czwartek, 26 września 2013

Rozdział 1. Księga pierwsza.

Rozdział 1.

            Lato jest najgorszym momentem na odkochiwanie się. Wolny czas oznacza ciągłe myślenie i brak możliwości zapominania o tym o którym w tym momencie najbardziej chciałam zapomnieć.
            Jestem zwykłą piętnastoletnią dziewczyną. No dobra, przesadziłam. Jestem czarownicą, która za dwa miesiące rozpoczyna swój kolejny, już piąty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Aktualnie mam najnudniejsze wakacje w świecie. I dodatkowo jestem zakochana. Znowu przesadziłam. Zauroczona w chłopaku, którego już nigdy więcej nie zobaczę. Z tej sytuacji najlepszym wyjściem byłoby po prostu zapomnieć. Gdybym miała zajęcie najprawdopodobniej tak bym zrobiła. Bez zajęcia siedzą i myślę. Zabójstwo.
            Cała moja fascynacja rozpoczęła się w zeszłym roku szkolnym. W Hogwarcie odbywał się Turniej Trójmagiczny. Mnóstwo ludzi z innych szkół pojawiło się na całe dziewięć miesięcy w naszej szkole. Pojawił się również gwiazdor quidditcha – Wiktor Krum. Każda dziewczyna w szkole marzyła o nim. Ja byłam wyjątkiem. Nie okazywałam zainteresowania. Był dla mnie kolejnym gwiazdorem, który wykorzystywał to, że wszyscy go znają i robił szum wokół siebie. Pech chciał, że to on zainteresował się mną. Spacerki, a wcześniej ciągłe wpatrywanie się we mnie, zadziałały. Wpadłam i spodobał mi się. A potem wyjechał. Zostałam sama, tak jak stałam z kartką z jego adresem w dłoni i płonącym rumieńcem na policzku. Skończyła się szkoła i wróciłam do domu z milionami wspomnień.
            Szkoła? To moje drugie życie, mój drugi dom. Uwielbiam to miejsce i uwielbiam się uczyć, dlatego każdy chłopak postrzega mnie jak otwartą encyklopedię. Wiktor widział we mnie coś więcej. Dlatego mnie w końcu zainteresował. Cóż, pech chciał jednak dla mnie czegoś innego. W szkole jestem lubiana, więc nie mam problemu z towarzystwem. Mam wielu przyjaciół. Tak, ani jednego chłopaka, ale to nie problem. Nie oddałabym mojej wiedzy za miłość. Mam tych moich dwóch najlepszych przyjaciół… mi pasuje.
            Harry Potter, pierwszy z najważniejszych. Najbardziej znany w szkole chłopak. Dlaczego? Bo jako mały chłopiec pokonał Sami - Wiecie - Kogo. Jest najmłodszym szukającym w drużynie quidditcha. Dodatkowo na drugim roku nauki otworzył Komnatę Tajemnic, a zaledwie niespełna miesiąc temu zdobył Puchar Turnieju Trójmagicznego.
             Ron, drugi z najważniejszych. Również bardzo znany i lubiany. Głównie, dlatego, że wiecznie porównywany jest ze swoimi starszymi braćmi.
            Moje szkolne życie jest naprawdę w porządku, ale to osobiste pozostawia wiele do życzenia. W pierwszej klasie przez tydzień zauroczona byłam Harrym, ale przeszło, chyba każda dziewczyna z Hogwartu miała taki okres w życiu. W czwartej klasie był nieszczęsny Krum i koniec.
            W tym roku ma być inaczej. Zacznę o siebie dbać i to zmienię. Nie znam czarodziejskich sposobów na makijaż (wychowana zostałam przez mugoli – moi rodzice są stomatologami), ale mugolskie sposoby też potrafią pomóc.
             Początek lipca spędziłam domu. Nudziłam się nieziemsko. Pewnego dnia rozmyślenia przerwało mi delikatne stukanie do okna. Spojrzałam w stronę cichego dźwięku i uśmiechnęłam się. Podeszłam do okna i wpuściłam do pokoju starego i dziwnie wyglądającego Errola. Podniósł jedną nóżkę i spojrzał na przyczepioną do niej kopertę.

Kochana Hermiono,
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Ostatnio nie mięliśmy możliwości porozmawiać, więc może mnie odwiedzisz?
Wszyscy tu za Tobą strasznie tęsknimy i chcielibyśmy Cię znowu u nas gościć.
Możesz przyjechać na koniec lipca i cały sierpień? Harry też zapewniał, że wpadnie, kiedy tylko jego mugole go wypuszczą.
                        Czekamy na szybką odpowiedź.
Pozdrawiam,
Ron
            Przeczytałam list i uśmiechnęłam się. Szybko wyjęłam kartkę i kopertę.

Kochany Ronie,
Bardzo mi miło, że mnie zapraszasz. Naturalnie bardzo chętnie Cię odwiedzę. Tylko pojawia się problem z transportem. Moi rodzice pracują do późna, a ja nie mam siedemnastu lat, abym mogła (o zgrozo) sama latać.

Hermiona

P.S. Proszę zajmij się Errolem, Jeszcze kilka lotów i padnie. Trochę szkoda go na tak długie loty.


Szybko nakarmiłam sowę, pogłaskałam ją i przywiązałam przesyłkę do nóżki.
            Położyłam się spać zostawiając otwarte okno. Nie mogłam zasnąć, więc w końcu usiadłam i sięgnęłam po Tajemnice Hogwartu, które wypożyczyłam z biblioteki w szkole na całe wakacje. Czytałam, aż nie usłyszałam cichego pohukiwania na parapecie. Uśmiechnęłam się widząc uradowaną i dumną z siebie Świstoświnkę.

Hermiono,
Nie ma problemu. Przylecimy po Ciebie piętnastego lipca  po dziewiątej wieczorem.

Ron

            Uśmiechnęłam się i znowu wróciłam do lektury.
            Kilka dni później siedziałam na kanapie, a obok mnie na podłodze stał mój ogromny kufer po brzegi wypchany ważnymi rzeczami.
            Punkt o dziewiątej do drzwi zadzwonił tajemniczy gość. Pobiegłam otworzyć.
            - Hej, Hermiono. Gotowa? – zapytali mnie chórkiem bliźniacy.
            - Jesteście sami. – stwierdziłam i uniosłam brwi.
            - Ładne powitanie. – skwitował Fred.
            - Ron ma mały szlaban. – dopowiedział George.
            - Jasne, rozumiem.
            Kiedy Fred uporał się z moim kufrem i zapakował go na swoją miotłę, wsiadłam na miotłę George’a i mocno go objęłam.
            - Mała, nie bój się. Nie dam ci spaść. – zaśmiał się i ruszyliśmy.
            Po jakimś czasie wylądowaliśmy przed Norą.
            Mimo późnej godziny po kuchni krzątała się pani Molly Weasley – matka Rona i reszty rudzielców. Powitała mnie i usadziła przy stole stawiając przede mną ogromny talerz z jajecznicą. Zjadłam potulnie i przeciągle ziewnęłam.
            - Fred, kufer do pokoju Ginny! Tylko zrób to po ludzku, schody nie gryzą. – powiedziała pani Weasley.
            Fred przewrócił oczami, uśmiechnął się do mnie i zaprowadził na piętro prowadząc różdżką kufer za mną. Otworzył przede mną drzwi.
            - Panie przodem. – wyszeptał widząc śpiącą Ginny.
            - Dziękuję, za kufer. – powiedziałam szeptem, gdy bagaż stał przed moim łóżkiem i uśmiechnęłam się przyjaźnie.
            - Do usług. – powiedział równie cicho. – Dobranoc. – wyszeptał na koniec z cieniem uśmiechu.
            - Dobranoc. – powiedziałam również z nikłym uśmiechem.
            - Dobranoc! – wykrzyknęła Ginny.
            Wybuchłam śmiechem, a zaraz za mną Fred i Ginny.
            - To lecę. – powiedział Fred.
            - Tylko nie dosłownie. – pożegnała go Ginny. – Od kiedy skończyli te siedemnaście lat są nie do zniesienia. Wszystko robią za pomocą różdżek. – powiedziała i ziewnęła.

            - Cwaniacy. – powiedziałam i padłam na łóżko.

~~~
Czytasz? Skomentuj :)

Pierwszy rozdział trochę krótki, ale następne będą dłuższe :)
Pozdrawiam, Wika.

sobota, 21 września 2013

Prolog

Prolog

            Przyjaźń. Co to właściwie jest przyjaźń? Relacja między ludźmi. Czy przyjaźń jest dobra? Tak. Jest dobra. Do czasu. Kończy się, gdy Kocham cię, jak przyjaciela, to za mało, a kocham cię, to wciąż za dużo. Po co się przyjaźnić, jeśli po czasie jedno chce czegoś więcej, w trakcie, gdy drugie nie czuje nic prócz tej cholernej przyjaźni? Da się to przeskoczyć? Da się przyjaźnić tak, aby żadne nigdy nie chciało czegoś więcej?
            Mam przyjaciół. Nigdy żadne nie chciało czegoś więcej. To źle? Może to nie prawdziwa przyjaźń? A może tak czasem bywa? Mam wielu przyjaciół. Mają drugie połowy, a ja? Nie. Ja nie mam. Jestem sama i dobrze mi z tym? A czy kiedykolwiek samotność jest dobra? Pesymizm? Nie.. Po prostu, nie optymizm.
Pokochasz mnie? Nie jestem zwykłą dziewczyną. Nie jestem też niezwykła. Wierzę w cuda i czasem ich dokonuje. Cud miłości? To nie dla mnie. Takiego cudu jeszcze nie doświadczyłam. Cud życia? Tak, aż za dobrze. Cud przyjaźni? Na co mi aż tylu przyjaciół?
Da się kochać ponad życie? Da się umierać z miłości, bo druga osoba nie odwzajemnia moich uczuć? Da się kochać tak bardzo? Kochaj mnie właśnie tak. Tak jakby świat miał skończyć się już jutro. Dasz radę? Tylko nie zostawiaj. Nie zostawiaj, bo nie chcę umierać z miłości. Przeżyłam już dużo. A ty pojawiasz się teraz, jakbyś nigdy wcześniej w moim życiu nie gościł. Przecież byłeś już tak długo i dawno. Kocham cię. Przecież nie mogę z tobą być. Nie teraz, nie tak, nie mogę. Chcę. Tak bardzo chcę.

A co jeśli teraz przyjaźń zmienia się w coś więcej? Przecież tak nie można. Kocham cię, jak przyjaciela. Tobie to nie wystarcza. Chcesz czegoś więcej. Troszczysz się, zajmujesz się i… chcesz czegoś więcej. Wszystko po to, abym poczuła do ciebie coś poza przyjaźnią. Dam radę? Nie chcę cię stracić, ale marne nadzieje nie są dobre. Dasz sobie spokój? Tylko mnie nie zostawiaj, bo tego nie przetrwam. Zbyt mocno…. Cię kocham. Tylko jak przyjaciela. Wiesz, że to ON jest całym moim życiem, moją miłością. Nie mogę z nim być. Z tobą też nie.

~ ~ ~ ~ ~ 

Krótki prolog, który teraz nic nie mówi, ale będzie przydatny w opowiadaniu, które tworzę :) 
Zapraszam do czytania.

Czytasz? Skomentuj :) To ułatwia sprawę i zapewnia, że moje kilkugodzinne ślęczenie przed monitorem nie jest marnowaniem czasu :) 

Pozdrawiam, Wiktoria 

piątek, 13 września 2013

Miniaturka: Odcinając przeszłość od przyszłości.


Odcinając przeszłość od przyszłości

Szłam ubrana w długą do ziemi wrzosową sukienkę. Szłam i powinnam się cieszyć. Ślub. Nie mój ale jednak ślub, to zawsze szczęśliwy moment. Serce bolało i chciało odejść od tego miejsca. Przede mną majaczył już wysoki i stary dom, w którym w młodości przeżywałam najwspanialsze wakacje w życiu. Wysokie szpilki wbijały się w ziemię i utrudniały chód, ale chciałam iść i oglądając te cudowny widoki dookoła Nory, wspominać. To jezioro, nad którym tyle raz opalałam się z Ginny. Ta polana osłonięta wysokimi drzewami na której przeżyłam pierwszą cudowną randkę z jednym z Weasley’ów. Każde źdźbło trawy przypomniało o cudownych zabawach na świeżym powietrzu wraz z moimi najlepszymi przyjaciółmi. Zbliżałam się do Nory. Słońce cudownie odbijało się od okien w domu. Załamywało się na namiocie, który stał rozpostarty obok domu. Z daleka widziałam już tłumy ludzi, którzy przygotowywali uroczystość. Już dało się słyszeć krzyki pani Molly, która aktualnie rugała jednego ze swoich synów za zbyt swawolny wygląd. Uśmiechnęłam się przypominając sobie te wszystkie krzyki, które teraz wydawały się taką cudowną melodią dla uszu. Po chwili przypomniałam sobie po co tu jestem i uśmiech spełznął z mojej twarzy.
Weszłam do domu. Ginny ściskała mnie i prowadziła do ogrodu. Posadziła mnie w drugim rzędzie (Jesteś okrutna, Gnny! - pomyślałam) i pobiegła dalej. Gdy tylko zniknęła wśród dzikiego tłumu, wymknęłam się i przemknęłam z powrotem do domu. Pokierowałam swoje kroki do góry. Stanęłam przed doskonale znanymi mi drzwiami. Tam przeżyłam najszczęśliwsze chwile w moim życiu. Tam kochałam najbardziej i tam śmiałam się najczęściej. Teraz wchodziłam do pokoju, a serce usiłowało pokierować mnie gdzie indziej. Byle dalej od tego miejsca.
- Mogę? – zapytałam.
- Tak. – powiedział cicho mężczyzna siedzący przed lustrem z żelem do włosów w dłoni. – Hermiona! – zawołał, gdy mnie zobaczył. – Nie sądziłem, że przyjdziesz.
- Nie zamierzałam. – powiedziałam i ignorując cisnące się do oczu łzy ciągnęłam dalej. - Jednak zdecydowałam, że chcę powiedzieć ci to po raz ostatni. I… pożegnać cię raz na zawsze. Chcę odciąć przeszłość od przyszłości. Dać ci odejść.
Łzy popłynęły po moich policzkach. Fred stał sparaliżowany strachem. Wiedział co zamierzałam powiedzieć. Ja wiedziałam jak działają na niego moje łzy. Patrzył na mnie wielkimi, przerażonymi oczami i chciał dotknąć. Uciekłam przed jego dłońmi kierującymi się na moje ramiona.
- Nie. Nie płakałam już dawno. Teraz płaczę, bo patrzę na ciebie, zaraz mi przejdzie.
- Hermiono, próbowałem się z tobą skontaktować! Pisałem, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi.
- Nie odpisywałam. Nie mogłabym żyć z myślą, że odebrałam ojca dziecku. Ale jestem tu, bo… kocham cię, Fred i zawsze będę kochać. Niczego nie oczekuję. Wiem, że nigdy nie byłoby dane nam być razem.  Chciałam tylko, żebyś o tym wiedział, żebyś o tym pamiętał na zawsze.
Łzy wciąż płynęły. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam w jego piękne i w tej chwili tak przestraszone oczy.
-  I ja ciebie kocham. Nigdy nie przestanę. – powiedział i podszedł do mnie.
Ostatni raz dotknął moich ust swoimi. Ostatni raz otarł moje spływające łzy, a ja ostatni raz poczułam ten niesamowity żar w miejscu, w którym mnie dotykał. Ostatni raz widziałam jego oczy tak blisko moich. Ostatni raz… Serce bolało, gdy od niego odchodziłam, teraz rwało się do niego.
- Żegnaj, Fred. Szczęścia z Angeliną.
Wybiegłam z domu. Nigdzie nie było wolnego pokoju, więc pokierowałam swoje kroki do ogrodu. Wiedziałam, że jedno miejsce na pewno będzie puste i ciche. Usiadłam pod ogromnym drzewem tyłem do Nory i tego całego rozgardiaszu spowodowanego ślubem. Płakałam dalej nie zważając na to, czy ktoś mnie słyszy. (Na szczęście nikt nie słyszał.) Serce bolało i znów pod wpływem rozumu rwało się do cywilizacji, z dala od tego miejsca. Z dala od niego. Po chwili usłyszałam znajome dźwięki Marszu Weselnego.
Czas iść. Zobaczysz go ostatni raz. Zobaczysz, jak zupełnie szczerze mówi „kocham cię” innej. Zobaczysz jak odchodzi od ciebie raz na zawsze. Zobaczysz i może wreszcie sobie odpuścisz.
Angelina kroczyła dumnie po jasnym dywanie. Sukienka opinała jej duży brzuch. Dziecko Freda żyło w niej.
Usiadłam na krześle jak najdalej od pozostałych Weasley’ów. Widziałam przed ołtarzem uszczęśliwioną Ginny na stanowisku druhny. Ruda była rozpromieniona. Uwielbiała śluby, a bycie druhną uszczęśliwiało ją podwójnie.
Wszyscy patrzyli na parę przed ołtarzem. Nikt nie widział łez na moich policzkach.
Ksiądz opowiedział bardzo romantyczną historię miłości Freda i Angeliny a następnie powiedział:
- Jeżeli ktokolwiek z tutaj zgromadzonych zna przeszkody, dla których ci tutaj nie mieliby się pobrać niech przemówi teraz, lub zamilknie na wieki.
Zrobiło mi się gorąco. Moja jedyna szansa na spełnienie marzeń. Moja jedyna nadzieja w tej krótkiej minucie. Chcę wstać, chcę tam podejść i pocałować go, przypomnieć jakie czuł fajerwerki, gdy miał mnie przy sobie. Chcę tam iść i po prostu go odbić dla siebie. Chcę go.
Siedzę jednak dalej. Z oczu płyną mi łzy. Twarz stężała, nie pokazuje żadnych emocji. Tylko łzy pokazują co naprawdę czuję. Jestem głucha na całą ceremonię. Ignoruję wszystkie kwestie księdza i czekam tylko na jeden cios prosto w serce. Czekam na ten ostatni cios i na mój upadek. A potem słyszę tylko jedno:
- Tak. – mówi Angelina uśmiechając się do swojego mężczyzny.
- Tak. – mówi Fred.
Serce pęka mi na miliony kawałków. Koniec. Straciłam go. Raz na zawsze odszedł od ciebie i nigdy nie wróci. Dla ciebie jest teraz jak martwy.
- Ogłaszam was mężem i żoną. – ksiądz wbija mi jeszcze jeden sztylet w miejsce, gdzie kiedyś znajdowało się moje serce.
Z chwiejącymi się nogami wstaję i idę po trawie ignorując obcasy. Brnę dalej, byle dalej od tego miejsca. Nie ukrywam łez, płyną po mojej twarzy i wsiąkają w delikatny materiał sukienki. Kompletnie nic nie widzę. Wciąż słyszę tylko to jedno ogłuszające TAK, które już na zawsze pozostanie w moich myślach i w moim sercu, gdy tylko pomyślę o Fredzie. Nikt nie widzi moich łez. Ginny, zupełnie nieświadoma na pewno właśnie składa życzenia swojemu bratu i jego żonie. Jednak ktoś za mną goni. Ignoruję go. Udaję, że to nie ja i wciąż chwiejnym krokiem brnę do przodu przeklinając swoją głupotę. 
- Mała, jak się masz? – pyta George chwytając mnie za ramię.
Odwracam się powoli, jak sparaliżowana. Widzę drastyczną zmianę twarzy Georga, gdy widzi moje łzy. Widzi mój ból wyryty na mojej twarzy. Widzi go w oczach i w spływających strumieniami łzach.
- Herminono.- mówi cicho i milknie sparaliżowany moim widokiem. – Po co tu przyszłaś?
Opadam z sił. Właśnie, głupia, po co tu przyszłaś? Na co liczyłaś? Łzy płyną dalej i nie chcą przestać. Nie powstrzymuję się. Z ciężko bijącymi resztkami serca mówię cicho, jakby sama do siebie:
- Bo chciałam to widzieć, żebym już nigdy więcej nie wyobrażała sobie siebie w białej sukni z nim przy moim boku. Chciałam czuć łamanie serca, żebym już zawsze czuła ten ból, gdy o nim pomyślę. Chciałam go stracić, żeby o nim nie śnić i nie marzyć. Tylko… to tak cholernie boli. Nie mogłam go zatrzymać. Musiałam go oddać, komuś kto go bardziej potrzebuję. Ja jestem silna. – Z gardła wyrywa mi się głośny szloch. – Byłam silna, jeszcze godzinę temu.

- Choć, zabiorę cię stąd. – mówi do mnie i biorąc mnie za rękę ciągnie daleko stąd. Daleko od niego, od mojego Freda.



---------------------
Z serii tych smutniejszych :)
Czytasz? Skomentuj, żebym wiedziała, że czyta to ktokolwiek :)

wtorek, 3 września 2013

Miniaturka: Braterski świat

Świat czarodziei wreszcie odzyskał równowagę. Voldemort został pokonany a każdy kto był jego sprzymierzeńcom uciekł z ogromnym strachem przed dobrem. Ludzie cieszyli się, ponieważ nareszcie mogli spokojnie planować przyszłe dni bez obawy, że pewna zakapturzona postać wedrze się do ich domu i wymorduje wszystkich mieszkańców.
            Mury Hogwartu stopniowo zostały odbudowywane, a uczniowie z czasem mogli myśleć o kontynuowaniu nauki. Szkoła nareszcie miała być taka jaka była wcześniej, bez Śmierciożerców i ingerencji Ministerstwa Magii. Wszystko miało wrócić do poprzedniego porządku.
            Nie dla każdego jednak bitwa okazała się dobra w skutkach. Był pewien rudy młodzieniec, który w bitwie stracił znacznie więcej niż każdy inny na tym świecie. Wysoki rudzielec stał teraz przed ogromnym lustrem i ze smutnymi oczami wodził po swoim ciele.
            Obserwował dokładnie nogi, następnie kierując się do góry spokojnie obserwował tors na którym znajdował się brązowy sweter z dużą literą F na piersi. Każda część jego ciała przypominała mu o ogromnej stracie. Oczy te które za czasów młodości strzelały ognikami teraz nie miały wyrazu. Wypłynęło z nich już tyle łez. Nad oczami wiecznie niesforna ruda grzywa, która była kiedyś jak ogień, teraz straciła jakby blask. Tors, dłonie, nogi, wszystko takie same jak wtedy. Co więc stracił? Swoją kopię.
            Patrzył w swoje oczy i delikatnie uniósł kąciki ust w górę. Oczy wciąż pozostały bez wyrazu. Pamiętał jak kiedyś dla żartu wraz ze swoim bratem bawili się w lustrzane odbicie, aby rozśmieszyć swoją siostrę Ginny. Ogniki można było dostrzec w obu parach cudownie brązowych oczu. Jedne z tych oczu już nigdy nie miały się zaśmiać, ani nawet otworzyć. Po policzkach rudzielca popłynęła łza. Jedna, kolejna i jeszcze jedna. Patrzył w lustro i widział bardzo smutnego brata. Zachował jego sweter tylko po to, aby nieraz spotykać się z nim właśnie w lustrze. Tylko dlaczego te oczy są tak przeraźliwie smutne? Gdyby się uśmiechnął… Ale nie potrafił. Uśmiech przypomniał marny grymas.
            Otarł wierzchem dłoni spływającą łzę i położył dłoń na literze. Doskonale pamiętał wszystkie wspólne święta, kiedy od mamy otrzymywali takie swetry. Teraz został tylko ten sweter i jego ulubiona zabawka z dzieciństwa, która stała teraz na najwyżej półce w szafie schowana przed wzrokiem innych. To był tylko ich świat. Świat Freda i Georga. Dwóch identycznych braci, którzy rozumieli się bez słów. Dwóch identycznych żartownisi, którzy marzyli o podbiciu świata. Wszystkie marzenia, nadzieje i plany rozpadły się, gdy ten jeden odszedł zostawiając drugiego.
            Kiedy jeden z nich tracił drugiego, tracił część swojego serce, swojej duszy i swoich wspomnień. Każde wspomnienie paliło jak prawdziwy ogień. Każda najmniejsza pamiątka wzbudzała poczucie winy i ogromny ból, którego nie uleczało nawet roześmiane dziecko o odziedziczonym po zmarłym wujku imieniu. Każda część ciała jednego była połączona z drugim. Jak teraz jeden z nich ma sobie poradzić z tymi wspomnieniami bijącymi do niego z każdego kąta ich wspólnego pokoju, ich wspólnego sklepu, czy choćby lustra. George już zawsze w głowie miał te oczy. Widział ostatni wyraz twarzy zmarłego brata. Puste oczy wpatrzone w sufit. Już bez ogników, bez najmniejszego błysku. Martwe, puste, bez wyrazu. Takie same oczy patrzyły na niego z lustra. Z jedną różnicą. Te były żywe.
            Został sam, zupełnie sam. Już nigdy nie miał się śmiać tak jak śmiał się z nim. Już nigdy, przenigdy miał nie widzieć swojego odbicie bez lustra. Został sam.

            Pochylił się nad lustrem. Uklęknął i ze spływającymi łzami czubkiem głowy dotknął gładkiej tafli lustra. Przedmiot był zimny, tak zimny, jak on wtedy. Nie potrafił powstrzymywać płynących łez. Nie potrafił powstrzymać niczego. Wspomnienia wypełniły go w całości. Ich wspólne wynalazki, uśmiechy, zakłady, radości z żartów strojonych przed swoją matką, latanie na miotle, bitwy na poduszki, wszystko zniknęło. Ich wspólny świat runął w gruzach, gdy zabrakło jednego elementu. Elementu, który był tak ważny jak nic innego.  Padł przed lustrem i leżał, leżał, leżał, a łzy wciąż płynęły po policzkach. Leżał dopóki oddech mu się nie uspokoił. Wcześniej chciał śmierci, chciał odejść z tego świata i znów być  z bratem. Teraz miał dla kogo żyć, ale pamięć po bracie nigdy nie zniknie. Już zawsze będzie pamiętał jego śmiech, jego głos, jego wygląd, który niczym nie różnił się od jego wyglądu. Każde spojrzenie w lustro już zawsze miało przypominać o nim. Tyle lat przed nim, a on wciąż żyje przeszłością. Żyje w nadziei, że przyjdzie choć małe ukojenie, ulga w tym strasznym życiu, życiu które skończyło się wraz ze śmiercią Freda. Teraz to nie życie. To egzystencja.

Jeśli czytasz, proszę, zostaw komentarz, żebym wiedziała, że czyta to ktokolwiek :)
______

Początek. Pierwszy post. Blog typowo o tematyce Harry'ego Potter'a i innych z tej serii. 
Planuje wstawiać miniaturki i trochę dłuższe opowiadanie. Oczywiście przeważać będą opowieści typu Hermiona + Fred, ponieważ wydają mi się najciekawszą parą ;)
Pozdrawiam i zapraszam na inne posty.