piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 7.

Rozdział 7.

Nadszedł dzień balu. Rano wszyscy wróciliśmy do Horwartu. Ginny cały dzień chodziła jak nieprzytomna. Wciąż spoglądała w lustro i przeżywała każdą część swojej twarzy. Ja za to kompletnie nie myślałam o tym balu i wszystko co z nim związane było mi obojętne… do piątej po południu. Wtedy poczułam niemiły skurcz w żołądku. I właśnie wtedy pokierowałam się do łazienki. Sięgnęłam po kosmetyczkę z magicznymi kosmetykami. Wyjęłam pierwszy słoiczek. Delikatny pył nałożyłam na powieki i spojrzałam w lustro. Ujrzałam dziewczynę o prześlicznych, dużych i błyszczących oczach. Spojrzenie miała niesamowicie pełne i wyrażające radość. Uśmiechnęłam się a moje oczy idealnie dopełniły uśmiech.
Mama wysłała mi coś z mugolskich kosmetyków. Wyglądało jak mała okrągła szczoteczka, wcześniej nauczyła mnie jej używać, więc nie wybiłam sobie oka pokręcając długie, czarne rzęsy. Po małych poprawkach miałam niesamowicie długie i bardzo czarne rzęsy, które pięknie podkreślały duże ciemne oczy.
Następnie na kości policzkowe nałożyłam pył o ciekawej nazwie: Boska wstydliwość. Moje kości policzkowe pokryły się bardzo delikatnym i subtelnym rumieńcem. Dodawały one twarzy świeżości i promienności. Na koniec przypudrowałam twarz pudrem matującym a usta przeciągnęłam delikatnie iskrzącym się błyszczykiem.
Włosy spięłam delikatną spikną ze złotą różą, uprzednio traktując je preparatem o nazwie: Magiczny skręt. Wcześniej kudłate i często nie poskromione loczki stały się idealnymi dużymi lokami sięgającymi mi aż do biustu.
W pokoju założyłam biżuterię, którą dostałam od bliźniaków i Ginny, a następnie włożyłam sukienkę. Spojrzałam w lustro i zaniemówiłam. Skromnie mówiąc wyglądałam przepięknie. Długie włosy zebrane na jedną stronę zasłaniały jedno gołe ramię, drugie było odkryte. Wystający obojczyk obsypałam iskrzącym się pyłem. Ramiona miałam delikatnie brązowe i błyszczące, przez ten cudowny pył. Sukienka była perfekcyjna, a kiedy włożyłam wysokie obcasy wyglądałam jeszcze piękniej. W buty włożyłam magiczne wkładki, dzięki którym nie czułam ich wysokości.
Wyszłam z dormitorium i pokierowałam się do Pokoju Wspólnego, gdzie umówiłam się z bliźniakami. Gryffoni zaniemówili, gdy tylko pojawiłam się na schodach. Zeszłam na dół w kompletnej i ogromnie krępującej ciszy.
- Hermiono, nie wiem co powiedzieć. – wybąknął Harry. – Wyglądasz przepięknie.
- Dziękuję, miło mi to słyszeć. – uśmiechnęłam się i rozejrzałam w poszukiwaniu dwóch rudych czupryn.
- WOW! Her… mio… mio… - Ron jąkał się patrząc na moją twarz. – Wyglądaszzz… - zaniemówił.
- Pewnie ładnie. – powiedział Harry klepiąc zawstydzonego i zdziwionego Rona po ramieniu.
- Dziękuję, Ronaldzie.
Usłyszałam znajome śmiechy, które gwałtownie ustały, gdy odezwałam się do Harry’ego, a potem do Rona.
- Wow, kim jesteś piękna? – zapytał George.
- Och, przestań! Nie zawstydzaj mnie! To wciąż ja, tylko w sukience. – zaśmiałam się na widok ich min.
- I to jakiej sukience! Przecież wyglądasz przecudownie! Ta sukienka jest świetna. – wymieniał Fred. – No i nasza biżuteria! Pięknie. – zaśmiał się krótko.
Rzuciłam się im w ramiona.
- Powiedzcie, że będzie fajnie.
- Jasne, że będzie. – powiedział Fred.
- Z nami zawsze jest. – zamruczał George.
Kiedy weszliśmy do Wielkiej Sali poczułam na sobie setki spojrzeń. Wszystkie rozmowy ucichły. Kurczowo złapałam się moich partnerów i dałam się prowadzić.
- Tak, to ona! Hermiona Granger! – wykrzyknął Fred.
Spiorunowałam go spojrzeniem, ale po chwili rozmowy znów dało się słyszeć, co przyniosło mi ulgę. Nie lubiłam szumu wokół siebie, a tym bardziej ciszy, gdy gdzieś wchodziłam. Wolałam nie rzucać się w oczy.
- Świetne wejście, Granger. – zaśmiał się George.
- Przecież wchodziłeś razem ze mną, może to na twój widok tak ucichło?
- Hahaha… zabawna jesteś, Hermiono, chyba nie widziałaś się w lustrze. – powiedział cicho Fred wprost do mojego ucha.
- Coś tam widziałam. – powiedziałam, ale na policzkach poczułam miłe ciepło, które rozchodziło się po całym ciele. Uśmiechnęłam się.
Impreza rozpoczęła się, gdy tylko przybyli pozostali goście. Dyrektor powitał nas uroczyście i zaprosił do wspólnego tańca. Na parkiet porwał mnie George. Prowadził jak zawodowiec, więc bardzo dobrze mi się z nim tańczyło. Moje stopy jakby nie dotykały parkietu.
- No, no, George! – przerwałam chwilę ciszy. – Gdzie nauczyłeś się tak tańczyć?
- Mama. – odpowiedział krótko obracając mnie sobie pod ręką.
Spodziewałam się, że Fred będzie podobnym tancerzem. Wróciliśmy do stolika, ale jego tam nie było. Zabawiał Angelinę, kilka stolików dalej. Był z nią na balu w zeszłym roku, a teraz ona siedziała sama, więc pewnie uznał za obowiązek spędzenie z nią chwili.
- Stara miłość nie rdzewieje? – zapytałam George’a wskazując na parę.
- Nie… Jaka tam miłość? Fred nic do niej nie czuje. Od zawsze utrzymuje, że to tylko koleżanka. Z resztą do której Fred coś czuje? Chyba jeszcze takiej na świecie nie było. – zaśmiał się dźwięcznie George.
Ani trochę nie wyglądało to na koleżeństwo, gdy Fred złapał Angelinę za rękę. George też tak stwierdził, bo spojrzał na mnie znacząco, ale zaraz potem przewrócił oczami jakby na potwierdzenie, że to tylko zabawa ze strony Freda. Zaśmiałam się, choć nie czułam się dobrze. Coś jakby we mnie chciało potwierdzenia tego co mówił George, że Fred nikogo nie kochał. Poczułam w sercu jakieś ukucie. Miałam szczerą ochotę podejść i rozdzielić ich.
            Opanowałam się, niby dlaczego miałabyś to robić? To jest Fred. Ma dużo dziewczyn, którym się podoba, więc dlaczego nie Angelina? Już tyle razy o niej mówił, że może faktycznie coś do niej czuje? Nie, przecież George go zna, a z resztą CO MNIE TO INTERSEUJE? Niby dlaczego o tym myślę? Przecież nie powinno cię interesować co do kogo czuje twój przyjaciel. Będzie chciał to ci powie. Myślałam uparcie odwracając wzrok od tej pary. I skrzywdzi cię. Zaśpiewał cichutki głos gdzieś w dalekiej części moich myśli. Co? Dlaczego? Przecież to przyjaciel, o czym ty myślisz?
Oderwałam od nich spojrzenie. I skupiłam się na zabawie. Dużo się śmiałam i rozmawiałam. To z Georgem, to z Harrym, lub z Ronem. Wypiłam hektolitry piwa kremowego. I… świetnie się bawiłam. Nigdy nie sądziłam, że jestem w stanie tak fajnie się bawić z moimi przyjaciółmi.
Kiedy zegar bił pół do dwunastej w nocy ktoś do mnie podszedł od tyłu i wyciągnął rękę.
- Hej, kumpelo. Jeden taniec? – zapytał Fred uśmiechając się zawadzko.
- Jasne, kumplu! – odpowiedziałam z wymuszanym optymizmem.
Fred pociągnął mnie na parkiet. Spojrzał mi głęboko w oczy i przyciągnął do siebie kładąc mi rękę na mojej tali. Delikatnie się uśmiechnęłam, a serce zabiło mi zdecydowanie szybciej. Fred prowadził doskonale, każdy ruch był idealny. Wiedziałam gdzie mnie prowadzi i co chce za chwile zrobić. Taniec z nim był idealnym tańcem wieczora, po którym na pewno nie będę w stanie zasnąć. Byliśmy idealnie dopasowani. Każdy patrzył a nas. Wokół naszej pary zebrała się mała grupka gapiów, która z każdą minutą się powiększała. Nas jednak to nie interesowało. Byliśmy wpatrzeni w swoje oczy. Serce waliło mi jak młotem. Oczy Freda mierzyły mnie dokładnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy. Obserwował z przejęciem każdy mój minimalny uśmiech, moje zawstydzenie, grymas. Był wpatrzony we mnie jak w obrazek. Jakbyśmy byli sami, zakochani w naszym tańcu. Jakby nie było nic poza nami na tej sali. Odpowiadałam mu dokładnie tym samym. Śledziłam jego oczy i to jak zmieniają się, gdy patrzą w moje. Śledziłam jego mimowolne uśmiechy, gdy łapie mnie w talii trochę wyżej i dotyka moich nagich pleców. Uśmiechałam się i czułam że wpadam… wpadam w otchłań bezdenną, gdzie jest tylko on.  Nie potrafiłam się utrzymać na powierzchni, wpadałam głębiej. Topiłam się w jego spojrzeniach i nie chciałam przestać. Wolałabym umrzeć, niż teraz się od niego oderwać. A on? Jakby dokładnie to samo czuł. Patrzył na mnie, a mój uśmiech dodawał mu pewności siebie. Przysunął mnie do siebie maksymalnie blisko. Serce rwało się wprost do niego. Wszystkie myśli zniknęły, już nic nie było ważne. Tylko on i ten taniec, nasz taniec. Te kilka minut zapomnienia. Chciałam być bliżej niego. Stykaliśmy się całymi ciałami. Pochylił się i patrzył w oczy. Potem zwrócił wzrok na moje usta. Poszłam za jego przykładem. Nasze usta dzieliły centymetry, minimetry. Byliśmy tak blisko. Mogłam policzyć piegi na jego nosie, gdybym tylko wtedy o tym pomyślała. Już, już, prawie….
- Szczęśliwego Nowego Roku! – zagrzmiał profesor Dumbledore zza swojej katedry.
Gwałtownie od siebie odskoczyliśmy. Spojrzałam ze strachem na otoczenie powracając do realnego świata. Stałam jak osłupiała. Spojrzałam w bok. Ginny z Harrym uśmiechali się do mnie przyjaźnie. Z innej strony Ron mierzył mnie surowym wzrokiem. Z odrazą spojrzał na moją twarz i odszedł na bok. George mrugnął do mnie i również się uśmiechał. Stałam jeszcze chwile zupełnie osłupiała. Jakby wycięto mnie na chwilę z czasu. Jakbym na chwile znalazła się gdzieś indziej. Czułam się jak oblana zimną wodą, jak zbudzonego z jakiegoś pięknego snu, jak wyrwana z rzeczywistości i brutalnie znowu do niej wciągnięta.

Fred również niepewnie rozglądał się dookoła. Gdy nasze oczy się spotkały chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Stałam i niepewnie wspominałam to co przed chwilą miało miejsce. Ten taniec nie miał nic wspólnego z moim pierwszym tańcem z Wiktorem! Jakby tamten w ogóle nie istniał. Fred znalazł się w moim sercu w przeciągu jednego tańca, a  Krum? Przecież ja go nawet nie lubiłam tak bardzo, żeby być w nim zakochana. Fred rozkochał mnie w sobie w przeciągu chwili, porwał moje serce i wszystkie myśli. Teraz została mi tylko jedna myśl, która była tak wyraźna, nie do przeskoczenia. Hermiono, będziesz przez niego płakać.



~~~

Czy ktokolwiek to czyta?
Co myślicie na temat rozdziału? :)

2 komentarze:

  1. rozdział jest cuuuudowny!!!!!
    czekam na nastenpny!!
    <3

    OdpowiedzUsuń
  2. ładnie opisałaś całą tą scenkę o ich tańcu.
    czekam na kolejny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń