myśli i nie było trudnych tematów, choć Harry i Ron narzekali.
- Serio, eliksir zmiany charakteru? Przecież Snape mówił o tym tylko raz! – żalił się Ron po egzaminie z eliksirów.
- Nie prawda. Była o nim cała osobna lekcja. Mówiłam wam, że macie słuchać, bo to trudny temat na egzamin, ale wy zawsze wiecie lepiej. – odpowiedziałam odrywając wzrok od ogromnej księgi. – Na drugi raz radzę słuchać co mówię, bo to czasem się przydaje, jak widać.
- Jasne, na drugi raz napisz mi to na czole, może nie zapomnę. – zawołał za mną Ron, gdy odeszłam w stronę schodów. – Ja naprawdę nie wiem jak ona to wszystko pamięta. – Ron dodał trochę ciszej do Harry’ego.
- Może po prostu słucha? – zawołałam do nich.
I tak było codziennie wieczorem. Ron lub Harry narzekali na zbyt trudne pytania, a ja uświadamiałam im, że każde z trudniejszych zagadnień było choć raz na danej lekcji. Fred i George nie zabawiali się w tym tygodniu i dali nam szansę na trochę spokoju. Siedzieli z reguły z Lee i usiłowali jeszcze coś powtórzyć.
Sumy przeszły, ale przyszedł czas na owutemy. Pierwszego dnia Fred nie był zadowolony.
- Eliksir Wigoru. – powiedział tylko, gdy wieczorem przyszedł do pokoju wspólnego, a ja usilnie wpatrywałam się w niego.
Denerwowałam się każdym jego egzaminem, jak moim własnym. Przez całe dnie ściskałam kciuki, aby dodać mu trochę otuchy. Wiedziałam, że jest przygotowany, ale wiedziałam też, że pytania mogą być podchwytliwe.
Fred za to nie sprawiał wrażenia złego, załamanego lub choćby zdenerwowanego. Przejmował się, ale nie pokazywał tego. George dla odmiany nie przejmował się w ogóle. Śmiał się i zabawiał jak zawsze, a gdy pytałam jak testy odpowiadał, że bywało gorzej. Euforia u niego mogła być spowodowana wieloma rzeczami, ale wątpiłam, aby to był idealnie łatwy egzamin.
Dni mijały. Egzaminów zostało już bardzo mało i każdy myślał o zbliżających się wakacjach. W tym roku rodzice wybierali się do Włoch. Oczywiście miałam jechać z nimi, ale chciałam dać im trochę wolnego od pracy i domu, taki czas tylko dla siebie. Sama więc miała spędzić te wakacje w moim domu. Nuda, moje życie to katastrofa.
- Co robisz we wakacje? Włochy z rodzicami, tak? – zapytała mnie pewnego ranka Ginny, gdy zeszłam do pokoju wspólnego.
- Nie, chciałam dać im trochę prywatności, tak żeby mogli odpocząć.
- Więc… będziesz sama w domu? – zapytała zdziwiona Ginny.
- Co w tym dziwnego?
- Zazdroszczę. Ja z tyloma braćmi nigdy nie byłam sama w domu. Czasem bym chciała. – powiedziała z żalem.
- Ja w sumie nie bardzo. Wole towarzystwo. Nie lubię siedzieć sama wśród czterech ścian, to takie dołujące.
- No to nie możesz zostać sama! – zawołała Ginny. – Przyjedź do nas! Proszę, wiem, że twoi rodzice jadą na początku sierpnia, więc gdy tylko pojadą przyjedź do nas! – wołała cała podekscytowana ruda.
- Ginny, opanuj się, nie pytałaś ani rodziców, ani barci, może mnie nie chcą. Przestań się tak ekscytować! – sprowadziłam ją z powrotem na ziemię, ale po chwili jej podniecenie wróciło.
- Mama na pewno się zgodzi! Uwielbia cię, no i poza tym, lubi, gdy jej pomagasz, bo nas zawsze musi prosić! Przyjedź!
- Ginny! Rodzeństwo… oni też mieszkają w Norze! Nie mogę się wam tak wprosić.
- Przecież ja cię zapraszam.
- Ok., pogadasz z mamą, jeśli się zgodzi to przyjadę.
- Już się cieszę! Na pewno się zgodzi! – Uśmiechnięta Ginny wybiegła z pokoju wspólnego i najpewniej pobiegła do sowiarni.
Ginny wystarczyły dwa dni, aby zgromadzić przeciwko mnie wszystkich Weasley’ów i Harry’ego. Trzymałam w dłoni list od pani Molly i pana Artura, który zapewniał mnie, że wręcz MUSZĘ przyjechać do Nory w te wakacje. Fred i George biegali za mną i wmawiali, że z nimi spędzę najlepsze chwile w te wakacje. Harry, Ginny i Ron natomiast mówili, że w ogóle nie wyobrażają sobie tych wakacji beze mnie.
- Musisz! – wołała Ginny, gdy znów się wykręcałam.
- Daj spokój! Fred i George chcą zaprosić Lee. Ile ludzi może pomieścić wasz dom?
- Fred i George zapraszają Lee na początku lipca. – powiedzieli bliźniacy z uśmiechem na ustach.
- Jasne, tęskno wam za tą nocą w namiocie, że tak szybko Ginny przekabaciła was na swoją stronę? – zapytałam z uśmiechem.
- O, tak! – zawołał George.
- Jasne, zastanowię się, tak?! – zapytałam porządnie zdenerwowana przez to ciągłe namawianie.
Ginny i reszta doprowadzili do tego, że czułam się jak przygwożdżona do ściany. Na każdym kroku wspominali o wakacjach i moim pobycie w Norze. Nawet nie wiem kiedy, dla świętego spokoju, powiedziałam, że wpadnę. Wiadomość ta wywołała ogólną radość.
Bliźniacy do całej idei wspólnych wakacji namawiali mnie najbardziej, więc też najbardziej się ucieszyli, gdy wreszcie się zgodziłam. Euforia Freda spotkała się z głośnym niezadowoleniem ze strony Ronalda. Nie był zły, że przyjeżdżam. Był zły przez to, że Freda tak to cieszy. Dla mnie zadowolenie Freda też było nie do końca zrozumiałe, przecież właśnie w te wakacje mieli otwierać wraz z George’m swój sklep. Pewnie planowali dużo czasu spędzać w nim, aby jak najlepiej wszedł na rynek. Bliźniaków i tak nigdy nie zrozumiesz, Hermiono. Ale oczywiście wszystko wyjaśni się już niedługo.
Punkt o godzinie dziewiątej, ostatniego dnia szkoły, wszyscy uczniowie zebrali się na dworcu King’s Cross. Stałam przy drzwiach do pociągu z ogromną, zaczarowaną listą uczniów z Gryffindoru i jak na Prefekta przystało, wpuszczałam uczniów do pociągu. Stałam i czytałam już dobre kilka minut. Wpuściłam Harry’ego, potem zgodnie z alfabetem kilku pierwszoroczniaków i całą chmarę innych Gryffonów, gdy nadeszła litera W, która kończyła moją listę.
- Weasley Fred. – Fred wbiegł do pociągu.
- Weasley Ginny. – Ginny przeszła i z uśmiechem dołączyła do Harry’ego.
- Weasley George.
- Musimy pogadać. – wyszeptał mi do ucha bliźniak, gdy przechodził obok.
Zdziwiłam się.
- George?
- Fred. – powiedział i z uśmiechem wszedł do pociągu.
- Weasley Ronald. – wpuściłam ostatniego z mojej listy i oddałam listę z magicznie mieniącymi się znaczkami. Następnie weszłam do pociągu.
Oczywiście Ron nie miał zamiaru fatygować się na zebranie. Pobiegłam do łazienki i chwilę później weszłam do przedziału.
- Ronaldzie Weasley! Zebranie Prefektów odbywa się w pierwszym przedziale! – zawołałam widząc Rona z zadowoloną miną.
- Jaka groźna. – zakpił Fred. – Lepiej idź, ona może gryźć. – powiedział i popchnął Rona do wyjścia.
- Z tobą też mam do pogadania! Zamiana miejsc z bratem bliźniakiem? Twoja pomysłowość od czasów wakacji się widzę nie zmieniła.
- Nie, nie zmieniła, ale widzę, że ty się zmieniłaś. Diametralnie. – powiedział mierząc mnie wzrokiem. Chwilę dłużej zatrzymał się na moich nogach.
Spojrzałam w dół. Och, nie… Szata podwinęła mi się do góry i odsłaniała prawie całe nogi. Spłonęłam rumieńcem i szybko naprawiłam uszczerbek. Spojrzałam na Freda. Siedział i uśmiechał się zawadzko. Puścił mi oczko i wrócił do poprzedniej czynności.
- Ron, masz minutę! – powiedziałam zdenerwowana trzaskając drzwiami przedziału.
Zebranie trwało godzinę. Ron zasypiał na moim ramieniu.
- Mógłbyś wreszcie się skupić? Zupełnie nie rozumiem twojego znudzenia. – wyszeptałam, gdy z obudzeniem strzepałam jego głowę z mojego ramienia.
- Bo to taaaaakie nudne. – przeciągle ziewnął.
Westchnęłam i z nieudawanym niezadowoleniem spojrzałam na Rona.
- Ok., kończymy. Pytania? – zapytał Prefekt Naczelny i spojrzał na zebranych. – Brak? – zapytał po chwili. – Miłych wakacji.
W przedziale zakotłowało się. Większość Prefektów podobnie jak Ron postrzegał te zebrania jako nudne, ale dla mnie takie nie były. Poczekałam więc aż wszyscy opuszczą przedział i wyszłam ostatnia.
Gdy weszłam do przedziału zajmowanego przez Weasley’ów i Harry’ego Fred porwał mnie na chwilę na korytarz.
- W te wakacje coś się zmieni. – powiedział z podejrzanym uśmiechem.
- Co takiego? – zapytałam ze szczerym zdziwieniem.
- Coś między nami. – wymruczał mi do ucha.
- Nami? – zapytałam z jeszcze większym zdziwieniem. – Niby co takiego może się zmienić?
- Zanim wrócisz do szkoły zostaniesz oficjalnie moją dziewczyną.


Koniec części pierwszej.




~~~~
No to koniec części pierwszej.
Jakieś komentarze? Chociaż jeden? Jest to ktoś, kto to czyta?






piątek, 22 listopada 2013

Rozdział 9.

Rozdział 9.

Cały marzec trwałam przy swoim, okłamując siebie i wszystkich dookoła. Wciąż chodziłam zdenerwowana i starałam się nie rozmawiać z nikim. Harry wpatrywał się we mnie dając mi do zrozumienia, że mam porozmawiać z Fredem. Zwieszałam wtedy głowę zajmując się moimi dłońmi, posiłkiem, bądź pracą domową. Ginny chyba dowiedziała się czegoś od Harry’ego, bo potajemnie się do mnie uśmiechała.
Kwiecień przywitał nas zmianą pogody. Śnieg stopniał, przyleciały ptaki, a słońce świeciło prawie bez przerwy. Moja złość jakby odrobinę minęła i spędzałam trochę czasu z przyjaciółmi. Fred już się nie uśmiechał tak sztucznie, co jak później się okazało było wywołane zerwaniem z Angeliną. Kiedy stał się wolny wrócił do dawnych nawyków.
- Teraz znowu masz szansę! Hermiono, proszę cię. - wmawiał mi Harry.
- Och.. dajcie już spokój! Harry, czy tak trudno pojąć, że nie chcę? Lepiej przygotuj się do sumów. Nie marudź mi o, zaznaczam, moim WŁASNYM życiu miłosnym!
Przesiadywałam długo w bibliotece i starałam się jak tylko mogłam spamiętać maksymalnie dużo regułek i zaklęć. Czerwiec zbliżał się nieubłagalnie, a ja wciąż miałam pewność, że połowy wciąż nie umiem. Fred przesiadywał przy książkach z miną wskazującą na zrezygnowanie. Nawet George w końcu postanowił zajrzeć do książek.
- Hermino, a jak z tym zaklęciem? Wiem, że to wiesz, pomocy! – prosił mnie George pewnego wieczora przy kominku. Zrezygnowana sięgałam wtedy po jego książkę i udzielałam darmowych korepetycji.
- Dzięki, jesteś cudowna. – uśmiechnął się, puścił mi oczko i wrócił do nauki.
- Jasne, zakochaj się. – odpowiedziałam z sarkazmem.
Czasem moje własne zachowanie mnie przerażało, ale tłumaczyłam je sobie zmęczeniem i przepracowaniem.
Ginny spędzała ze mną znacznie więcej czasu. Już nie ukrywała, że wie o wszystkim od Harry’ego. Ślęczała nade mną i przeszkadzała mi w nauce. Wciąż mówiła o Fredzie i wpatrywała się we mnie, jakby szukając potwierdzenia, że to co mówi chociaż trochę mnie obchodzi.
- Chociaż z nim pogadaj! Może wróci to co było przed balem. Proszę, no. – błagała mnie, a ja wciąż trwałam przy swoim.
Często przypadnie zdarzało mi się na niego zerknąć. Gdy siedział w pokoju wspólnym, na kolacji, czy gdy usiłował się uczyć, miał wtedy zaciętą minę, która wywoływała u mnie uśmiech. Kiedy nasze spojrzenia się spotykały, a było to niestety bardzo często, zawsze szybko spuszczałam głowę. Hermiono, opanuj się! Przecież nie możesz tak na niego patrzeć! To przyjaciel! Przyjaciele się tak nie zachowują! Nie patrz tam! Nie patrz na niego! - Karciłam się sama w myślach, gdy uśmiechał się do mnie dając mi do zrozumienia, że widzi mój wzrok. Zepsujesz wszystko i jeszcze więcej! Co ty robisz? Nie myśl, nie patrz! Daj spokój!
Z czasem łapałam się na tym, że myślę o nim za często. Śnił mi się prawie co noc, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Wszędzie go widziałam, wszędzie czułam na sobie jego spojrzenia. Obserwował mnie, a ja wciąż nie potrafiłam unikać jego wzroku. Uśmiechał się i patrzył na mnie z tak cudownym pełnym nadziei spojrzeniem. Mimowolnie mój mózg posyłał mi różne obrazy. Jego usta zbliżające się do moich. Jego piękne oczy znajdujące się tak bardzo, bardzo blisko moich. Jego ciało przytulające mnie do siebie. Nie mogłam powstrzymać tych myśli. Wariuję! Co ja robię? Fred, dlaczego tak na mnie działasz? Co się dzieje? Co ty robisz? Hermiono, opanuj się! Daj sobie spokój! To tylko PRZYJACIEL! Potrzebowałam przyjaciółki, musiałam z kimś porozmawiać, więc padło na Ginny. Opowiedziałam jej wszystko.
- Dla mnie to proste. Zakochujesz się. – skwitowała mnie po całej opowieści.
Jej odpowiedź była jakby ciosem zadanym mi prosto w żebra. Bałam się tego słowa od kiedy tylko zaczęłam opowiadać. Ginny wydawała się zachwycona i na pewno już oczami wyobraźni widziała nasz ślub.
- Nie. – zaprzeczyłam usuwając z wyobraźni białą sukienkę i czarny garnitur. – Mam po prostu manię natręctw. Wszędzie widzę Freda. Nie musisz tego nazywać, nawet lepiej, żebyś nie nazywała. Po prostu powiedz jak się z tego wyleczyć.
- Zakochanie to nie choroba. Po prostu z nim pogadaj!
- Ale ja się nie zakochałam! Ginny, to był mój przyjaciel, nic więcej. – upierałam się.
- To pogadaj z nim i powiedz, że chcesz wrócić do tego co było przed balem.
Postanowiłam tak zrobić. Znowu zaczniemy się przyjaźnić i będzie dobrze, tak jak było.
Czatowałam na Freda po kolacji. Gdy wychodził z Wielkiej Sali stanęłam przed nim. George i Lee obdarzyli mnie miłymi uśmiechami.
- Możemy pogadać? – zapytałam patrząc na niego znacząco.
Zignorowałam te cholerne motylki i myśli, które nienaturalnie szybko zeszły z tematu na jego ciało.
- O czym?
- Może na osobności? – spojrzałam znacząco.
- Nie mam przed nimi tajemnic. Są moimi przyjaciółmi. – zakomunikował parząc na brata i Lee.
- Fred, aż tak mnie nienawidzisz, że nie możesz ze mną porozmawiać nawet dziesięć minut?
- Nie nienawidzę cię. To ty nie chciałaś rozmawiać. - skończył.
- Teraz chcę. – spojrzałam na niego z cieniem uśmiechu.- Proszę.
- Dobra, znaj moje dobre serce. – powiedział z uśmiechem. – Prowadź!
Otworzyłam drzwi do pierwszej wolnej Sali i weszłam do środka.
- Więc? – zapytał.
- Wróćmy do tego, co było przed balem. – powiedziałam szybko.
Podszedł do mnie bliżej. Serce zabiło mi mocniej, odetchnęłam głęboko.
- Do przyjaźni. – dodałam znacząco.
- Do przyjaźni? Tak stawiasz sprawę? Znowu będziemy się okłamywać, ale jako przyjaciele?
- Fred, proszę cię!
- Nie, Hermiono, codziennie widzę twoje ukradkowe spojrzenia, jakbyś kradła chwilę tylko dla siebie i przeznaczała ją na patrzenie w moją stronę..
- Tęsknie za przyjacielem. – usprawiedliwiłam się.
- Okłamujesz siebie i mnie.
- Przepraszam. – podeszłam do niego bliżej i spojrzałam w jego oczy.
Serce zabiło mi mocniej, oddech przyspieszył a wszystkie myśli zniknęły. Był tylko on. Już zapomniałam po co tu jestem, chciałam tylko jego. Chciałam być bliżej, pocałować go, zatopić się w jego oczach. STOP! Jesteś tu, bo znowu macie być przyjaciółmi! MÓW! Rozkazałam sobie w myślach.
Patrzył na mnie spokojnie, wyczekująco.
- Przyjaciele? – zapytałam cicho.
- Ok., przyjaciele. – powiedział z uśmiechem. - Przepraszam, ale muszę się uczyć. Owutemy już za miesiąc.
- Och, daj spokój, pomogę ci. – powiedziałam i ruszyłam do wieży Gryfindoru.
W pokoju wspólnym ruszyliśmy do nauki. Wszystkie niestosowne myśli odpłynęły, gdy usiadłam do książek i zajęłam myśli czymś innym.
- Dobra, to czego nie rozumiesz? Co ci bliżej wyjaśnić albo sprawdzić? – zapytałam przeglądając jego notatki.
- Eliksiry to katorga. No i obrona w sumie też. Wróżbiarstwo idzie mi średnio, ale wiem, że ty się z tego nie czujesz. – uśmiechnął się.
- O nie! Wrócili do siebie!- krzyknął George wchodząc przed dziurę pod portretem.
- Kto miał wrócić? – zapytałam z sarkazmem.  – Nikt nigdy nie był razem, a tym bardziej nie zrywał.
- Taa.. a ja wiem swoje. Co nie, Lee? Wygrałem! Zawołał do chłopaka rozmawiającego niedaleko z Angeliną.
- Jasne, o to się założyli! – zaśmiał się Fred.
- O co? – zapytałam szybko.
- O nas! O to kiedy się pogodzimy i „wrócimy do siebie”
- Świetnie, hazard w Gryffindorze i to jeszcze z powodu problemów Prefekta. Wyleją mnie z tego stanowiska. – zaśmiałam się. – Nic… Eliksir Wigoru, tak?
- Tak, wigoru. – powiedział Fred i podał mi książkę.
I tak było co wieczór. George zaczął przysiadać do nas, gdy poruszaliśmy jakiś cięższy temat. Obaj byli zdolni, ale potrzebowali motywacji i pomocy przy trudniejszych tematach. Byli strasznie leniwi i to była ich największa wada.
Sumy w tym roku odbywały się wcześniej niż owutemy.
- A jeśli nie zdam? – zapytałam Harry’ego pewnego słonecznego dnia.
- Tak, wtedy na czole wyrośnie mi kaktus, a szkołę zamkną z powodu małej zdawalności egzaminu.
- Wiesz, że Umbrige nie będzie miła dla nas… Ona nienawidzi.. Hm.. Wszystkich! To znaczy wszystkich uczniów.
- Och, daj spokój. Usiądziesz, napiszesz i rozwiążesz test. Nie będzie cię pytać osobiście. – wołał Harry, gdy go znowu męczyłam.
- I tak się jej boję. Choć w sumie po naszej Gwardii ona nienawidzi mnie w szczególności… Harry, ja nie zdam! To będzie straszne!
- Nienawidzi nas, to fakt, ale przecież nie może chodzić po klasie, ani patrzeć w kartki tym bardziej! Opanuj się!

Przez ostatni tydzień przed egzaminami chodziłam zestresowana, jak nigdy dotąd. Wciąż w rękach ściskałam książki, jakby miały mi pomóc. Powinnam sobie odpuścić, bo nikt inny tak nie panikował, ale nie potrafiłam. W nocy nie spałam, za to zasypiałam nad ranem, gdy musiałam wstawać. Uczyłam się wciąż i dodatkowo nadal pomagałam Fredowi i również George’owi. Swoją drogą miałam co do niego rację. Uczył się, ale dopiero od kwietnia. Trochę wiedział, ale tylko stąd, że przykładał się wraz z Fredem do swoich wynalazków. O dziwo mieszanie ze sobą substancji opanował do perfekcji. Inne przedmioty nadrabiał powoli, ale nadrabiał. Z moją pomocą był do egzaminów przygotowany na poziomie średnim.

~~~~

Rozdział 9 za nami! 
Chcecie więcej?
Czytasz? Skomentuj! :)

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 8.

Rozdział 8.

Od balu minął tydzień. Moje myśli wreszcie się uspokoiły i opanowały. Skutecznie unikałam Freda, co spowodowało, że już nie postrzegałam go jako tego jedynego. Nie myślałam o nim, a gdy był w pobliżu ulatniałam się. Po czasie miałam wyrzuty sumienia. Nie pomagałam już Fredowi w nauce. Często widywałam go w pokoju wspólnym z masą książek dookoła i z zaciętą miną. Pewnego razu po prostu do niego przysiadłam. Jakby nigdy nic wyciągnęłam mu książkę z ręki i zaczęłam uczyć dalej. Tak było już co tydzień. Po prostu siadałam i uczyłam dalej. Nie rozmawialiśmy ani przed  ani po nauce. Z czasem Fred chciał to zmienić. Wpatrywał się uparcie w moje oczy i chciał coś powiedzieć. Po nauce zatrzymywał mnie, ale ja zawsze wymyślałam jakąś pilną sprawę, którą akurat wtedy musiałam załatwić. Uciekałam zanim padły jakieś deklaracje, bądź zanim temat przeszedł na temat balu.
- Będziesz musiała z nim pogadać! – pouczał mnie Harry. – Zgódź się wreszcie.
Jakbym sama o tym nie wiedziała.
Taka rozmowa zawsze kończyła się kłótnią.
Fred nie ustępował ani na chwil:
- W końcu ze mną porozmawiasz! Nie możesz tego wiecznie odkładać! – zawołał za mną, gdy uciekłam pod pretekstem nauki w bibliotece.
- Będę próbowała to odwlekać jak najdłużej. – powiedziałam sama do siebie.
W pewny słoneczny, choć mroźny poniedziałek Fred przeszedł samego siebie. Nafaszerował pierwszoklasistę cukierkami, które wywołały bardzo siny krwotok z nosa i uszu. Zrobił to tylko po to, aby zwrócić moją uwagę. Na mnie to jednak nie podziałało. Rzuciłam mu tylko mordercze spojrzenie i wyszłam z Pokoju Wspólnego. Byłam śmiertelnie zła i nie chciałam widzieć jednego z bliźniaków na oczy. Unikałam go jeszcze bardziej, a on usilnie patrzył na mnie w każdym możliwym miejscu. Czułam jego spojrzenia na każdym posiłku w Wielkiej Sali, przed lekcjami, po lekcjach, przed biblioteką, przed nauką, po nauce, przed pójściem spać i tak dalej. Dosłownie wszędzie był Fred i jego przeszywające spojrzenie. Sama wciąż trwałam przy swoim i zupełnie nic na mnie nie działało.
Pewnego wieczoru szłam z biblioteki kompletnie zmęczona. To był bardzo ciężki i wyczerpujący dzień. Uczyłam się najpierw sama, potem z Fredem, a później w bibliotece sprawdzałam wypracowanie Ginny, która teraz zajadała kolacje wraz z Harrym. Szłam pustym korytarzem i kierowałam swoje kroki do Pokoju Wspólnego. Żyłam moimi myślami i nie zwracałam uwagi na otaczający mnie świat. Z zamyślenia wyrwała mnie czyjaś dłoń ciągnąca mnie do pustej sali.
- Fred! Zgłupiałeś? Nie można tak napadać na ludzi! – wydarłam się z wściekłością.
- A ignorować można? – zapytał równie wściekły. – Teraz ze mną porozmawiasz. I nie chcę słyszeć, że Harry, Ginny, bądź ktokolwiek inny cię potrzebuje. To jest moje kilka minut. Przeżyją bez ciebie.
- Ale… - chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi argumentów. – Och, dobrze. Może w końcu trzeba pogadać.
- No! Po miesiącu gonitw nareszcie się zgodziłaś!
Zaśmiałam się.
- Ok., więc o czym tak usilnie chcesz ze mną porozmawiać? – zapytałam robiąc bezbronną minę.
- Chciałem zapytać, czy biorąc pod uwagę to co działo się na balu, zgodziłabyś się pójść ze mną na walentynkową wycieczkę do Hogsmeate?
- Fred, ale przecież jesteśmy przyjaciółmi. Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Przyjaciółmi? Hermiono, o ile się nie mylę, to przyjaciele się nie okłamują. My nie robimy nic innego przez ostatni miesiąc. – powiedział patrząc na mnie z wyrzutem. – Powiedz jeśli mam przestać.
Fred podszedł do mnie i dotknął mojej dłoni. Zadrżałam pod jego dotykiem i uśmiechnęłam się spoglądając na jego dłoń leżącą na mojej. Serce zabiło mi mocniej, chciałam więcej tego dotyku, jak mogłam się okłamywać? Oczywiście, że chciałam z nim iść. Jak mogłabym nie chcieć. Westchnęłam cicho. Zbliżył się i drugą dłoń położył na mojej talii delikatnie mnie do siebie przyciągając.
- Nie, Fred. – opanowałam się wyrywając dłoń z jego.
- Nic, kompletnie nic nie czujesz? – zapytał mierząc mnie wzrokiem.
- Fred, na balu oboje byliśmy upojeni kremowym piwem, ta romantyczna piosenka też zrobiła swoje. Proszę cię, przestań.
Na jego pytanie jednak nie odpowiedziałam. Najpewniej wyczułby nutę zawahania w moim głosie.
- Nie zmieniaj tematu. Doskonale wiem, że coś jest na rzeczy. Mam udawać, że nie chcę cię dotykać, kiedy naprawdę tak bardzo chce? Mam nie patrzeć w twoje oczy, gdy te tak mnie przyciągają? Nie wiem, czy za dużo ode mnie nie wymagasz.
- Tak nie zachowują się przyjaciele, przestań. – powiedziałam cicho.
- Dobrze! W takim razie, jeśli tak stawiasz sprawę, to ok.! Zrozumiesz czego chcesz, ale wtedy może być już za późno.
Bałam się miłości, mimo, że tak bardzo jej chciałam. Nie chciałam wiązać się teraz, gdy działo się źle, a miało dziać jeszcze gorzej. Już dawno podczas rozmowy z Harrym i Ronem obiecałam im, że gdyby kiedyś musieli szukać sposobu na walkę z Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, ja będę im pomagać. Gdyby musieli wyjechać, przeprowadzić się, cokolwiek, ja będę z nimi. Dlatego bałam się tego uczucia. Uczucia? Przesadziłam. Przecież to był jeden taniec, więc nie można mówić o żadnym uczuciu. W każdym razie, bałam się tego jak zachowuję się i czuję, gdy Fred jest tak blisko mnie. Wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam i w końcu poddam się. Nie wyobrażam sobie teraz szukać miłości, bo niby po co?
Pech chciał, że początek lutego przywitał mnie…. Miłością. Chodziłam po zamku co chwilę natykając się na Freda i Angelinę. Chodzili za rękę, patrzyli sobie w oczy i uśmiechali się niesamowicie radośnie. Można powiedzieć, że zarażali innych optymizmem. Ja nadal byłam pesymistką. Każde jego spojrzenie wwiercało się we mnie. Każdy ich wspólny widok przyprawiał mnie o złość. Chodziłam wściekła jak osa i obwiniałam Freda o każde zło na świecie. Oczywiście tylko w myślach, nie rozmawiałam z nim usilnie utrzymując, że po prostu ignorowanie go jest najlepsze, aby zapomnieć. Moją złość ignorowałam i po prostu siadałam wtedy do książek, aby zapomnieć o tym co czuję, gdy ich widzę razem… Nie powinno tak być. Ty powinnaś być na jej miejscu, dlaczego nie jesteś? Przecież chcesz tego. Chciałabyś poczuć wreszcie jego usta na swoich, jego dłonie na sowim ciele, jego ciężar na swoim ciele… STOP! Co ty wyprawiasz?!
Fred jakby doskonale wiedział co czuję. Patrzył na mnie zdecydowanie za często. Kiedy ja chciałam go unikać on pojawiał się wszędzie, gdzie miałam zamiar się zjawić. Kilka razy nawet widziałam go w bibliotece. Kiedy przechodził obok mnie, niby przypadkiem, ocierał się o mnie, lub również przypadkiem mnie dotykał. Wtedy zawsze moje serce nienaturalnie mocno przyspieszało. Mimowolnie się uśmiechałam i chciałam tego więcej. Niby przypadkiem patrzył na mnie, gdy Harry i Ginny ogłosili, że są razem i zupełnie przypadkiem patrzył na mnie na posiłku, gdy siedzieliśmy na przeciwko siebie.
Jeśli chodzi o dalszą część przypadków, to w walentynki, również przypadkiem, wpadł na mnie niosąc ogromny bukiet czerwonych róż.
- Och, Hermiono, przepraszam, nie zauważyłem cię. – powiedział z marną skruchą w oczach.
- Och, daruj sobie. – powiedziałam i wściekła ruszyłam dalej.
- Wesołych Walentynek! – zawołał za mną.
- Tak, na pewno będą. – warknęłam.
Każdy na około mnie widział, że coś się dzieję. Ja chodziłam ciągle zła i zdenerwowana, a nawet na niewinne pytania odpowiadałam krzykiem. Fred za to chodził cały w skowronkach nienaturalnie często się uśmiechając. Jakby wiedział, że kiedyś i tak coś do niego poczuję, bo to jest oczywiste. Nikt, kompletnie nikt nie wiedział, że obie skrajnie różne emocje są ze sobą powiązane i wywołane jednym słowem: PRZYJAŹŃ.
- Ok., powiesz mi o co się pokłóciłaś z Fredem? – Harry zapytał mnie pewnego wieczora patrząc znacząco na kanapę, gdzie Fred obściskiwał się z Angeliną.
- Dlaczego od raz pokłóciłam? – zapytałam ze złością. Harry nawet się nie zdziwił. Wiedział, że złoszczę się ostatnio bardzo często.
- Nie rozmawiacie od czasu… - zastanowił się Harry.
- Nie rozmawiamy? W pierwszej i drugiej klasie w ogóle z nim nie rozmawiałam, a dopiero teraz to cię niepokoi? Po prostu nie rozmawiamy.
- Hej, nie rozmawiacie od balu, prawda? - zapytał patrząc na mnie znacząco. – haa! Ten wasz taniec, co?
- Daj spokój! Jesteśmy przyjaciółmi. Ok., byliśmy! Teraz jest z Angeliną i jest w porządku! Od kiedy chłopacy się tymi sprawami interesują?
Harry po krótkim namyśle ostatnie pytanie zignorował i z ogromnym uśmiechem na twarzy pochylił się do mnie, aby powiedzieć cicho:
- No nie, Fred i Hermiona! Oj, ale się dzieje. Między wami coś jest!
- Zamknij się! Jest  z Angeliną, słyszysz? Nic między nami nie ma!
- Albo tylko ty tak myślisz. – powiedział i odszedł do sypialni.

- Tak, albo tylko ja tak myślę.



~~~

Rozdział 8 za nami. 
Czytasz? Skomentuj?
Chętnie poczytam co myślicie o moim opowiadaniu :)

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 7.

Rozdział 7.

Nadszedł dzień balu. Rano wszyscy wróciliśmy do Horwartu. Ginny cały dzień chodziła jak nieprzytomna. Wciąż spoglądała w lustro i przeżywała każdą część swojej twarzy. Ja za to kompletnie nie myślałam o tym balu i wszystko co z nim związane było mi obojętne… do piątej po południu. Wtedy poczułam niemiły skurcz w żołądku. I właśnie wtedy pokierowałam się do łazienki. Sięgnęłam po kosmetyczkę z magicznymi kosmetykami. Wyjęłam pierwszy słoiczek. Delikatny pył nałożyłam na powieki i spojrzałam w lustro. Ujrzałam dziewczynę o prześlicznych, dużych i błyszczących oczach. Spojrzenie miała niesamowicie pełne i wyrażające radość. Uśmiechnęłam się a moje oczy idealnie dopełniły uśmiech.
Mama wysłała mi coś z mugolskich kosmetyków. Wyglądało jak mała okrągła szczoteczka, wcześniej nauczyła mnie jej używać, więc nie wybiłam sobie oka pokręcając długie, czarne rzęsy. Po małych poprawkach miałam niesamowicie długie i bardzo czarne rzęsy, które pięknie podkreślały duże ciemne oczy.
Następnie na kości policzkowe nałożyłam pył o ciekawej nazwie: Boska wstydliwość. Moje kości policzkowe pokryły się bardzo delikatnym i subtelnym rumieńcem. Dodawały one twarzy świeżości i promienności. Na koniec przypudrowałam twarz pudrem matującym a usta przeciągnęłam delikatnie iskrzącym się błyszczykiem.
Włosy spięłam delikatną spikną ze złotą różą, uprzednio traktując je preparatem o nazwie: Magiczny skręt. Wcześniej kudłate i często nie poskromione loczki stały się idealnymi dużymi lokami sięgającymi mi aż do biustu.
W pokoju założyłam biżuterię, którą dostałam od bliźniaków i Ginny, a następnie włożyłam sukienkę. Spojrzałam w lustro i zaniemówiłam. Skromnie mówiąc wyglądałam przepięknie. Długie włosy zebrane na jedną stronę zasłaniały jedno gołe ramię, drugie było odkryte. Wystający obojczyk obsypałam iskrzącym się pyłem. Ramiona miałam delikatnie brązowe i błyszczące, przez ten cudowny pył. Sukienka była perfekcyjna, a kiedy włożyłam wysokie obcasy wyglądałam jeszcze piękniej. W buty włożyłam magiczne wkładki, dzięki którym nie czułam ich wysokości.
Wyszłam z dormitorium i pokierowałam się do Pokoju Wspólnego, gdzie umówiłam się z bliźniakami. Gryffoni zaniemówili, gdy tylko pojawiłam się na schodach. Zeszłam na dół w kompletnej i ogromnie krępującej ciszy.
- Hermiono, nie wiem co powiedzieć. – wybąknął Harry. – Wyglądasz przepięknie.
- Dziękuję, miło mi to słyszeć. – uśmiechnęłam się i rozejrzałam w poszukiwaniu dwóch rudych czupryn.
- WOW! Her… mio… mio… - Ron jąkał się patrząc na moją twarz. – Wyglądaszzz… - zaniemówił.
- Pewnie ładnie. – powiedział Harry klepiąc zawstydzonego i zdziwionego Rona po ramieniu.
- Dziękuję, Ronaldzie.
Usłyszałam znajome śmiechy, które gwałtownie ustały, gdy odezwałam się do Harry’ego, a potem do Rona.
- Wow, kim jesteś piękna? – zapytał George.
- Och, przestań! Nie zawstydzaj mnie! To wciąż ja, tylko w sukience. – zaśmiałam się na widok ich min.
- I to jakiej sukience! Przecież wyglądasz przecudownie! Ta sukienka jest świetna. – wymieniał Fred. – No i nasza biżuteria! Pięknie. – zaśmiał się krótko.
Rzuciłam się im w ramiona.
- Powiedzcie, że będzie fajnie.
- Jasne, że będzie. – powiedział Fred.
- Z nami zawsze jest. – zamruczał George.
Kiedy weszliśmy do Wielkiej Sali poczułam na sobie setki spojrzeń. Wszystkie rozmowy ucichły. Kurczowo złapałam się moich partnerów i dałam się prowadzić.
- Tak, to ona! Hermiona Granger! – wykrzyknął Fred.
Spiorunowałam go spojrzeniem, ale po chwili rozmowy znów dało się słyszeć, co przyniosło mi ulgę. Nie lubiłam szumu wokół siebie, a tym bardziej ciszy, gdy gdzieś wchodziłam. Wolałam nie rzucać się w oczy.
- Świetne wejście, Granger. – zaśmiał się George.
- Przecież wchodziłeś razem ze mną, może to na twój widok tak ucichło?
- Hahaha… zabawna jesteś, Hermiono, chyba nie widziałaś się w lustrze. – powiedział cicho Fred wprost do mojego ucha.
- Coś tam widziałam. – powiedziałam, ale na policzkach poczułam miłe ciepło, które rozchodziło się po całym ciele. Uśmiechnęłam się.
Impreza rozpoczęła się, gdy tylko przybyli pozostali goście. Dyrektor powitał nas uroczyście i zaprosił do wspólnego tańca. Na parkiet porwał mnie George. Prowadził jak zawodowiec, więc bardzo dobrze mi się z nim tańczyło. Moje stopy jakby nie dotykały parkietu.
- No, no, George! – przerwałam chwilę ciszy. – Gdzie nauczyłeś się tak tańczyć?
- Mama. – odpowiedział krótko obracając mnie sobie pod ręką.
Spodziewałam się, że Fred będzie podobnym tancerzem. Wróciliśmy do stolika, ale jego tam nie było. Zabawiał Angelinę, kilka stolików dalej. Był z nią na balu w zeszłym roku, a teraz ona siedziała sama, więc pewnie uznał za obowiązek spędzenie z nią chwili.
- Stara miłość nie rdzewieje? – zapytałam George’a wskazując na parę.
- Nie… Jaka tam miłość? Fred nic do niej nie czuje. Od zawsze utrzymuje, że to tylko koleżanka. Z resztą do której Fred coś czuje? Chyba jeszcze takiej na świecie nie było. – zaśmiał się dźwięcznie George.
Ani trochę nie wyglądało to na koleżeństwo, gdy Fred złapał Angelinę za rękę. George też tak stwierdził, bo spojrzał na mnie znacząco, ale zaraz potem przewrócił oczami jakby na potwierdzenie, że to tylko zabawa ze strony Freda. Zaśmiałam się, choć nie czułam się dobrze. Coś jakby we mnie chciało potwierdzenia tego co mówił George, że Fred nikogo nie kochał. Poczułam w sercu jakieś ukucie. Miałam szczerą ochotę podejść i rozdzielić ich.
            Opanowałam się, niby dlaczego miałabyś to robić? To jest Fred. Ma dużo dziewczyn, którym się podoba, więc dlaczego nie Angelina? Już tyle razy o niej mówił, że może faktycznie coś do niej czuje? Nie, przecież George go zna, a z resztą CO MNIE TO INTERSEUJE? Niby dlaczego o tym myślę? Przecież nie powinno cię interesować co do kogo czuje twój przyjaciel. Będzie chciał to ci powie. Myślałam uparcie odwracając wzrok od tej pary. I skrzywdzi cię. Zaśpiewał cichutki głos gdzieś w dalekiej części moich myśli. Co? Dlaczego? Przecież to przyjaciel, o czym ty myślisz?
Oderwałam od nich spojrzenie. I skupiłam się na zabawie. Dużo się śmiałam i rozmawiałam. To z Georgem, to z Harrym, lub z Ronem. Wypiłam hektolitry piwa kremowego. I… świetnie się bawiłam. Nigdy nie sądziłam, że jestem w stanie tak fajnie się bawić z moimi przyjaciółmi.
Kiedy zegar bił pół do dwunastej w nocy ktoś do mnie podszedł od tyłu i wyciągnął rękę.
- Hej, kumpelo. Jeden taniec? – zapytał Fred uśmiechając się zawadzko.
- Jasne, kumplu! – odpowiedziałam z wymuszanym optymizmem.
Fred pociągnął mnie na parkiet. Spojrzał mi głęboko w oczy i przyciągnął do siebie kładąc mi rękę na mojej tali. Delikatnie się uśmiechnęłam, a serce zabiło mi zdecydowanie szybciej. Fred prowadził doskonale, każdy ruch był idealny. Wiedziałam gdzie mnie prowadzi i co chce za chwile zrobić. Taniec z nim był idealnym tańcem wieczora, po którym na pewno nie będę w stanie zasnąć. Byliśmy idealnie dopasowani. Każdy patrzył a nas. Wokół naszej pary zebrała się mała grupka gapiów, która z każdą minutą się powiększała. Nas jednak to nie interesowało. Byliśmy wpatrzeni w swoje oczy. Serce waliło mi jak młotem. Oczy Freda mierzyły mnie dokładnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy. Obserwował z przejęciem każdy mój minimalny uśmiech, moje zawstydzenie, grymas. Był wpatrzony we mnie jak w obrazek. Jakbyśmy byli sami, zakochani w naszym tańcu. Jakby nie było nic poza nami na tej sali. Odpowiadałam mu dokładnie tym samym. Śledziłam jego oczy i to jak zmieniają się, gdy patrzą w moje. Śledziłam jego mimowolne uśmiechy, gdy łapie mnie w talii trochę wyżej i dotyka moich nagich pleców. Uśmiechałam się i czułam że wpadam… wpadam w otchłań bezdenną, gdzie jest tylko on.  Nie potrafiłam się utrzymać na powierzchni, wpadałam głębiej. Topiłam się w jego spojrzeniach i nie chciałam przestać. Wolałabym umrzeć, niż teraz się od niego oderwać. A on? Jakby dokładnie to samo czuł. Patrzył na mnie, a mój uśmiech dodawał mu pewności siebie. Przysunął mnie do siebie maksymalnie blisko. Serce rwało się wprost do niego. Wszystkie myśli zniknęły, już nic nie było ważne. Tylko on i ten taniec, nasz taniec. Te kilka minut zapomnienia. Chciałam być bliżej niego. Stykaliśmy się całymi ciałami. Pochylił się i patrzył w oczy. Potem zwrócił wzrok na moje usta. Poszłam za jego przykładem. Nasze usta dzieliły centymetry, minimetry. Byliśmy tak blisko. Mogłam policzyć piegi na jego nosie, gdybym tylko wtedy o tym pomyślała. Już, już, prawie….
- Szczęśliwego Nowego Roku! – zagrzmiał profesor Dumbledore zza swojej katedry.
Gwałtownie od siebie odskoczyliśmy. Spojrzałam ze strachem na otoczenie powracając do realnego świata. Stałam jak osłupiała. Spojrzałam w bok. Ginny z Harrym uśmiechali się do mnie przyjaźnie. Z innej strony Ron mierzył mnie surowym wzrokiem. Z odrazą spojrzał na moją twarz i odszedł na bok. George mrugnął do mnie i również się uśmiechał. Stałam jeszcze chwile zupełnie osłupiała. Jakby wycięto mnie na chwilę z czasu. Jakbym na chwile znalazła się gdzieś indziej. Czułam się jak oblana zimną wodą, jak zbudzonego z jakiegoś pięknego snu, jak wyrwana z rzeczywistości i brutalnie znowu do niej wciągnięta.

Fred również niepewnie rozglądał się dookoła. Gdy nasze oczy się spotkały chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Stałam i niepewnie wspominałam to co przed chwilą miało miejsce. Ten taniec nie miał nic wspólnego z moim pierwszym tańcem z Wiktorem! Jakby tamten w ogóle nie istniał. Fred znalazł się w moim sercu w przeciągu jednego tańca, a  Krum? Przecież ja go nawet nie lubiłam tak bardzo, żeby być w nim zakochana. Fred rozkochał mnie w sobie w przeciągu chwili, porwał moje serce i wszystkie myśli. Teraz została mi tylko jedna myśl, która była tak wyraźna, nie do przeskoczenia. Hermiono, będziesz przez niego płakać.



~~~

Czy ktokolwiek to czyta?
Co myślicie na temat rozdziału? :)

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 6.

Rozdział 6.



Gdy tylko znaleźliśmy się na dworcu pani Weasley wraz z mężem poinformowali nas, że zmieniają plany. Okazało się, że święta spędzimy w kwaterze głównej Zakonu Feniksa.
- Och, z Harrym?... I oczywiście Syriuszem? – zapytała Ginny z nadzieją z głosie.
- Siostra, co z tobą? Masz Harry’ego na wyłączność w szkole. Jeszcze ci go mało? – zapytał George z ogromnym uśmiechem.
Ginny spłonęła rumieńcem. Złapałam George’a za ramię i odciągnęłam go przyjaźnie uśmiechając się do wciąż zawstydzonej Ginny.
- Daj jej spokój! Nie wtrącaj się. – wyszeptałam mu do ucha, gdy już się nachylił do mojej znacznie niżej położonej twarzy.
- Hermiono, ja dopiero zaczynam.
Święta na Grimmauld Place 12 były jak marzenie. Cały dom był ubrany w ozdoby świąteczne. Wigilia minęła na długich przygotowaniach, za to kolacja odbyła się idealnie. Dużo śmiechu i długie rozmowy z każdym członkiem naszej jednej ogromnej, wielopokoleniowej rodziny. Siedzieliśmy do bardzo późna zajadając się pysznymi potrawami, które przygotowała, w większości, pani Molly.
Pierwszy dzień Świąt był jeszcze lepszy i przyjemniejszy. Rano powitał nas ogromne stosy prezentów. Od razu rozpakowałam swoje i z zadowoleniem obserwowałam co otrzymałam w tym roku. Rodzice wysłali mi ogromną księgę pod tytułem Baśnie, jak później się zorientowałam były w niej wszystkie moje ulubione bajki z dzieciństwa oprawione w przepiękny jasnofioletowy materiał. Harry i Ron podarowali mi nowy kałamarz i piękne pióro, które na pewno było bardzo drogie. Pani Weasley dała mi ręcznie robiony sweter w kolorze brązowym, prawie takim jak moje włosy. Syriusz wręczył mi piękną zawieszkę nad łóżko, która miała odganiać złe sny. Bliźniacy natomiast dali mi coś, co było moim zdaniem najlepszym prezentem pod słońcem. Otrzymałam od nich cudowny komplet biżuterii. Małe przezroczyste kolczyki w kształcie serduszek, a do kompletu drobny wisiorek z tym samym motywem. Ginny do biżuterii dołączyła piękną bransoletkę z maleńkim serduszkiem, wszystko przepięknie razem się dopełniało. W sekrecie Fred podarował mi też książkę, w ramach podziękowania, za naukę. Książka pod tytułem: Magiczne życie z wariatami od razu poprawiła mi humor.
- Wiem, że masz dosyć książek, jako prezentów, ale nie mogłem się powstrzymać.
- Dziękuję, Fred. – powiedziałam z uśmiechem i pocałowałam go w policzek. – W sumie dawno nie czytałam nic nie związanego z lekcjami i nauką.
- Będziesz mogła trochę odpocząć od nauki i mnie, jako ucznia. – zaśmiał się cicho.
- Tak, wręcz marzę o tym.
Moje prezenty również podobały się adresatom. Bardzo mnie to cieszyło.
Pierwszy dzień świąt minął na śmiechu i ogólnej zabawie. Po południu, gdy słońce zaczęło świecić znacznie mocniej wyszłam na zewnątrz. Stanęłam na ulicy przed domem i obserwowałam otoczenie. Dzieci ganiały po ulicy, po której nie przejeżdżał żaden samochód. Uśmiechnęłam się widząc tyle radości i tak piękne uśmiechy na twarzach tych małych szkrabów. Obserwowałam otoczenie i chciałam zapamiętać każdy szczegół. Każde drzewo pokryte śniegiem, każde źdźbło trawy i każde płatek śniegu, który odbijał słońce. Oczywiście wiedziałam, że Nora w tym momencie wygląda na pewno znacznie ładniej. Oczami wyobraźni widziałam zamarznięte jezioro i śnieg pokrywający całe otoczenie tego cudownego domu. Jednak w obu tych miejscach czułam się bezpiecznie i czułam, że to moje jedne z niewielu ulubionych miejsc na świecie.
W drugi dzień świąt wstałam podejrzanie późno. Jako ostatnia zeszłam na śniadanie. Usiadłam obok Freda, bo tylko tam zostało miejsce.
- Witamy śpiocha! – powitał mnie, gdy usiadłam.- przynajmniej się wyspałaś. – wyszeptał mi do ucha z cieniem uśmiechu.
- Tak, czuję się jak nowonarodzona.
- Szykuj się na bitwę, dzisiaj trochę poszalejemy. Ostatnio jesteśmy podejrzanie grzeczni, co nie George?
- Tak, już się zaczynałem o nas martwić. Tak dłużej być nie może.
Bitwa rozpoczęła się równo w południe. Przez bliźniaków, którzy przysięgali, że nie wrócę do domu sucha, zostałam wystawiona na pierwszy ogień. Masa białych kul wyleciała w moim kierunku, gdy tylko stanęłam w śniegu. Ginny pomagała mi odeprzeć atak, ale nie miałyśmy szans. Bliźniacy nawet bez różdżek byli znacznie szybsi i silniejsi niż my z Ginny razem. Oberwałam w każdą część mojego ciała i tak jak obiecali po pół godziny byłam całkowicie mokra.
Godzinna bitwa skończyła się wygraną chłopców, co można było przewidzieć bez konieczności używania wewnętrznego oka. Nie było lepszych od bliźniaków i potwierdzał to każdy, kto miał trochę oleju w głowie.
W domu siedzieliśmy w jednym z największych pokoi. Fred rozpalił w kominku, reszta rudzielców przyglądała się jak Harry gra z Ronem w szachy czarodziejów, natomiast ja położyłam się na kanapie i nawet nie wiem kiedy, zasnęłam.
- Hej, choć, porobimy coś! Nie ma spania! – zawołał do mnie po jakimś czasie Fred.
- Co? Och, zasnęłam. – rozejrzałam się dookoła, wciąż była w pokoju z kominkiem, Fred stał nade mną, a reszta gdzieś przepadła. – Gdzie reszta? Ile spałam?
- Koło godzinki, wyspana? Reszta się rozeszła po tym jak Ron zdenerwowany przegraną rzucił szachami w kominek.
- Och, jasne. Nawet to mnie nie obudziło…
Fred podał mi rękę i pomógł wstać. Stanęłam przed nim i spojrzałam z delikatnym uśmiechem w jego oczy. Miał piękne, brązowe źrenice, które teraz dokładnie mnie obserwowały. Usłyszałam ciche dzwoneczki. Rozejrzałam się zdziwiona dookoła, wciąż trzymając Freda za rękę.
- Co to?
- Jemioła. – powiedział patrząc w sufit. – W domach czarodziei jemioła pokazuję się, kiedy nadarza się okazja do pocałunku. Zawsze najpierw słychać takie dzwoneczki.
- Do pocałunku? Och… - powiedziałam odsuwając się od niego.
Uśmiechnęłam się i opanowałam myśli.
- Przepraszam. - powiedziałam szybko na usprawiedliwienie.
- Nie masz za co. – zaśmiał się.
Podszedł odrobinę bliżej i pochylił się nade mną. Podniosłam twarz w jego kierunku i delikatnie musnęłam jego usta swoimi. Miał cudownie słodkie, miękkie usta. Smakowały truskawką, choć to pewnie było zasługą ciasta truskawkowego, które upiekła pani Molly.
- Przyjacielski buziak pod jemiołą też jest w porządku. – uśmiechnęłam się.
- Tak, oczywiście. – odpowiedział mi zawadzkim uśmiechem.

~

Po południu usiadłam przed kominkiem i ogrzewałam się rozmyślając. Czułam się bardzo szczęśliwa w tym miejscu i chwilowo chciałam zostać tu na zawsze. Kochałam mój prawdziwy dom, ale tu było inaczej, magicznie.
- Nad czym tak myślisz? – zapytał Fred siadając obok mnie.
- Och… nad moją sylwestrową kreacją. – skłamałam na zawołanie.
- Nie sądzę, aby strój mógł wywołać na twojej twarzy tak szczery i tajemniczy uśmiech.
- Nie wiesz o mnie wszystkiego. Może lubię ubrania.
- Co jak co, ale ty lubisz tyko książki. Ubrania są zbyt mało inteligentne. – powiedział Fred z uśmiechem.
- Powinnam się obrazić, ale jestem zbyt szczęśliwa. – zaśmiałam się.
- To jaką masz kreacje na bal?
- Jeszcze nie mam sukienki. – zaśmiałam się. – muszę jutro kupić, ale kompletnie nie wiem co może do mnie pasować.
- Ginny na pewno ci doradzi. Wybrałbym się z wami, ale wiem o ciuchach mniej niż możesz sobie wyobrazić. – zaśmiał się patrząc na swoje ubranie.
Tak też następnego dnia wybrałyśmy się z Ginny na Pokątną. Chciałam prostą sukienkę, która jednocześnie będzie dość efektowna. Sukienki, które oglądałyśmy niestety mnie nie satysfakcjonowały, choć Ginny podobała się co druga z oglądanych. Mi nie pasowały długości, kroje, dekolty, czy nawet kolory przeszyć. Potrafiłam przyczepić się do wszystkiego. Aż w końcu mijając jeden sklep zakochałam się… w sukience.  Ujrzałam piękną sukienkę w kolorze złotym. Była idealnie długa do samej ziemi, nie miała ramiączek i miała przepiękny idealnie skrojony dekolt. Od razu ją przymierzyłam. (Wyglądasz Jak księżniczka! – zawołała Ginny, gdy mnie zobaczyła.). Sukienka faktycznie wyglądała na mnie bardzo ładnie. Podkreślała moją szczupłą talię i szczupłe ramiona, maskowała mały biust i dodawała kobiecości. Cena sukienki była znacznie większa niż chciałam na nią wydać. Jednakże stwierdziłam, że taką sukienkę muszę kupić nie zwracając uwagi na koszty. Wyszłam więc ze sklepu z ogromną torbą, uśmiechając się do każdej mijanej mnie osoby.
Po powrocie do domu byłam przeszczęśliwa, że udało mi się dorwać taką sukienkę. Ginny podzielała moją radość i co chwila przyglądała się sukience.
- Będziesz w niej świetnie wyglądać! Szkoda tylko, że idziesz sama, to znaczy z takimi dwoma tłukami jak moi bracia. – śmiała się Ginny.
- Nie tylko ja będę sama. Parvati też nie ma partnera i idzie sama, z koleżankami.
- No, ale jednak iść z kimś w parze to inna kwestia. – uśmiechnęła się Ginny. – Na pewno z balu wyjdziesz z kimś! Chłopcy pospadają z krzeseł jak cię zobaczą!
- Tak, jasne Ginny, nie ma szans, że któryś zwróci na mnie swoją uwagę.
- A ja i tak wiem swoje. – obstawała przy swoim Ginny a następnie z ogromnym uśmiechem wyszła z pokoju.
I zostałam sama z moimi myślami. Bez chłopaka mogłam przeżyć, miałam cudownych przyjaciół i oni byli najważniejsi. Bal to jednak ważne wydarzenie w życiu każdej dziewczyny. Ten miałam przeżyć z bliźniakami u bok. Pewnie będzie zabawnie, z nimi zawsze jest.
Cały wolny tydzień spędziłam na nic nie robieniu. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, ale Fred zawsze pojawiał się, gdy miałam sięgać po książkę do nauki.
- Co robisz? – wpadał bez pytania do pokoju i zadawał to samo pytanie.
- Nie uczę się! Chociaż powinnam.
- Nie powinnaś! Masz wolne, bo są święta. Zrób coś fajnego bez myślenia o książkach! – brał mnie często na barana i wychodził z pokoju.
- Jakby wakacje były wczoraj. – zaśmiałam się.
- Dokładnie, chociaż od wakacji jesteś jakby lżejsza. – powiedział podrzucając mnie sobie na plecach.

- Albo ty silniejszy! 


~~~

Czytasz? Skomentuj :)

piątek, 25 października 2013

Rozdział 5.

Rozdział 5.

            Rozpoczął się kolejny rok szkolny. Już piąty, dla mnie. W tym roku czekają mnie sumy. Prócz nauki mam też plan znaleźć kogoś, aby przeżyć ten rok odrobinę inaczej. W łazience leżała już moja kosmetyczka z nowymi, magicznymi kosmetykami. Zmianę zdecydowałam się przeprowadzić około grudnia, aby do tej pory wprawić się w nowy rok szkolny.
            Dni szkolne mijały mi bardzo szybko. Już pierwszego dnia nie polubiłam nowej nauczycielki, co wprawiło mnie w tragiczny nastrój. Pani Umbrige wydawała się niezainteresowana uczniami, tylko swoją osobą. Na lekcji kazała czytać kolejne tematy z podręcznika, czym doprowadzała mnie do szału. Sama poinformowała, że nie będziemy używać różdżki, co Harry’ego rozgniewało o wiele bardziej niż mnie. Skończyło się tym, że dostał szlaban, który nawet nie wydawałby się tak zły, gdyby nie to, że każde nowe zdanie zapisane przez niego na kartce, coraz bardziej dało się zauważyć na jego lewej dłoni.
            Na każdej innej lekcji słuchałam nauczyciela i starałam się zapamiętać najwięcej z lekcji, aby mieć trochę czasu wolnego. Po lekcjach uczyłam się i dużo czasu spędzałam w bibliotece.
            Pewnego razu obładowana masą książek wyszłam z biblioteki. Szłam czytając referat znajdujący się na najwyżej położonej książce. Zapomniałam o całym świecie dokładnie wyszukując błędu lub innej niepoprawności. Nagle poczułam, że na kogoś wpadam. Książki poleciały na dół i z ogromnym łoskotem wylądowały na podłodze. Spodziewałam się, że za chwilę podzielę ich los i też znajdę się na podłodze, jednak czyjeś silne ręce przytrzymały mnie na nogach. Gwałtownie podniosłam głowę.
            - Przepraszam. – powiedziałam szybko. – Och, to ty mnie ratujesz. – uśmiechnęłam się do wesołej twarzy Freda.
            - Tak, prawie mnie staranowałaś. Te książki mogą zabić. – zaśmiał się i pomógł mi je zbierać.
            - To wszystko przez wypracowanie na eliksiry.
            - Ach, eliksiry, wiem, że mogą utrudnić życie. – zaśmiał się i pomógł wstać.
            - Dziękuję. – powiedziałam, a następnie ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru.
            - Hermiono! – krzyknął za mną Fred. – Jesteś dobra ze wszystkich przedmiotów, prawda? – zapytał z nadzieją.
            - Nabijasz się, czy prosisz o pomoc?
            - Dziś to drugie. – uśmiechnął się.
            - Z czego?
            - Obrona przed czarną magią. Przed ostatnim egzaminem mam trudności. Mogę nie zdać. No i Umbrige, wiesz jaka jest. – ostatnie zdanie wyszeptał mi go ucha.
            - Ok, jutro o piątej w Pokoju Wspólnym. – zadecydowałam. – Przygotuj się na ostre wkuwanie.
            - Jesteś wspaniała! Dziękuję!
            - Podziękujesz w sierpniu, jak zdasz. – zaśmiałam się. – Swoją drogą, dobrze, że myślisz o tym już we wrześniu.

            ~

            Nauka Freda okazała się trudniejsza niż myślałam . Zawsze było dużo śmiechu, ale z czasem zaczęło mnie to irytować. Były dni, gdzie Fred chłonął każde zaklęcie zaskakująco dobrze i szybko. Wtedy czułam, że moja praca przynosi efekty. Niestety częściej Fred kompletnie nie potrafił się skupić. Dyskutował o wszystkim, tyko nie o nauce. Każde zaklęcie wychodziło źle, nie potrafił zapamiętać żadnej regułki, a gdy sięgał po różdżkę, wolałam się schować.
            - Nie dam rady. Nie da się naprawić tego, co się olewało przez całą szkołę. – żalił się, właśnie takiego pechowego dnia.
            - Przestań! Nie chcę tego słuchać! Będziemy ćwiczyć częściej. Od dziś spotykamy się dwa razy w tygodniu. Quidditcha odłóż na później, albo ćwicz w wolne dni. Mi pasuje we wtorki i czwartki. Może być? – zapytałam.
            - Jasne, dostosuję się. Dziękuję, Hermiono, ratujesz mi skórę.
            - Jeśli się nie weźmiesz w garść, to sama ci tę skórę złoję. – zaśmiałam się.
            - Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
            - Oj, coś wymyślisz.
            Moje wieczory w Hogwarcie należały do intensywnych. Sama musiałam myśleć o moich lekcjach a dodatkowo pomagałam Fredowi. Gwardia Dumbledore’a, która dopiero co się rozkręcała też dawała mi nieźle w kość. Szukanie sposobu na komunikację z innymi członkami grupy spędzało mi sen z powiek. Zastanawiałam się nad tym długo i myślałam o tym codziennie, gdy miałam odrobinę czasu. W końcu mi się udało i szalenie dumna z siebie mogłam powiadomić o monetach innych członków. Wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi, że udało mi się coś wymyślić.
            Harry i Ron mieli do mnie pretensje, że nie mam czasu na spotkania z nimi i na sprawdzanie ich prac domowych. Faktycznie nie miałam czasu. Cały wolny czas pochłaniał Fred, zajęcia z Gwardią i przyswajanie nauki z siódmej klasy. Były tego też dobre strony. Wiedziałam już dużo z książek, które będą mi potrzebne dopiero za dwa lata. Złe strony tej nauki też istniały. Byłam tragicznie zmęczona. Czułam się jak w trzeciej klasie, gdy chciałam zaliczyć wszystkie przedmioty i za pomocą zmieniacza czasu chodziłam na wszystkie możliwe zajęcia. Wysypiałam się, ale nadmierne przesiadywanie w książkach męczyło mnie jeszcze bardziej niżeli brak snu. Tak więc, padałam kompletnie zmęczona i wypompowana, a wstawałam w podłym nastroju. Książki towarzyszyły mi wszędzie. Postanowiłam jednak, że dla Rona i Harry’ego też muszę znaleźć trochę czasu.
            Z czasem miałam dosyć zamku i Pokoju Wspólnego. We wrześniu urozmaicaliśmy sobie naukę idąc na błonia, ale teraz pogoda się pogorszyła i padający śnieg odstraszał wszystkich. Fred też był zmęczony. Jednak starał się i widziałam,  ze moja nauka przynosi jakieś efekty. Kiedy opanował Obronę przed czarną magią w stopniu zadawalającym zauważyłam braki w innych przedmiotach. I wszystko zaczynało się od nowa. Czułam się tragicznie padnięta i niezdolna do niczego, prócz snu i jedzenia.
- Och, nie tak Neville! Najpierw napisz, że pochodzenie smoków jest nie do końca poznane, a dopiero pisz o ich mocy wynikającej z pochodzenia! – zdenerwowana mówiłam do zawstydzonego Neville’a ślęczącego nad wypracowaniem.
            Neville zabrał się za poprawianie, a ja za czytanie wypracowania Ginny.
            - Zakończenie do poprawki! Napisz, że wilkołaki są zagrożeniem dla ludzi, bo o tym nie wspomniałaś przy samokontroli. – Ginny skomentowała to głośnym pomrukiem, ale wzięła wypracowanie i zaczęła kreślić.
            - Hermiono, tak? – zapytał Neville wręczając mi pergamin z masą poprawek.
            - Eh. - westchnęłam usiłując rozszyfrować nakreślone słowa. – Nie! – krzyknęłam tracąc na chwilę opanowanie. – Przepraszam. – odetchnęłam z wysiłkiem. – Ok., Neville, bierz pergamin i pisz. Pochodzenie smoków nie jest dobrze poznane. Pewne jest tylko, że mają wspólne cechy z Ptakami Palnymi, pochodzącymi ze Starożytnych Krain. Najprawdopodobniej od tych magicznych stworzeń, smoki, dziedziczyły możliwość kontrolowania ognia… - przedyktowałam Neville’owi kilka zdań.
            Gdy wszyscy mieli napisane wypracowania i nie oczekiwali ode mnie pomocy, wreszcie mogłam odpocząć. Przyjaciele pouciekali do swoich obowiązków, nareszcie zostawiając mnie samą. Położyłam się więc na kanapie i rozkoszowałam ciepłem płynącym z kominka. Ciszę i spokój przerwali mi jednak bliźniacy z ogromnym łoskotem wpadając do pokoju wspólnego.
            - Lee, jak tam szlaban u Filcha? Dałeś radę? – od progu darł się George.
            - Tak! Kupa roboty, ale już skończyłem. – krzyknął do rudzielca stojący pod oknem chłopak z masą dredów na głowie.
            - Spoko! Mnie czeka katorga jutro.
            Zdenerwowana z  okropnym bólem głowy podniosłam się z kanapy i spiorunowałam wzrokiem bliźniaków.
            - Dziękuję za chwilę spokoju! – krzyknęłam.
            - Nie ma za co, mała. – zaśmiał się George podchodząc do stolika przy którym Dean z Michael’em grali w szachy czarodziejów.
            - Cicho, stary, ona jest nadal moją osobistą nauczycielką. – wtrącił Fred.
            - Już niedługo! – krzyknęłam w stronę mojego ucznia. – Jeszcze kilka dni takiej katorgi i padnę z przemęczenia!
            - To idź spać, co mała?
            - Ja tylko śpię i się uczę. A potem uczę was. Nie mam ani chwili wolnego. Wszystkie dni taki same!
            Zdenerwowana i wycieńczona padłam rozciągnięta na kanapę.
            - Jutro dzień wolny dla Hermiony Granger! Poinformuję o tym twoich przyjaciół, którzy aktualnie wspólnie zajadają kolację i z zadowoleniem mówią o odrobionej pracy domowej. – powiedział Fred siadając na kanapie.
            - Pomagaj jak głupia i nie otrzymuj nawet krztyny wdzięczności. Tak, naiwna Hermiona Granger i przyjaciele. – powiedziałam z żalem.
            Do oczu napłynęły mi łzy. Nigdy nie byłam płaczką, ale sam fakt, że nikt z moich „przyjaciół” nie zaproponował mi zejścia na kolację z nimi był dziwnie smutny. Kiedy pomagałam im w lekcjach, byłam najlepszą przyjaciółką. Ewentualnie też wtedy, gdy czegoś nie wiedzieli i potrzebowali pomocy. Niby byliśmy przyjaciółmi, ale coraz częściej widziałam, że gdy nie siedzę z książkami - nie mam towarzystwa.
            - Chyba się nimi nie przejmujesz, co mała? – zapytał Fred patrząc na mnie.
            - Jasne, że nie. – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
            - Nie, Hermiono. Proszę cię, nie płacz. Merlinie, co mnie podkusiło?! Proszę cię, mała! Nie mogę patrzeć jak płaczesz. Hermiono, proszę, no! – zaćwierkał Fred, gdy zobaczył spływające po mojej twarzy łzy.
Chciałam się opanować, ale nie umiałam. Nic nie pomagało, a łzy wciąż płynęły.
            Fred przytulił mnie do siebie. Zrobił to w sposób tak nieporadny, że było to aż zabawne. Nie zaśmiałam się jednak. Łzy mi to uniemożliwiły. W każdym razie, teraz moje łzy wsiąkały w jego koszulkę, a on delikatnie mnie kołysał, jakby chciał mnie uspokoić. Co chwila szeptał mi coś do ucha bardzo spokojnym głosem.
            - Cicho, mała. Już dobrze, dobrze, dasz radę. Dalej, uspokajamy się. Jesteś taką dużą dziewczynką, nie ma co płakać. Mała, dalej. Jest dobrze, przecież.
            Jednak moje łzy wciąż płynęły. Sama nie wiem co mnie tak zdenerwowało i zasmuciło. Łzy zdawały się wypłukiwać z mojego organizmu to niesamowite zmęczenie. Czułam się więc odrobinę lepiej.
            Kilka minut później wciąż siedząc wtulona we Freda, wreszcie się opanowałam.
            - Już dobrze? – zapytał patrząc na mnie z uwagą.
            - Tak. Dziękuję, Fred.
            - Do usług. Głodna? Kolacja jeszcze jest. Zejdziemy?
            Zawahałam się. Byłam głodna, jednak perspektywa spotkania Harry’ego, Rona i Ginny jakoś trzymała mnie w pokoju wspólnym.
            Kiedy mój brzuch zaczął głośno domagać się jedzenia, Fred uśmiechnął się i za rękę zaciągnął mnie pod portret. Już w Wielkiej Sali pod czujnym okiem rudzielca zdołałam wcisnąć w siebie dwa tosty i szklankę soku. Gdy Fred uznał, że jest usatysfakcjonowany ilością jedzenia jakie pochłonęłam, wróciliśmy do wieży.
            Przez następne dni moje stosunki z Harry’m i Ronem uległy zmianie. Spędzałam z nimi mniej czasu i ignorowałam ich prośby o pomoc w pracach domowych. Wciąż miałam do nich żal. Oni jednak zdawali się nie być tym zainteresowani. Po jakimś tygodniu Fred zabrał ich na rozmowę do jednej z wolnych klas. Z tego co udało mi się usłyszeć, to porządnie się na nich zdenerwował. Klasy w Hogwarcie miały solidne i grube drzwi, dlatego na korytarzach nie było słychać co dzieje się na lekcji. Teraz słyszałam podniesiony głos Freda. Nie rozróżniałam jednak słów. Jedyne, które wyłapałam, to moje własne imię przewijające się przez co drugie zdanie. Gdy Fred ucichł, szybko uciekłam. Lepiej, żeby nie wiedzieli, że podsłuchałam, albo przynajmniej próbowała.
            Na drugi dzień Ron z Harrym przeprosili mnie i obiecali poprawę. Po chwili zastanowienia wybaczyłam im, ale zastrzegłam, że nie będę już za nich nic odrabiać. Ewentualnie mogę zgodzić się na poprawianie już napisanych zadań.
            Dziwnie się czułam odzyskując trochę wolnego czasu. Jednak kilka godzin spokoju wieczorem przyjmowałam z ogromną ulgą. Często chodziłam wcześniej spać i przez to choć trochę lepiej się wysypiałam. W dni, kiedy miałam więcej zadane, miałam znacznie więcej energii na odrabianie tych maksymalnie zawiłych zadań.
            - Skończyłaś? – zapytał mnie pewnego wieczoru Fred, gdy głowiłam się nad zadaniem z eliksirów.
            - Nie. Jeszcze jeden składnik, którego nie należy mieszać z łzami chochlików. – westchnęłam przerzucając strony podręcznika.
            - Sprawdź pod koniec rozdziału, chyba tam to kiedyś znalazłem. Cóż… uciekam do sypialni. Dobranoc, mała! – zawołał i ruszył w stronę do schodów. Potem gwałtownie się odwrócił, gdy usłyszał:
            - Eee.. Fred? Mogę mieć pytanie?
            - Jasne. Co tam? – zapytał podchodząc do kanapy i opierając się o nią.
            - Dlaczego tak cię przeraziły moje łzy No wiesz, wtedy gdy Harry i Ron… - nie dał mi dokończyć.
            -Ah.. Wszystko przez moją mamę. – zaczął siadając obok mnie na kanapie. – widzisz, od dziecka nas uczyła, że nie powinniśmy.. Ba, właściwie nie możemy doprowadzić dziewczyny do płaczu. Po prostu nie mogę patrzeć na łzy na twarzy dziewczyny czy kobiety. Jeszcze gorzej, że to ty płakałaś. Mój brat do tego doprowadził, więc czułem się z tym źle. Łzy to oznaki słabości. Ty zawsze byłaś taka silna, wtedy płakałaś przez takiego matoła jak mój brat!
            Uśmiechnęłam się. W sumie mogłam się spodziewać, że to pani Molly rozbudziła w swoich synach taką wrażliwość.
            - I dlatego mnie pocieszałeś?
            - Nie mogłem pozwolić, żebyś przez nich wylała więcej łez.
            - Jesteś świetnym przyjacielem, wiesz?
            - Do usług, mała. Masz już ten składnik?
            - Nie. Chyba to zostawię. Może jutro ktoś podpowie. – zaśmiałam się zamykając podręcznik.
            - To łuski z ogonów Trytonów Głębinowych. – powiedział i przeciągle ziewnął. – Co? – zapytał widząc zdziwienie malujące się na mojej twarzy. – Ostatnio George to zmieszał.
            - Przecież to musi być wybuchowe połączenie! Oba te składniki na pewno nie są bezpieczne, a razem...?
            - Dlatego wiem, że nie należy tego łączyć. Dobranoc, mała.
            ~

Nadszedł listopad i wszyscy myśleli już o Świętach Bożego Narodzenia. Wraz z końcem miesiąca oboje z Fredem postanowiliśmy, że w przerwę świąteczną nie zajrzymy w książki. Dziwiłam się, że mogłam mieć dość książek, jednak po tych wielkich tomach, które znałam prawie na pamięć, chyba nikt by się nie zdziwił. Ron i Harry wciąż dawali mi wolne, więc czułam się znacznie lepiej.
            Święta moi rodzice spędzali u znajomych. Oczywiście miałam jechać z nimi, ale nie chciałam. Chciałam dać im trochę wolnego, w końcu w pracy mieli niezłe urwanie głowy. Wszyscy mugole wraz z końcem roku odczuwali bóle zębów i moi rodzice pracowali praktycznie od rana do samej nocy.
            Postanowiłam spędzić te święta w Hogwarcie. Zostawałam sama, ponieważ Wesley’owie jechali do Nory, a Harry spędzał święta z Syriuszem w jego domu.
            Kilka dni przed świętami, dostałam sowę, która zmieniła moje plany. Plany świąteczne i te związane z pozostaniem w Hogwarcie. Kiedy tylko ujrzałam biało brązową sowę, doskonale wiedziałam od kogo listu mogę się spodziewać.



Kochana Hermiono!
Ron i inni powiedzieli mi, że zostajesz na święta w Hogwarcie. Oczywiście nie wyobrażam sobie abyś mogła spędzać tak ważny czas sama.
Zapraszamy do nas! Wszyscy bardzo chętnie Cię przyjmiemy i nie dopuszczamy odmowy!

Całuję, Molly Weasley

            Bardzo się  ucieszyłam z tego listu. Niespełna tydzień później siedziałam w pociągu i zmierzałam do Nory. Spadł śnieg i droga  na zewnątrz była cudownie czysta i biała. Siedziałam w jednym przedziale z Ronem, Fredem, Georgem, Ginny i Harrym. Dwoje ostatnich miało się ostatnio ku sobie. Teraz siedzieli obok siebie i rozmawiali przyciszonymi głosami. Ron po jakimś czasie wymknął się z przedziału i poszedł na schadzkę z Lavender, która ostatnio wyznawała mu miłość na każdym możliwym kroku, Po chwili Harry wraz z Ginny poszli na podobny spacer. Zostałam sama z bliźniakami.
            - To ci gołąbeczki! Wiedziałaś o nich? – zapytał mnie George.
            - Nie. Co prawda widziałam jakieś spojrzenia, ale dopiero teraz zdecydowali się coś z tym zrobić. – powiedziałam wspominając ich potajemne spojrzenia w Pokoju Wspólnym.
            - Będzie ciekawie, Freddie, zostaliśmy sami bez drugich połówek! Czuję się samotny! - zawołał George.
            - I ja też, Georgie! – powiedział Fred rzucając się bratu na szyję z udawanym płaczem.
            - Och, dajcie już spokój! Nie żartujcie sobie tak ze wszystkiego! – powiedziałam z oburzeniem.
            Było mi źle. Każdy kogoś miał, a ja znowu byłam sama.
            - Chyba im nie zazdrościsz, co? – zapytał George.
            - Nie, oczywiście, że nie! Tylko Bal Sylwestrowy już niedługo i fajnie by było z kimś pójść. Macie partnerki?
            - Tak, idziemy jako Fred i Georgia! – zawołał Fred.
            - Nie prawda! Jako Geogre i Fredka! – dodał Geogre.
            Traktowałam ich jak przyjaciół, więc nie miałam z tym problemu, aby powiedzieć im o moich sprawach związanych z brakiem partnera. Wiedziałam, że gdyby jeden z nich miał partnerkę, drugi na pewno poszedłby ze mną. Jako kumpel, bez zobowiązań i bez problemu. Tak już z nami było. Przyjaźń przede wszystkim. Uwielbiałam ich i tą naszą przyjaźń.
            - Pójdziemy w trójkę! – zawołał George.
– Nie zostawimy cię. – szybko dodał Fred.
- Nie, nie, nie możecie. Przecież możecie jeszcze wysłać sowę, do jakiś dziewczyn, ja sobie poradzę. Najwyżej nie pójdę, to nie będzie problem. – mówiłam szybko, byle nie wyjść na mało zaradną dziewczynę, która nie może znaleźć partnera.

- Nie ma mowy! Idziemy wszyscy razem i tyle! – zakończył temat George.

~~

Czytasz? Skomentuj! :)
Czyta to ktokolwiek? :) Miło byłoby wiedzieć, że moja praca nie idzie na marne :D