niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 2.

Rozdział 2.

            Moja choroba minęła i nim się zorientowałam nadszedł dzień wyjazdu do Hogwartu. Rano oczywiście, tylko ja byłam spakowana. Harry, Ron i Ginny biegali w popłochu i szukali swoich jakże niezbędnych rzeczy.
            - Mogę cię na chwilę porwać? – zapytał George podczas śniadania, które samotnie zajadałam.
            - Co się stało? – zapytałam siadając na jego łóżku.
            Krążył przede mną w zawrotnym tempie. Co jakiś czas przygryzał wargi, co oznaczało, że się denerwuje. Z każdym kolejnym krokiem moje serce przyspieszało. Co chce powiedzieć?
            - George! Mów!
            - Dobrze. To znaczy, chciałbym tylko mieć pewność, że za jakiś tydzień nie dowiem się, że znowu zerwałaś.
            Przemyślałam to co powiedział. Ułożyłam to sobie w głowie i spojrzałam na niego z uśmiechem.
            - Nie, nie dowiesz się. Nie planuję z nim zrywać. Przynajmniej na razie
            Wypuścił powietrze z płuc z udawaną ulgą.
            - Cieszę się!
            Mimo to wciąż przygryzał wargę patrząc na mnie. Taki długi grymas mógł znaczyć tylko jedno… boi się czegoś. Martwi się moją reakcją. Jej…, znam go doskonale!
            - George. – zaczęłam cicho. – Coś jeszcze się stało, prawda? Powiesz mi?
            - Możesz mi coś obiecać?
            - Oczywiście. Co tylko zechcesz. O co chodzi? – dopytywałam coraz bardziej zdenerwowana.
            - Chcę mieć tylko pewności. To znaczy… Och, chciałbym wiedzieć, czy po tym wszystkim nadal zostaniesz ze mną w kontakcie?
            - George… proszę. O czym ty w ogóle mówisz? Oczywiście, że nadal będziemy w kontakcie! Zupełnie nie wiem, jak obaj z Fredem możecie być tak niepewni siebie w tej kwestii.
            - On jest pewny. On jest tym bardziej zaradnym bliźniakiem. Wiesz, więcej pewności siebie otrzymał on, a mi trochę ubyło.
            Zaśmiałam się. Wstałam i przytuliłam go do siebie. O ile to w ogóle było możliwe, bo jak mogłabym przytulić kogoś tak ogromnego? Lepszym określeniem będzie: wtuliłam się w niego.
            - Tylko nie zapomnij do mnie pisać. – zaśmiałam się znowu.
            - Nie zapomnę. Wiesz, ja muszę uciekać na Pokątną, także nie odprowadzę was na dworzec. Zajmie się tobą Fred. Myślę, że mogę mu cię powierzyć.
            - Tak, też tak myślę. Damy sobie radę. Więc do wakacji, prawda?
            - Niestety, do wakacji. Trochę długo, ale pewnie nie dam rady wpadać do Hogsmeade.
            - Domyślam się. Szkoda, będzie mi ciebie brakowało.
            Oderwałam się od niego, ale on nie chciał mnie puścić, więc spojrzałam mu w oczy ze zdziwieniem.
            - Będę tęsknił, mała Hermiono. – powiedział niesamowicie poważnie patrząc mi w oczy.
           A potem zrobił coś, co było tak niespodziewane, że nie zdążyłam temu zapobiec. Pocałował mnie w kącik ust, zrobił to tak niesamowicie, że jeszcze długo stałam wpatrzona w otwarte drzwi, którymi wybiegł, po tej chwili słabości. Nim się otrząsnęłam minęła dłuższa chwila. Nie, on nie może… Nie powinien..
            - Hermiono, tylko na ciebie czekamy! – zawołała z dołu pani Molly.
            - Och, idę!
            Kilka chwil później stałam na dworcu przed pociągiem do Hogwartu.
            - Do widzenia, pani Molly. Proszę się nie martwić o Rona i Ginny. Postaram się nimi zająć. – powiedziałam ściskając panią Weasley.
            - Och, dziękuję, Hermiono, choć oni nie sprawiają takich problemów jak bliźniacy. – zaśmiała się cicho.
            - Do widzenia, panie Arturze! – krzyknęłam machając ręką do odchodzącego pana Artura.
            - Cóż. Znowu się żegnamy… - zaczął Fred chwytając mnie za ręce. – Będę tęsknić, mała.
            - Ja też, duży. – uśmiechnęłam się. – Do zobaczenia w Hogsmeade. Napiszę o pierwszym wypadzie, gdy tylko się dowiem. Obiecasz, że nie znajdziesz sobie żadnej innej, ciekawej czarownicy, podczas mojej nieobecności?
            - Och, nie wiem. Jest tyle pięknych kobiet w mojej okolicy… Tyle przychodzi do sklepu i zupełnie nie wiem, czy będę w stanie się im oprzeć.
            Spojrzałam na niego z wyrzutem.
            - Kochanie, żartuję! Kocham cię i nie znajdę innej. Tylko nie zapomnij do mnie wrócić.
            - Postaram się.
            A potem nastąpił długi, romantyczny pocałunek, który z żalem przerwałam nawoływana przez Harry’ego.
            Wbiegłam do pociągu i od razu przywarłam do otwartego okna.
            - Pa, Fred. Kocham cię!
            Machałam jeszcze kilka chwil, aż pociąg nie wjechał w zakręt, co skutecznie zmusiło mnie do wejścia do przedziału.
            - Och… Mam nadzieje, że ten semestr będzie lżejszy niż poprzedni. Co myślicie? – zapytałam przyjaciół.
            - Jasne, już to widzę. – mruknął Ron patrząc w stronę okna rozmarzonym wzrokiem. – Na pewno na szóstym roku kiedykolwiek będzie lżej!
            Droga do Hogwartu zleciała nam bardzo szybko. Za oknem już zaczęło ciemnieć, a na korytarzach rozpętał się szum spowodowany oczywistym podnieceniem przed kolejnym semestrem w Hogwarcie. Wyszliśmy z pociągu i przez zaspy brnęliśmy w stronę powozów. W strasznie zimnym, styczniowym powietrzu, każdy otulał się szczelniej swoim zimowym szalikiem.
            Po uczcie wieczornej przybyli uczniowie ruszyli do Pokojów Wspólnych i poszli spać zmęczeni całodniową jazdą w pociągu. Tylko ja zostałam przy stoliku z piórem w dłoni nad rozłożonym pergaminem.
            - Do kogo piszesz? – zapytał Harry przeciągle ziewając.
            - Ach, chcę coś wyjaśnić. Dobranoc, Harry!

George,
Mam szczerą nadzieję, że to do czego doszło w Twoim pokoju, było kwestią przypadku. Proszę, nie psuj przyjaźni i nawet jeśli będziesz musiał, to okłam mnie. Proszę, powiedz, że to przypadek i nie powinno do niego dojść. Niech to zostanie między nami, bo wiadome jest to, że zniszczyłoby to nie tylko naszą przyjaźń.
Hermiona

            Wysłałam list i siedziałam przed kominkiem rozkoszując się ciepłem. Nie potrafiłam pozbyć się George’a z mojej głowy. Wciąż miałam przed oczami jego poważną minę i tą zagryzioną wargę, która chwila później znalazła się tak blisko mojej. Nie mógłby, prawda? Nie mógłby! Wciąż zadawałam sobie to pytanie i wciąż sama sobie na nie odpowiadałam. Mantra?
            W kominku tańczyły płomienie, które skutecznie przyczyniły się do tego, że moje powieki zaczęły opadać. Zasnęłam z błąkającym się po moich myślach obrazem George’a. Obudziło mnie ciche pohukiwanie sówki, która wylądowała tuż obok mojej dłoni. Za oknem już świtało, a mi było strasznie zimno. W całym pokoju panował niemiły chłód. Zapewne otwarte okno i pusty kominek nie sprzyjały wyższym temperaturą.

            Tak, to był przypadek. Na pewno tylko przypadek… W każdym razie niech to zostanie między nami po prostu o tym zapomnijmy! To nie ma wpływu na naszą przyjaźń! Nie może mieć. Zapomnij, Hermiono.

            Zgniotłam kartkę i rzuciłam w stronę kominka. Gdy tylko kartka dotknęła popiołu, ten zniknął i pojawiły się drewka, które chwilę później zajęły się ogniem. Kartka spłonęła wraz z pamięcią o niedoszłym pocałunku.
            Mimo, że usiłowałam usunąć z myśli tą chwilę słabości ze strony George’a, wciąż nie mogłam pozbyć się myśli o tym dlaczego to zrobił. Dlaczego to zrobił?! Dlaczego teraz? Dlaczego nie powiedział? Dlaczego nie zauważyłam? Obok tych niesamowicie często przewijających się pytań błądziły też myśli o tym, czy…? Po pierwsze, przecież mam chłopaka! Po drugie, mam chłopaka, który jest jego bratem! Po trzecie, mam chłopaka, który jest jego bratem BLIŹNIAKIEM! Przecież oni potrafią coś takiego wyczuć! Czy to możliwe? Czy to nie jakaś ironia, że Weasley’owie, tak na mnie reagują?! Ron… nie przyjaciel, bo oczekuje czegoś więcej. Fred, przecież go kocham! George… przecież też go kocham, ale jak brata, przyjaciela!
            MANTRA: Nie mógłby! Nie mógłby! Nie mógłby!
            Chyba za dużo myślę. Zdecydowanie za dużo myślę! W takim momencie chciałabym wrócić na chwilę do cudownego lekarstwa pani Molly, które tak skutecznie potrafiło oczyścić mój umysł. Nie miałam takiej możliwości, więc… MYŚLAŁAM!
            Cały wolny czas spędzałam na uciekaniu od tego zajęcia. Nie było innej możliwości. Zatracałam się bez pamięci w książki. Tylko one potrafiły mnie uspokoić i uciszyć mój krzyczący umysł.
            - Jak pierwszy tydzień po powrocie? – zapytał Fred, gdy moje głowa pojawiła się w płomieniach w jego kominku.
            - Och, jest w porządku. Trochę nauki, ale konsekwentnie wszystko odrabiam, więc nie mam zaległości. A jak skl..?
            I właśnie wtedy obok Freda przyklęknął jego brat bliźniak. Odetchnęłam cicho.
            - Ok.? – zapytał Fred widząc moją reakcję.
            - Och, tak! Myślałam, że ktoś idzie, ale jest w porządku. Więc, jak wam idzie w sklepie?
            - Całkiem dobrze… - zaczął Fred.
            - Mamy nową pracownicę… - dokończył George idealnie udając, że nic się nie dzieje. – Całkiem miła i przyjazna dziewczyna.
            - Może się umówisz? – zapytałam z uśmiechem.
            - Próbowałem. Nie chciała. Ma ochotę na Freda.
            - Serio? – zapytałam Freda.
            Chłopak spłonął rumieńcem i zaśmiał się cicho.
            - Szkoda, że mam inną. Na prawdę jest całkiem ładna. Że też jestem tak nieziemsko przystojny… - pożalił się Fred mierzwiąc swoje potargane, ciut za długie włosy.
            - Och, nie zapominaj, że ja jestem tym przystojniejszym! – wtrącił George z zawadzkim uśmiechem idealnie naśladując odruch brata.

            - Jakież wy macie problemy! Nie wiem jak możecie spać po nocach! Toż to okropne, co mówicie! A jakie ja mam szczęście! Patrzę teraz na dwa bożyszcza i wprost nie wiem jak będę w stanie zasnąć dzisiejszej nocy. – powiedziałam ironicznie, uśmiechając się do nich.

~~~

Czytasz? Skomentuj! :)
Dzięki, W.

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 1. Księga trzecia.

Rozdział 1.

            Święta w Norze minęły niesamowicie szybko. Tym bardziej, że prawie całe spędziłam w objęciach Freda. Chłopak przytulał mnie cały czas, jakby się bał, że ucieknę. Nim się obejrzałam, do powrotu do Hogwartu został tylko tydzień. Postanowiłam zająć się odrobinę lekcjami, dlatego chodziłam wcześniej spać.
           W poniedziałek poszłyśmy z Ginny spać znacznie wcześniej. Zasnęłam momentalnie, niestety tylko na chwilę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Około drugiej w nocy obudził mnie brak powietrza. Jakkolwiek to zabrzmiało, tak było. Ocknęłam się zlana potem. W pokoju panowała straszna duchota. Wstałam, więc i podeszłam w stronę drzwi. Wiedziałam, że otwieranie okna w taką śnieżycę to samobójstwo. Na korytarzu nie było lepiej, więc zeszłam do kuchni. Usiadłam przy stole i nagle cała duchota uciekła. Zrobiło mi się niesamowicie zimno i porządnie zakręciło w głowie. Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do szafki. Nalałam szklankę wody i modliłam się, żeby przeszło. Nie wiem jak, ale resztkami sił doczłapałam się z powrotem do stołu. Usiadłam i usiłowałam uspokoić szybko bijące serce. Coś się dzieje… Coś niedobrego. Świat przed oczami zaczął niepokojąco szybko się poruszać. Jakbym wirowała i nie potrafiła się zatrzymać. Niedobrze. I faktycznie zrobiło mi się niedobrze. Wzięłam jeszcze jeden głębszy oddech, a potem była już tylko ciemność.

(…)

            Otwarłam oczy, czując, że ktoś mnie niesie na rękach. Spojrzałam w przejęte i przerażone oczy… Freda? Chyba tak! Przecież chłopak patrzył tak, jak tylko on potrafi. Patrzył  z miłością, czułością, troską. Martwił się!
            - Zemdlałaś, mała. Położę cię na kanapie i pobiegnę po mamę. Ona na pewno pomoże.
            Jak powiedział tak zrobił. Spojrzał na mnie wielkimi oczami, a potem w charakterystyczny sposób zagryzł wargę. George?! Tylko on potrafi zagryźć wargę, gdy się denerwuje. Tylko on ze znanych mi osób tek reaguje na stres.
            Leżałam spokojnie na kanapie. Nie wiedziałam co się działo, nie kontaktowałam. Potem usłyszałam, że ktoś zbiega po schodach i cicho mówi do kogoś za nim. George podbiegł do mnie łapiąc mnie za rękę. Było mi gorąco, niesamowicie gorąco. Usiłowałam się uwolnić spod koca, ale George mi to uniemożliwiał.
            - Hermiono, słyszysz mnie? – pani Molly patrzyła na mnie z przejęciem.
            Spojrzałam na nią nieobecnym wzrokiem. Hm, ona jest całkiem ładną kobietą. Pewnie miała niesamowite powodzenie, gdy była młodsza. Na pewno. Pan Artur musiał się o nią starać. To pewne. O, George, a gdzie Fred?! Powinien tu być. Przy mnie.
            - Hermiono?!
            - Taak? – wychrypiałam.
            - Co ci jest? Powiedz co ci dolega. Nie wiem co mam ci dać. Powiedz cokolwiek. Coś cię boli?
            - Gorąco. Tak bardzo gorąco.
 Jak mogła tego nie czuć? Przecież tu nie ma czym oddychać.
            - Gorączka. Ma gorączkę. George, podaj mi…
            A ja już nie słuchałam. Czułam się okropnie. Strasznie, źle, niesamowicie tragicznie, jakbym miała umrzeć. Tak, wolałabym śmierć, niż to okropne cierpienie. Gorąco, och, tak bardzo gorąco!!
            A potem poczułam przepływający przez moje gardło napój. Ciepły, smaczny. Po nim umysł mi się rozjaśnił i już nie było tak gorąco, wręcz przeciwnie. Było zimno. Strasznie zimno. Okryłam się kocem odrobinę szczelniej i zasnęłam w objęciach George’a lub Freda. Straciłam rachubę, który aktualnie na mnie patrzy.
            Gdy się ocknęłam, wciąż leżałam w czyichś objęciach. Czułam się znacznie lepiej. Chyba cudowne lekarstwo pani Molly podziałało. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na śpiącego… Już nie miałam wątpliwości. To był na pewno George. Delikatnie przykryłam go kocem i wstałam. Głowa odrobinę mnie bolałam, ale to nie doskwierało najbardziej. Gardło bolało niemiłosiernie. Jestem chora, jak nic. I to akurat w czasie przerwy. Nalałam sobie dyniowego soku i usiadłam przy stole.
            - Hermiono? – zapytał zaspanym głosem George.
            - Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Wstałam się napić i chyba pójdę z powrotem do siebie. Już tu trochę czasu spędziłam.
            - Nie żartuj! Jest szósta rano, oczywiście, że pójdziesz spać!
            - George, jak mnie znalazłeś? Co robiłam? Nic nie pamiętam. Chyba te gorączka była wysoka.
            - Nic nie wiesz? Zszedłem do kuchni, bo chciałem się napić. Zobaczyłem zapalone światło, więc zszedłem szybciej. Spodziewałem się raczej pustej kuchni, o takiej porze. No, leżałaś na podłodze. Chciałem cię obudzić, ale nie spałaś. Raczej straciłaś przytomność. Resztę znasz. Ocknęłaś się, jak cię przenosiłem.
            - Ah, no cóż.
            - A gorączka była bardzo wysoka. Miałaś czterdzieści stopni i kilka kresek.
            - Dobrze, że mnie znalazłeś. – powiedziałam z uśmiechem. – Dziękuję.
            - Och, nie ma za co. Przecież każdy by tak zrobił na moim miejscu.
            Tydzień wolności od szkoły spędziłam w łóżku w domu Weasleyów. Pani Molly osobiście pilnowała, żebym nie ruszała się z łóżka częściej niż cztery razy dziennie. Dokładnie trzy razy dziennie dawała mi jakiś ciepły napój, który gwarantował dobre samopoczucie, przez kilka godzin, ale potem czar pryskał i wracał ból gardła i głowy. Oczywiście leżąc w pokoju byłam pozbawiona zabawy z przyjaciółmi, dlatego zostałam przeniesiona do salonu, gdzie wylegiwałam się na kanapie, a inni nade mną skakali. Pani Weasley podeszła do tego raczej sceptycznie, ale w końcu dała się namówić. Widziała, że długo sama w pokoju nie wytrzymam. Oczywiście, nie muszę mówić, że Fred pomagał mi najbardziej i spędzał ze mną całe dnie. Oczywiście nie muszę też mówić, że George czuł się bez brata źle, dlatego przesiadywał z nami. Za Georgem do naszej grupki dołączyła Ginny, za Ginny oczywiście Harry, który nie widział poza nią świata. Gdzie Harry, tam najczęściej pojawiał się również Ron. W tym przypadku przebywał z nami, ale nie tak często. Ignorował mnie i Freda. Rozumiałam to i nie miałam mu tego za złe. Dobrym wyjściem dla niego było po prostu zapomnieć.
            Minął kolejny mroźny, śnieżny dzień. Wszyscy poza Ronem siedzieliśmy w salonie. W kominku wesoło trzaskał ogień, a ja siedziałam na kanapie, szczelnie owinięta kocem.
            - Gramy w coś? – zapytała sennym głosem Ginny.
            - Tak. – wymruczał sennie Fred.
            - W co? – dopytał George ziewając przeciągle.
            - W prawdę. – powiedziałam jako jedyna przytomnym głosem, wynikało to zapewne z tego, że spałam zdecydowanie za dużo i nie chciałam tracić czasu, jaki spędzałam z przyjaciółmi, gdy pani Molly nie wyganiała ich, abym ja mogła iść spać.
            - W co? – zapytała Ginny.
            - Dla przykładu… Ja podaje jedno słowo, a potem ty układasz z nim zdanie, które jest w całości prawdziwe. Słowa mogą być różne. Zabawne, albo też nie. Jak kto chce. Pasuje wam?
            - Tak. – opowiedzieli chórem.
            - Ok., to ja mówię słowo, a potem każde z was układa z nim zdanie. Potem typuje osobę, która ma wymyśleć następne. Powiedzmy… Dom.
            - To mój dom. – zaczęła Ginny.
            - Najwspanialszy dom na świecie. – powiedział George.
            - Wymarzony dom. – zamyślił się Harry.
            - Hm.. Dom, który każdy kocha. – dodał Fred.
            - Dom pełen cudownych wspomnień. – powiedziałam. – OK.! Ginny, teraz ty!
            - Hm, może… romans.
            - Nigdy nie miałem romansu. – zaczął Harry.
            - Romans, to świetna sprawa. – dodał George.
            - Od romansu do miłości daleka droga, ale można się zabawić. – zaśmiał się Fred.
            - Jeśli romans kończy się miłością, to w porządku, jeśli nie, to strata czasu. – powiedziałam patrząc z przekąsem na Freda.
            - Romans różni się od prawdziwej miłości wszystkim. – zakończyła Ginny. – Fred?
            - Quidditch!
            - Och, nie! – zaczęłam, ale Ginny wpadła mi w słowo wymyślając swoje zdanie.
            Graliśmy tak jakiś czas. Padały coraz to ciekawsze słowa. W końcu wszystkim zachciało się spać.
            - George, ostatnie słowo.
            - Kochać. – powiedział patrząc po kolei na każdego z nas.
            - Proste braciszku… Nigdy nie kochałem tak jak teraz. – powiedział Fred biorąc mnie w objęcia.
            - Nie kochałem innej. – powiedział Harry łapiąc Ginny za rękę.
            - Kocham jednego. – odpowiedziała Ginny całując Harry’ego w policzek.
            - Kochać to żyć dla drugiej osoby. – powiedziałam idąc za przykładem Ginny i  również całując mojego chłopaka.
            - Nigdy nie kochałem mojej najlepszej przyjaciółki. – zakończył cicho George.
            Spojrzałam na niego i przez chwilę widziałam, jak on patrzy na mnie. Jedno, krótkie spojrzenie. Takie nic nie znaczące przeszycie wzrokiem. Nie, musiało ci się wydawać. Jesteś zmęczona. Po prostu musisz odpocząć. Przez tą chorobę masz jakieś dziwne myśli. Nie.. głupie to, prawda? Przecież… Nie… Nie może. Nie mógłby. Nie, nie, nie! Wyrzuć z głowy te myśli. Nie, przecież George, by nie mógł. Przecież on nie potrafiłby… A jeśli? Merlinie, nie, nie! Nie to jest niemożliwe. Zdecydowanie niemożliwe! Koniec z takimi myślami! Moje myśli błądziły wokół wspólnych chwil z Georgem. W mojej głowie kotłowało się od wzajemnie sprzecznych myśli. Realnie patrząca na świat część mojego mózgu mówiła, że to przecież niemożliwe. Natomiast ta druga, potrafiąca czytać między wierszami, wciąż upierała się, że coś takiego mogło się w końcu wydarzyć. Nie wiedziałam co myśleć i czuć. Stałam gdzieś pomiędzy targana okropnymi myślami. Nie, nie mógł! Przy tym muszę trwać i będę go unikać. Przecież nawet jeśli…, w co naprawdę szczerze wątpię, byłby w stanie to zrobić, to mu przejdzie. Za jakiś tydzień, może dwa, miesiąc, w ostateczności dwa – on zapomni. A ja mu w tym pomogę. Będę go unikać. Przecież to musi pomóc. Nie, zapomnę. Przecież on by nie mógł!!! Jestem z Fredem i on wie…
            - Zbierajmy się do łóżek. – powiedziałam wstając z kanapy.

            Przyjaciele ociągali się, ale w końcu wszyscy pobiegliśmy do naszych pokoi i zasnęliśmy, zmęczeni całym dniem.


~~~~~

Ok, to ja. Wiem, strasznie długo mnie nie było, ale nie znam słów które mogłyby opisać co działo się u mnie przez ostatnie kilka miesięcy...
Przepraszam i myślę, że wracam na dobre :D

Czytasz? Skomentuj!

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 11.

Rozdział 11.

Co tak boli? Dlaczego wszyscy tak szepczą? Gdzie może być tak ciemno i cicho? Gdzie jestem? Ocknęłam się, ale wciąż nie potrafiłam otworzyć oczu. Powieki miałam ciężkie jak z ołowiu, tak jak inne części ciała. Wokół siebie słyszałam jakieś ciche szepty, pełne przejęcia. Panika w głosie doprowadzała mnie do szaleństwa. Gdzie jestem?! I kto tak denerwująco jęczy?
Po jakimś czasie wreszcie zdołałam poruszyć ręką. Wokół siebie usłyszałam ciche westchnienie, a potem nastała cudowna cisza. Niestety tylko na chwile. Potem dało się słyszeć głośny krzyk.
- Pani Pomfrey!
Udało mi się głośno westchnąć. Ok., to teraz otwórz oczy! Dalej, dasz radę. Uchyliłam powieki i od razu tego pożałowałam. W oczy zakuło mnie przenikliwie jasne światło. Zamrugałam kilkakrotnie, a potem usłyszałam już bardzo wyraźnie:
- Hermiono! Merlinie, tak cię przepraszam! Tak bardzo, bardzo cię przepraszam!...
- Ginny, uspokój się, ona chce coś powiedzieć.
Uchyliłam usta, które były zdecydowanie za ciężkie. Spojrzałam po zebranych. Harry cicho mówił do roztrzęsionej Ginny, a obok mnie na krześle siedział blady Ron i trzymał mnie za rękę.
- Gdzie..? Ja jestem? Co się stało? – wyszeptałam
- Och, w skrzydle szpitalnym. – wyjaśnił Ron. – potknęłaś się w Wielkiej Sali i upadłaś. Mocno uderzyłaś głową o posadzkę. Dobrze się czujesz?
Zrobiło mi się niedobrze, gdy poczułam niesamowity ból u podstawy czaszki.
- Hermiono, naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wystawiać stopy na sam środek przejście, wybacz mi. Merlinie, mogłam cię zabić… Och, nie wybaczę sobie tego, naprawdę.
- Ginny, och, jest dobrze. – wyszeptałam.
Pielęgniarka podbiegła do mnie w końcu i podała mi jakiś jasnoróżowy płyn. Ociężałą ręką przechyliłam kielich i od razu poczułam się lepiej. W głowie mi się rozjaśniło, a ciało odzyskało dawną wagę.
- Nie kręci ci się w głowie? – zapytała pani Pomfrey.
- Nie, czuję się dobrze.
- Nie jest ci niedobrze?
- Nie, jest w porządku.
- Ból już nie dokucza? Podałam ci silny środek przeciwbólowy. Powinnaś jeszcze trochę poleżeć.
- Nie, naprawdę czuję się świetnie.
- Dobrze, ale leż dużo w domu w te święta. Nie przemęczaj się i uważaj na głowę.
Święta?! Ile leżałam?
Dorwałam Harry’ego, który czekał przed drzwiami do skrzydła.
- Harry… Ile byłam nieprzytomna? Jaki dzisiaj dzień?
- Och, tylko kilka dni. Pani Pomfrey specjalnie trzymała cię w śpiączce, żebyś odpoczęła, Ginny mówiła, że słabo sypiasz. Jutro wyjeżdżamy na święta, jeśli o to chodzi.
Och, no tak! Jutro zaczyna się przerwa świąteczna.
Za oknem prószył już śnieg i nikt w pokoju wspólnym nie myślał o nauce. Wszyscy byli już najpewniej spakowani, więc sama poczłapałam do siebie i zabrałam się do pakowania.
- Mogę? – zapytała Ginny pukając do otwartych drzwi.
- Tak, jasne.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam za to wszystko. Nie powinnam prawić ci morałów, w końcu to twoje życie. I za te buty też przepraszam. Nie wiem co mi odbiło. Musisz mi wybaczyć i oczekuję, że przyjedziesz do nas na święta. Wszyscy chcą cię widzieć.
- Przecież, twoja mama..
- Nie! To ja. Przepraszam, ale to ja usiłowałam przemówić ci do rozumu i wymyśliłam cały list z wątpliwościami mamy. Mama nie martwi się o Freda. Ona o niczym nie wie, tylko, że się nie układa i że chyba zrywacie.
            Nie chciałam jechać do Nory. Naprawdę nie chciałam. I pewnie bym nie pojechała, gdyby nie list, który dostałam wieczorem.

Hermiono,
Może to ciężki temat, nie zamierzam pytać. Wiem, że to może boleć. Przyjedź na święta! Bardzo prosimy, przyjedź! Nikt nie będzie Cię męczyć tym tematem, już ja o to zadbam. Mam nadzieję, że nie odsuniesz się od nas, po tym związku z Fredem. Najpewniej, gamoń sam zrobił coś, co kazało Ci z nim zerwać, on taki jest. Nie wiem po kim. Przyjedziesz? ….
           
            Pani Molly potrafi przekonać. Bałam się ją zranić, więc pojechałam. Bałam się wszystkiego. Od spotkanie Freda po pożegnanie z nim. Nie chciałam tam jechać. Cholera, musiałam.
           Gdy tylko znaleźliśmy się przed domem, pan Artur, który nas odbierał, zabrał bagaże i zaprosił nas do środka. Harry, Ron i Ginny weszli jak do siebie, a ja stanęłam przed drzwiami z mocno bijącym sercem. Czaiłam się chwilę, aż ujrzałam wychylającą się z domu głowę Freda. Wyszedł i podszedł do mnie. Serce zabiło mi jeszcze szybciej, niż wtedy na balu. Z przejęcia zakręciło mi się w głowie, ale uparcie stałam patrząc na niego.
            - Nie wejdziesz? – zapytał cicho.
            Zrobiło mi się głupio.
            - Fred, musimy porozmawiać.
            - A niby o czym?! Powiedziałaś mi już wszystko, jak myślę! Nie mieszaj mi w głowie, ok.?!
            Spojrzałam w jego oczy i całą sobą chciałam mu powiedzieć jak bardzo żałuję. Patrzyłam w te brązowe, przeszywające mnie oczy i w myślach krzyczałam: KOCHAM CIĘ. Fred, naprawdę tak bardzo cię kocham. Ale on nic nie słyszał. Stał dalej, patrząc na mnie niepewnie, a w moich oczach zaszkliły się łzy. W końcu nie wytrzymałam.
            - Kłamałam. Naprawdę kłamałam. – wyszeptałam.
            - CO?!
            - Kłamałam. Proszę, wróćmy do tej rozmowy. Proszę, bardzo proszę, Fred. Obiecuję, że powiem coś innego, tylko wróćmy do tej cholernej chwili na peronie.
            - Wrócić? Przez tyle czasu zabijałem się myśląc o tobie! Przez tyle czasu nie potrafiłem pojąć, co zrobiłem źle! Przez tyle czasu przeklinałem każdą myśl związaną z tobą! A teraz ty śmiesz prosić, żebyśmy wrócili do tej rozmowy?! Czy ty naprawdę myślisz, że jestem tak naiwny?! – wykrzyczał, machając rękami podobnie jak pani Molly.
            - Fred… A ty myślisz, że ja przez cały ten czas siedziałam zadowolona?! Przecież do cholery, ja nie robiłam nic innego, tylko myślałam! O tobie, o tym wszystkim! Proszę. – powiedziałam cicho, patrząc na niego nieśmiało.
            Widziałam, jak jego wyraz twarzy się zmienia. Nie był zły. Przechodziło. Powoli, bardzo powoli, ale przechodziło.
            - Więc, Fred, co chciałeś mi powiedzieć? – zapytałam nieśmiało.
            - Tylko, tyle…. Że istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że… cię kocham.
            Uśmiechnęłam się mimo łez.
            - Dlaczego?
            - Dlaczego? Nie ma żadnego powodu do miłości. Po prostu cię… kocham.
            - Za co?
            - Za wszystko…
            - Kocha się pomimo wszystko, a nie za coś.
            - Nie dałaś mi skończyć. Hermino… Kocham twój każdy uśmiech. Ten nieśmiały, pewny siebie i niepewny. Kocham to jak na mnie patrzysz. Kocham twoje usta, kocham twoje oczy, które tak błyszczą, gdy robisz coś co ci się podoba. Kocham jak się denerwujesz. Kocham, że denerwujesz się  na mnie najczęściej. Kocham, twoje oczy, gdy złość ci mija. Robisz się wtedy taka spokojna i opanowana. Kocham twoje ciało. Kocham ciężar twojego ciała na moim. Kocham każdą cząstkę ciebie. Kocham cię całą, Hermino.
            Uśmiechnęłam się do jego pięknie roześmianych oczu.
            - I ja cię kocham, Fred.
            I wreszcie, po takim czasie. Po gonitwach i okłamywaniu samych siebie. Po tylu niepewnych miesiącach. Po przepłakanych nocach, po tyle zbędnych słowach, które tak bolały. Nasz pierwszy pocałunek miłości. Już zapomniałam jak on bosko potrafi całować.


Koniec części drugiej.

~~~~

I oto jest  :)
Część trzecia pojawi się za jakiś czas :)

Czytasz? Skomentuj! 

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 10.

Rozdział 10.

W Hogwarcie było tylko gorzej. Ginny jakimś cudem dowiedziała się wszystkiego od George’a. Teraz ruda siedziała obok mnie i sztorcowała mnie. Namawiała, żebym po prostu do niego napisała i wyjaśniła czym się martwię i dlaczego to wszystko robię.
- Nie zrobię tego! A poza tym… skąd o tym wszystkim wiesz?! George, tak?!
- Na brodę Merlina!!! – wykrzyknęła Ginny na cały pokój wspólny. – Nie zmieniaj tematu! Nawet jeśli George, to chyba dobrze, że mi powiedział! Może wreszcie ktoś przemówi ci do rozumu!
- Nie krzycz, dobrze? Nie ingeruj w moje sprawy, proszę cię. To wszystko są moje sprawy! Słyszysz? Moje i ewentualnie Freda.
- Jakbyś nie zauważyła to też moje sprawy. Mój brat przez ciebie cierpi! Słyszysz?! Walczysz o lepszy świat, ale czym on będzie, jeśli nie będzie przy tobie tego, którego kochasz? Serio, walczysz o lepsze życie dla dzieci Malfoy’a? Bo jeżeli dalej tak będziesz myśleć, to swoich się raczej nie dorobisz. Najpierw ty! Rozumiesz? Ty powinnaś być najważniejsza. Ale ty zawsze robisz wszystko odwrotnie. Więc teraz na pierwszym miejscu stawiasz cały świat, a nie własne dobro. Hermino, on naprawdę cierpi.
- Cierpi, ale nie tak bardzo, jak cierpiałby, gdybym odeszła z Harrym i Ronem wciąż zapewniając, że go kocham. – powiedziałam cicho, wstając.
- Myślę, że tylko to sobie wmawiasz. Tylko, żebyś nie uświadomiła sobie swojego błędu za późno.
- Myślę, że dam sobie radę sama. Dziękuję za nic, Ginny! – krzyknęłam przez cały pokój i poszłam spać wciąż w myślach mając ostatnie słowa Ginny.
Lepszy świat będzie ulgą dla każdego. Tak, walczę o większe dobro. Wybiorę się z Harrym, jeśli mnie poprosi… O ile mnie poprosi. Muszę zacząć z nimi rozmawiać! Nie mogę ich ignorować. Tak, wrócę do tej przyjaźni!
Nie zmienisz teraz decyzji, słyszysz? Nie będziesz z nim i tyle! Uświadom to sobie wreszcie! Minęło. Wszystko minęło i po prostu nie wróci. Nie wracaj, więc do wspomnień. Daj sobie spokój! Będzie dobrze, tylko zapomnij. „MÓJ BRAT PRZEZ CIEBIE CIERPI.” Och, dajcie spokój! Torturowanie mnie w ten sposób nic nie da. Kocham go, ok.? Tak, chcę z nim być, ale nie mogę. Koniec i kropka. Cudowna, romantyczna i nieprzewidywalna historia okazała się zwykłą, szarą, bardzo nieromantyczną i bardzo przewidywalną historyjką bez szczęśliwego zakończenia. Koniec. Raz na zawsze koniec.
Nie potrafiłam pogodzić się z końcem przez kilka następnych dni. Nie odzywałam się do nikogo i chodziłam własnymi ścieżkami po całym zamku. Na lekcje wpadałam ostatnia, aby uniknąć pytań ze strony Harry’ego i Rona. Ginny mnie ignorowała i chyba chciała się zemścić. Widziałam jej pełne złości spojrzenia. Raz podczas porannej poczty słyszałam jak specjalnie odrobinę głośniej czyta list Ronowi i Harry’emu. Wszystko po to, abym słyszała, jak pani Molly przejmuje się Fredem. Torturowało mnie wszystko naokoło, łącznie z najlepszą przyjaciółką do której zawsze mogłam zgłosić się z problemem.
Jedynym pocieszycielem, który mnie nie potępiał był George. Często w nocy spotykaliśmy się w Wieży Gryffindoru.
- Jak tam dzisiaj? Jest lepiej? – zapytał, gdy jego głowa już pojawiła się w kominku.
- Jasne, jest tak samo. Geroge, ale dlaczego ty mnie nie potępiasz? Przecież Fred przeze mnie cierpi.
- Ooo.. Ginny cię maltretowała, co?
- Ta.. chwila, skąd wiesz?
- Pisała do mnie. Tak, wiem co ona o tym myśli, ale ja tak nie uważam. Myślę, że to twoja sprawa i zrobisz z tym co będziesz chciała. Ja nie mogę ci niczego kazać, a tym bardziej potępiać. Ginny tego nie rozumie. Wiesz, ona uważa, że jeśli się kogoś kocha, to w końcu się z nim będzie. Pewnie chce wam po prostu pomóc.
- Pomoc okazuje w dziwny sposób.
- Wiem, wiem… Ale ona zrozumie dopiero za jakiś czas, zobaczysz. – uśmiechnął się pocieszająco.
- Do tego czasu pewnie pokłócimy się jeszcze tysiąc razy.
- Spróbuj z nią pogadać. Będzie dobrze, wiesz?
- Tak myślę. Jak tam u was? Dobrze idzie w sklepie? – zapytałam odrywając się na chwilę od własnych problemów.
- Tak, ludzi bardzo dużo, ale dajemy radę. Mamy nową… pracownicę. – zawahał się przez chwilę.
- I co z nią? Fajna? Pracowita?
- Ta.. Jasne, jest pracowita. – powiedział z wahaniem.
- O co chodzi?
- Wiesz, ona chyba jest wyraźnie zainteresowana Fredem.
- Ach.. – wyrwało mi się.
Poczułam cisnące się do oczy łzy. Tak, przecież Fred jest przystojnym, WOLNYM facetem, dlaczego miałaby się nim nie zainteresować?! Oczywiście, że się nim zainteresowała, to wszystko jest oczywiste i pewne!
- Tak, to fajnie. – powiedziałam patrząc na dywan. – Wiesz, możesz nie mówić…
- Hermiono. – przerwał mi cicho.
- Fredowi, że rozmawialiśmy. Nie chcę…
- Hermiono! – przerwał mi odrobinę głośniej.
- żeby wiedział, że się z tobą…
- HERMIONO! -  krzyknął zmuszając mnie do przerwania monologu.
Spojrzałam na niego zszokowana.
- On nie jest nią zainteresowany. Słyszysz?! On naprawdę na ciebie czeka.
- Jasne, nie sądzę, żeby długo przetrwał. Dzięki, George. Dobranoc. I ja naprawdę życzę im szczęścia.
Nie mogłam po tym zasnąć, a gdy tylko mi się udawało widziałam przed oczami piękną blondynę wdzięczącą się do Freda. Wyrzucenie tego obrazu z pamięci było męczarnią, ale w końcu mi się udało. Wciąż pamiętałam, co George powiedział na zakończenie naszej rozmowy. To zdanie trzymało mnie przy życiu. Gdybym mogła, to wyryłabym je sobie na skórze, żeby zawsze o tym pamiętać.
Dni mijały, a ja często wieczorami przesiadywałam sama przed kominkiem. Harry i Ron mieli treningi Quidditcha, więc mogłam spokojnie zająć moje ulubione miejsce w fotelu. Czułam ulgę. W końcu nie byłam dręczona ich nieustannym wtrącaniem się w moje życie. Miałam dla siebie bardzo dużo czasu. Tak, przeznaczałam go oczywiście na myślenie. Cholera! Nie powinnaś… A może? Może powinnaś porozmawiać z Fredem i mu wszystko powiedzieć?! Przecież wiecznie nie będzie czekał… To za trudne!
Za dnia często sama jadałam w Wielkiej Sali i unikałam wzroku innych. Oczywiście po bliżej nieokreślonym czasie poczułam wyrzuty sumienia. Zdecydowałam, że wreszcie muszę z nimi porozmawiać. Oczywiście nie tylko ze względu na to, że przez ostatni miesiąc byłam niesamowicie samotna i nie miałam z kim swobodnie porozmawiać. Te wyrzuty sumienia też zrobiły swoje. Przejmowałam się niepowodzeniami Harry’ego na lekcjach. Nie mówię o eliksirach, bo oczywiście w tym był najlepszy, wciąż wyprzedzając mnie o kilka stopni. Podsłuchując ich rozmowę, pewnego dnia, dowiedziałam się, że ma książkę, która już wcześniej była przez kogoś używana. Ktoś musiał być niezwykle dobry z eliksirów, bo zmieniał zamieszczone w książce receptury na własne. W ten sposób Harry robił najlepsze napary z całej grupy. Nie miałam pojęcia jak może się z tym tak obnosić, ale robił z siebie gwiazdora na lekcjach, a profesor Slughorn był z niego niezwykle dumny. Zapraszał go na swoje wieczorne herbatki z najlepszymi uczniami. Oczywiście ja też na nich gościłam, bo cokolwiek by się działo, nie dałam „zrzucić” się z drugiego miejsca w grupie najlepszych.
Zła, czy niezła na Harry’ego, w końcu postanowiłam się odezwać. Wypatrywałam ich w pokoju wspólnym, ale nie pojawiali się, więc poszłam do Wielkiej Sali. Harry wraz ze swoim cieniem, Ronem siedzieli pogrążeni w cichej rozmowie.
Ruszyłam, więc w kierunku rudej i czarnej czupryny. Minęłam Ginny, która oglądała swoje nowe buty na wystawionych stopach. Siedząc tyłem do stołu rozmawiała z Luną.
- Ładne. – mruknęłam uśmiechając się i patrząc na buty.
Ginny prychnęła, schowała stopy pod ławkę i wróciła do rozmowy. Ruszyłam do chłopców.
- Jak nastroje przed meczem? – zapytałam wciskając się między nich i porywając tost ze stołu.
- Ah.. cóż.. – powiedział zaskoczony Harry. – Jest w porządku. Chyba. Myślę, że damy radę. Co nie, Ron?
- Tak, myślę… och, Harry, serio, nie myślę, aby było dobrze. – wymamrotał Ron blady na twarzy.
- Denerwuje się. Trochę bardziej niż zawsze… Dobra, trochę bardziej niż kiedykolwiek. – wyjaśnił Harry.
Zaśmiałam się.
- Takie to zabawne? – zapytał z ironią Ron.
- Nie, przepraszam, ale to dobry znak. Zawsze jak się denerwujesz, to jest dobrze.
- Nie sądzę. – odpowiedział chowając twarz w dłonie.
- Dasz radę. – poklepałam go po ramieniu. – Cóż, uciekam. – powiedziałam idąc tyłem w stronę wyjścia. – Powodzenia, chło… - nie dokończyłam, czując, że o coś się potykam.

A potem była już tylko ciemność i okropny ból, gdzieś w tyle czaszki.

~~~
Zbliżamy się do wielkiego finału części drugiej :)
Czytasz? Skomentuj! 
Pozdrawiam i mam nadzieje, że rozdział się podoba :)

piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 9.

Rozdział 9.

            Dni mijały mi odrobinę szybciej. Ron jakby pogodził się z faktem, że nie będziemy razem. Cóż, pogodził, albo tylko udawał, że dał sobie z tym radę. W każdym razie rozmawiał ze mną PRAWIE tak jak wcześniej. Może odrobinę bardziej zwracał się do mnie w takich rozmowach. Dobra, bez ściemniania. Zwracał się do mnie bez przerwy, szukał poparcia w każdym stwierdzeniu, pomagał przy najróżniejszych pracach i nigdy mi się nie sprzeciwił. Wymarzony chłopak, gdyby nie jeden fakt. To nie był Fred. Niestety.
            W ostatni weekend października grono pedagogiczne postanowiło zorganizować wyjście do Hogsmeade. Nie chciałam iść. W gruncie rzeczy nie zamierzałam, bo i po co? Tak, to, że ja nie chciałam iść denerwowało innych. Sama nie wiem dlaczego, ale Harry upierał się, że powinnam i że on osobiście będzie mi towarzyszyć w trakcie tego wypadu. Nie rozumiałam o co może mu chodzić. Do czasu…
            - Harry, możesz pożyczyć mi na sekundę książkę?
            - Którą?
            - Och, serio? Przecież tylko z transmutacji mamy do napisania wypracowanie! A jak widzisz właśnie nad nim ślęczę. Naprawdę chwilami zachowujesz się, jakbyś nie chodził do szkoły od miesiąca. Więc, proszę, Harry użycz mi na sekundę książkę od transmutacji.
            - Nie denerwuj się tak, ok? Pytam z grzeczności. Proszę.
            - Dziękuję.
            Chwyciłam w dłonie książkę i przekartkowałam w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Książka sama otwarła się na zaznaczonej, jakimś świstkiem, stronie. Podniosłam odrobinę książkę i delikatnie, aby nie wzbudzić podejrzeń, spojrzałam na świstek. List. To przecież  pismo George’a.
           

Pamiętaj! Hermiona musi być w Hogsmeade. Liczę na Ciebie, stary.


Och, jasne. Oczywiście. Znowu coś knuje. Cholera!
Z impetem zatrzasnęłam książkę zapominając przy tym o przeczytaniu o najczęstszych skutkach ubocznych używania transmutacji na ludziach. Pozostali spojrzeli na mnie podejrzanie.
- Wszystko w porządku? – zapytała Ginny odrywając wzrok od książki.
- Jasne. – warknęłam oddając książkę Harry’emu. – Pójdę już spać.
Pognałam do sypialni, ale w łóżku długo nie potrafiłam zasnąć. Co oni knują? Na pewno chcą doprowadzić do mojego spotkania z Fredem. Tak, to jest jasne. Tylko dlaczego im na tym tak zależy?! No właśnie i komu na tym zależy? Harry i George? Przecież oni nie powinni ingerować w moje prywatne, sercowe sprawy. Och, w sumie sama sobie z nimi nie radzisz, to dlaczego ktoś nie miałby ci pomóc? Tylko dlaczego oni? Geroge, ok., to mój przyjaciel, w sumie może mieć w tym interes. Przecież pomagając mi, pomoże w jakimś małym stopniu Fredowi. Ale Harry? Bardziej spodziewałabym się, że to Ginny się w to wplącze. Hmm, trochę dziwne, to trzeba przyznać. Jak się tego dowiedzieć?
Nazajutrz postanowiłam, że nie pójdę do Hogsmeade. Nie podstawię się tak łatwo, może jeśli będą musieli się nade mną pomęczyć, to coś się wyda. Wieczorem nadeszła jedna z nielicznych tego dnia okazji, aby porozmawiać na ten temat z Harry’m.
- Dobranoc, Hermiono, do zobaczenia jutro. – pożegnał mnie Harry.
- Tak, dobranoc i miłej zabawy na wycieczce.
Jak Harry szybko poszedł w stronę schodów, tak szybko zawrócił i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy usiadł naprzeciwko mnie na podłodze.
- Co, przepraszam? Hermiono, wydawało mi się, że namówiliśmy cię na to wyjście.
- Nie, Harry, nigdzie nie idę. Mam masę wypracowań do napisania.
- Ty? Znając ciebie już na pewno wszystko odrobiłaś.
Cholera, jak on mnie zna.
- Nie. – skłamałam bez zająknięcia. – Mam zamiar odrobić wszystko jutro. Także nigdzie nie idę.
- Idziesz! Hermiono, idziesz i nie chce słyszeć żadnych wahań! – krzyknął stając nade mną.
- Dlaczego ci tak na tym zależy?! Przecież to zwykły wypad!
- Bo… bo… chce żebyś się rozerwała.. To znaczy.. wiesz, odpoczęła od tej szkoły…
Zaśmiałam się z ironią.
- Nie rozśmieszaj mnie! Mam dosyć rozrywek w tej szkole. Jako prefekt naprawdę nie narzekam na nudę! Więc, Harry, dlaczego?! Powiedz mi! O co wam wszystkim chodzi? Biegacie za mną od tygodnia ciągle i ciągle nadając o Hogsmeade! Co tam mnie czeka? Co knujecie?
- Nic. Pójdź jutro, to się dowiesz. Po prostu choć z nami.
- Czego się dowiem?! Harry, proszę cię, po prostu powiedź mi o co chodzi, ok.? Nikomu nie powiem, że wiem. Błagam, ja nie lubię niespodzianek.
- Nie mogę. Obiecałem George’owi, że nie… no, cholera!
Haaa! Tak, George, nie można za bardzo wierzyć w to, że Harry dotrzyma tajemnicy, jeśli ja go zaczną wypytywać.
- George’owi?! Harry! Co wy knujecie? Ty z George’m?!
- Tak, trochę knujemy, ale przysięgam, że to tylko i wyłącznie jego sprawka, ja się nie mieszałem, tylko miałem doprowadzić cię do wioski, a potem nie wiem co planuje.
- Och, Harry, jak mogłeś? Wiesz jaki jest George.
- Wiem, ale błagam cię, Hermiono, po prostu choć jutro z nami. Jeśli wymyśli coś głupiego, to osobiście cię stamtąd wyniosę, ale może naprawdę ma coś fajnego w zanadrzu, co?
- Harry, Harry… Dobra, ale robię to tylko dlatego, że mi powiedziałeś. Pamiętaj o tym, na przyszłość. Dobranoc.
Rano wstałam szybko i szykując się do wyjścia rozmyślałam nad różnymi sytuacjami, które mogą się dzisiaj wydarzyć. Co planują? George, tak, jeśli on coś planuje, to na pewno nie będzie to nic dobrego w skutkach dla mnie.
Nim zdążyłam sobie uświadomić, ciągnięta przez Harry’ego, szłam do Hogsmeade. Starałam się nie denerwować i nie martwić na zapas, oczywiście to nic nie dało. Gdy tylko stanęłam na głównej ulicy serce zamarło, tylko po to, aby po chwili uderzyć ze zdwojoną siłą. Tak, moje serce zawsze potrafi mnie wydać. Oddech mi przyspieszył, ale starałam się to ignorować i gdzieś w podświadomości uspokoić.
- Harry, na co czekamy? – zapytałam zniecierpliwiona.
- Zobaczysz. – odpowiedział rozglądając się z niepokojem po okolicy.
Obiegłam wzrokiem najbliższe sklepy. Nic szczególnego nie zauważyłam, ale po chwili moje serce znów zamarło, gdy ujrzałam bliźniaków kroczących w moją stronę.
- George… Fred… Co to ma znaczyć? – zapytałam z wyrzutem.
Fred nie patrzył na mnie. Obserwował swoje buty i nie okazywał nawet minimalnego zainteresowania moją osobą.
- Och, dajcie spokój! – krzyknął George, gdy idąc za przykładem mojego chłopaka spojrzałam na swoje buty. – Macie pogadać! Słyszycie?! Nie interesuje mnie, czy macie na to ochotę, czy nie. Macie pogadać i będę was przetrzymywać w  tej knajpie dopóki nie zamienicie ze sobą odpowiedniej ilości słów! Nie słyszę protestów, więc proszę.
Wepchnął nas do małej słodkiej knajpki, której nigdy wcześniej nie widziałam. Spojrzałam na Freda i usiadłam przy stoliku.
- Usiądź, skoro i tak nas szybko nie wypuści… - wymamrotałam.
Fred nie spojrzał  na mnie. Zajął miejsce i zajął się swoimi rękawami.
- Fred. – powiedziałam cicho.
Nie wiem co ci powiedzieć. Nie przemyślałam tego. Kompletnie nie wiem, czego możesz ode mnie oczekiwać. Więc bez kompletnego przemyślenia wypluwam z siebie słowa nie zważając na to, jak bardzo nie mają sensu.
- Wiesz, teraz w Hogwarcie jest tak inaczej. Trochę gorzej bez was. Tak jakoś pusto…
- Hermiono…? – jego szept nie zatrzymał mojego mało składnego monologu. Nawijałam dalej, bez zatrzymania…
- Naprawdę pusto, lepiej było z wami. Trochę was brakuje. Może..
- Hermiono…?
- Wiesz, jak byliście, to było tak zabawnie i jakoś lepiej, a teraz mam tak dużo czasu…
- Hermiono…?!
Opanowałam się i przestałam mówić. Spuściłam wzrok. Nie, nie mogę nic więcej powiedzieć. Siedź cicho!
- Powiedz mi, czy to co mówiłaś… To była prawda?
- Och, Fred… - wyszeptałam po chwili pełnej napięcia ciszy.
- Powiedz!
- Feddie, proszę cię… - Opanuj się! Nakazałam sobie w myślach, przełykając łzy.
- Powiedz!
- Nie wiem sama. Przepraszam, ale nie wiem, naprawdę nie wiem.
Spuściłam wzrok. Znowu uciekałam.
- Spójrz na mnie. – poprosił spokojnym tonem.
- Nie, Fred, proszę, nie.
- Hermino, do cholery, chyba po tym wszystkim należy mi się choć kilka słów SZCZEREGO wyjaśnienia, co? Nie sądzisz, że na to zasługuje?
- Och, Fred, zasługujesz. Przepraszam.
Spojrzałam w jego oczy. Te piękne, zachwycające, brązowe oczy, wpatrzone tak ufnie we mnie. Boże, jak ja cię kocham. W tej jednej chwili chciałam wstać, rzucić się mu na szyję i pocałować, a potem powiedzieć jak bardzo go kocham i jak bardzo chcę z nim być. Zrób to! Tak, zrób to i już wszystko będzie tak jak powinno! Zrób to, Hermiono. Już chciałam się podnieść z krzesła. NIE! Nie pamiętasz, że będzie cierpiał?! Nie rób tego, bo będziesz żałować! Nie rób tego! Ten głos miał rację. Nie mogę mu powiedzieć. Nie mogę go zranić tak bardzo.
- Tak, Fred, to była prawda.

Wstałam i znów z łzami spływającymi po policzkach wyszłam z tej teraz tak ohydnie słodkiej kafejki, w której moje miłosne życie znów legło w gruzach.

~~~

Kolejny rozdział za nami :) Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze! Bardzo się cieszę, że niektórzy czytają moje wypociny, mam nadzieje, że rozdział przypadł Wam do gustu, chociaż wiem, że chcielibyście, aby główna para opowiadania była już razem, tak WIEM! Ale bez problemów nie byłoby opowiadania.
Czytasz? Skomentuj! :)

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 8.


Rozdział 8.

            Pierwszy tydzień września okazał się kompletną katorgą. Z niedowierzaniem patrzyłam na wolno biegnący czas. Nauczyciele jakby chcieli uświadomić nam, że życie polega na siedzeniu w książkach, zadawali nam tyle, że dosłownie cały czas wolny spędzałam w bibliotece. Na lekcjach słuchałam, bo wtedy odrywałam się od myśli o Fredzie. Jednak moje uważne sporządzanie notatek nic nie dawało na eliksirach. Uważnie dobierałam składniki i mieszałam odpowiednią ilość razy, ale wywar zawsze wychodził nie taki jak u Harry’ego. Tak, ten anty-eliksirowy uczeń teraz zdobywał wszystkie laury. Byłam zaraz za nim w ocenach, ale sam fakt, że wyprzedził mnie na najtrudniejszym przedmiocie był dla mnie nie do zniesienia. Jak mógł? U Snape’a nic mu nie wychodziło. Zawsze był najgorszy, a teraz odkrył w sobie talent do warzenia mikstur? Niemożliwe.
            Zazdrosna postanowiłam spędzać więcej czasu nad książką od eliksirów. Skończyło się to tym, że nie wysypiałam się prawie w ogóle. Miałam serdecznie dosyć szkoły, a dopiero minął pierwszy tydzień września.
            W następny poniedziałek moje serce zaczęło wreszcie bić w normalnym tempie. Już nie przyspieszało z byle powodu. I właśnie, kiedy sobie to uświadomiłam ujrzałam lecącą w moją stronę sowę, którą doskonale znałam. Sowa Freda i George’a. Serce przyspieszyło. Który mógł napisać? Fred? Co mógłby mi jeszcze powiedzieć? To ja powinnam do niego napisać pierwsza. To wszystko przeze mnie się posypało.  Bez zastanowienia otwarłam kopertę.


Hermiono,

Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Poprawił Ci się humor? Martwię się o Ciebie i naprawdę myślę, że powinnaś mu powiedzieć. Na pewno skończy się to lepiej, niż mój związek z Angeliną, bo definitywnie zerwaliśmy.
Odpisz szybko i napisz jak się masz.

George

            Przeczytałam list raz i zaraz drugi raz. Wyciągnęłam kartkę i nabazgrałam kilka słów. Jednak zaraz ją zgniotłam. Odpiszę wieczorem.
            Dzień był bardzo słoneczny, więc wyszłam na błonia, ale po chwili zawróciłam i pognałam do pokoju wspólnego w którym zionęło pustką. Przysiadłam w fotelu i uprzednio przemyślałam wszystkie za i przeciw, odpisałam na list George’a.


George,
Cóż, jest lepiej. Tęsknie za Wami. Za nim w szczególności, ale wciąż nie wiem co mogłabym mu powiedzieć, aby załagodzić tę sprawę. Może za jakiś czas się opanuję i coś wymyślę. Rozmawiał już z Tobą? Mówił coś o mnie? George, ja naprawdę wariuję. Musisz mi powiedzieć!
Przykro mi z powodu Angeliny. Nie za szybko doszliście do takich wniosków? Może wystarczyło zrobić sobie kilka dni przerwy, a wszystkie uczucia wrócą. Nie myślisz, że między Wami coś może być? Przemyśl to sobie, bo ładna BYŁA z Was para…. Może jeszcze kiedyś zagoszczę na Waszym ślubie.
                        Całuję,
Hermiona

            Dni wreszcie zaczęły mijać szybciej. Wciąż milczałam i nie rozmawiałam z Fredem. Miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale ulatniały się, gdy siadałam do książek. Mimo, że nie myślałam o Fredzie na lekcjach, to często otoczenie mi o nim przypominało w nadmiarze. Na przykład z wielkiej Sali w trakcie śniadania jakiś trzecioklasista biegł do swojego stołu wykrzykując przy tym:
            - Fred! Hej, FRED! FRED! Słyszysz mnie?
            - Widocznie nie słyszy. Możesz po prostu do niego podejść? – warknęłam patrząc na niego wilkiem.
            Na lekcji nauczyciele też nie byli względem mojej obsesji obojętni. Nic nie wiedzieli, a zachowywali się, jakbym miała wypisane na twarzy, to, że jestem zakochana.
            - Panna Granger jakaś wyjątkowo wrażliwa ostatnio. Wypracowanie oczywiście idealne, ale dużo w nim smutku. Nieszczęśliwa miłość? – zapytał profesor Binnes.
            Na eliksirach też nie było kolorowo. Oczywiście w kociołkach eliksiry miały wszystkie kolory tęczy i oczywiście, tylko u Harry’ego wywar był w odpowiedniej tonacji zieleni, ale pytania ze strony nauczyciela wyprowadzały mnie z równowagi.
            - Proszę mi powiedzieć co znajduje się w tym kociołku? Nie podchodzimy! Powinniście wyczuć po zapachu.
           - To oczywiście Amortencja. Najsilniejszy eliksir miłosny. Można go poznać po wyglądzie, ale też po zapachu. Każdy odczuwa inny zapach. Ja czuję na przykład zapach świeżo skoszonej trawy, nowego pergaminu… - kiedy zapach dostał się do mojego nosa, ogarnęło mnie uczucie niesamowitej błogości. Chciałam podejść bliżej i właśnie wtedy poczułam jeszcze trzeci zapach. Zapach jego ciała. Tak, Fred, tak pachniał. Ten niesamowity zapach jego ciała ciągnął mnie do eliksiru. Och, opanuj się, właśnie o to w tym chodzi. Wstrzymałam oddech, aby nie czuć tej esencji.
            - Tak, to prawda. Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. Panna Granger bardzo dobrze nam wszystko wyjaśniła. Oczywiście Eliksir Miłosny nie wywoła w pożądanym osobniku prawdziwej miłości. Tego nic nie jest w stanie wywołać. Osoba zauroczy się w osobie, która sporządziła dany eliksir, nic więcej. Amortencja nie działa też wiecznie. Po czasie uczucie mija i najczęściej pamięć również. Nie polecam próbowania tego specjału. – zażartował profesor zatrzaskując wiekiem kociołek, dopiero wtedy zdecydowałam się wziąć wdech. – Zapewniam, że nikt nie chciałby się zakochać w takim starym grzybie jak ja. Dobrze. Teraz proszę do swoich kociołków. Otwórzcie książki na…
            Tak było często. Czułam jego zapach bardzo często. Podejrzenie często od Romildy Vane. Kiedyś podsłuchałam, jak planowała nafaszerować tym wywarem czekoladki i podłożyć je Harry’emu, ale nie sądzę, aby ten był na tyle naiwny, aby je zjeść.
            Koniec września zbliżał się nie ubłagalnie, a ja wciąż nie potrafiłam zdecydować, czy pisać do Freda, czy pozostać niewzruszoną i udawać, że nic się nie stało. Ron jakby odzyskiwał humor, ale ja wciąż byłam sceptyczna względem wszystkiego.
            - Może przejdziemy się po błoniach? Ładna pogoda dzisiaj. Co ty na to? – zagadnął mnie Ron podczas obiadu.
            - Jeśli chcesz.
            Ostatnio wszystko było mi obojętne. Z kim idę, gdzie idę, o czym mówię, o czym myślę. Robiłam to co musiałam i nic poza tym, oprócz nauki. Myślami błądziłabym byle gdzie, byle dalej od Freda. Nie uśmiechałam się, po prostu żyłam bez kompletnej radości i nadziei na jakąkolwiek poprawę. Szłam wpatrując się w swoje buty. Ron coś do mnie mówił, ale kompletnie nie wiedziałam co. Ignorowałam całe otoczenie nie myśląc o niczym. Oczywiście odpowiadałam zdawkowo: yhm, aha, oczywiście. Ale nic z tego nie wiedziałam.
            - Hermiono, proszę, posłuchasz mnie w końcu? – zapytał Ron chwytając za moje ramiona.
            - Przepraszam, co tam?
            - Cóż, skoro już zgodziłaś się wyjść za Neville’a, to może ustalimy datę ślubu?
            - Ron, przepraszam, po prostu nie mogę się ostatnio skupić. Jakoś ten rok szkolny wydaje mi się gorszy niż każdy inny. Nie wiem dlaczego.
            - Tęsknisz za nim? – zapytał Ron spuszczając głowę.
            - Co? Nie, jasne, że nie… Tak, to znaczy trochę.
            - Ciężko, co? Tak żyć z daleka od niego?
            Ocho, czyli teraz Ron przechodzi do wiadomego tematu.
            - Wiesz, jak ja się muszę czuć, gdy jestem obok ciebie. Tylko u mnie jest gorzej, bo ty jesteś tak blisko. Wiem, wiem, wiem… nigdy nie będę tak dobry, jak on. Zawsze będę tym gorszym. Przyjaciel, prawda?
            - Ron, tak, przyjaciel. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że nasza przyjaźń mogłaby się zmienić w coś takiego.
            Cholera, dlaczego akurat teraz? Teraz, gdy moje myśli krążą tak bezwładnie, gdy nie potrafię się skupić na niczym poza nauką. Teraz… Jak mam złożyć w kupę jedno zdanie, które go nie zrani i jednocześnie da do zrozumienia, że nigdy z nim nie będę.
            - Ron, przepraszam. Naprawdę bardzo cię przepraszam, ale… musisz zrozumieć. Znajdziesz sobie dziewczynę. Taką, która będzie z tobą szczęśliwa. Taką, która cię pokocha. I będziecie razem cholernie szczęśliwi, jak jeszcze nigdy. Tylko, że…
            - To nie będziesz ty. Wiem, ona będzie mnie kochać, ja będę kochać ją. Będzie kupa zabawy, uśmiechu i miłości. To będzie dziewczyna, która mnie doceni i odkryje we mnie wszystko co najlepsze. Tylko dlaczego, do cholery, to nie możesz być ty?!
            - Bo ja nią nie mogę być. Po prostu nie mogę. Przepraszam, Ron. Nie mogę być z nim i z tobą też nie. Jesteśmy przyjaciółmi. Przykro mi, ale nie pokocham cię w żaden inny sposób. Spróbuj mnie zrozumieć. To nie ta bajka. To nie jest nasza wspólna bajka. To by nie miało sensu.
            Odeszłam. Po prostu pokierowałam swoje kroki w stronę szkoły. Ron został ze smutnymi oczami wpatrzonymi w moją oddalającą się sylwetkę. Za plecami usłyszałam jeszcze słowa, których tak nie chciałam słyszeć:

            - I tak o ciebie zawalczę.

~~

I jak? 
Czytasz? Skomentuj :)

piątek, 28 marca 2014

Rozdział 7.

Rozdział 7.

            W pociągu nie kryłam już moich łez. Popłynęły strumieniem po prawym policzku. Nie miałam ochoty na oglądanie Rona i Harry’ego. Wbiegłam do pierwszego wolnego przedziału i rzuciłam się na siedzenia z głośnym szlochem. Zraniłam go, a tak chciałam tego uniknąć. Te oczy, tak ufnie we mnie wpatrzone, teraz tak smutne. Och, co narobiłaś? Wszystko, WSZYSTKO zepsułaś. A teraz wyjeżdżasz na całe dziesięć miesięcy. Zostawiłaś go, bez konkretnego pożegnania. Uciekłaś a wcześniej powiedziałaś te wszystkie okropne rzeczy. Jak mogłaś? Głupia! GŁUPIA Hermiona, której zachciało się miłości w trakcie, gdy Voldemort ma zamiar zaatakować. Trzeba było się nie mieszać. Oszczędziłabyś sobie i jemu niepotrzebnego cierpienia. Ale… nie przeżyłabyś tego wszystkiego. Straciłabyś tyle cudownych wspomnień. Przecież straciłabyś jego! Ale bym nie płakała! Nie oszukiwała i nie okłamywała trwając przy tym, że go nie kocham i nie uwierzę w to, że on kocha mnie. Boże, on mnie KOCHA!
            Wstałam i przeszłam się po przedziale. KOCHA! Uderzyłam z impetem dłońmi w siedzenie. Uniósł się kłęb kurzu. KOCHA! Znowu z siłą uderzyłam w siedzenie. Cholera, KOCHA! Rzuciłam się na podłogę. Podciągnęłam nogi i oparłam głowę na kolanach. Przed oczami wciąż miałam jego twarz. Ten ból, cierpienie, gdy już powiedziałam wszystko co mnie trapiło. Gdy już okłamałam go patrząc mu prosto w oczy. Co teraz robi? Cierpi? Płacze? Nie, on nigdy nie płacze. Może w ogóle nie chce cię znać… Może właśnie siedzi i myśli o tym wszystkim, albo nie… Może siedzi obok George’a i żartuje. Może w oczach ma znowu te cudowne ogniki. Może wymyśla kolejny gadżet do sklepu. A może siedzi i wymyśla jak ze mną zerwać. Wybuchłam głośnym płaczem i znów z impetem uderzyłam siedzenie wstając z podłogi.
            - Co…? Mam odebrać… - zapytał ktoś wchodząc do przedziału, akurat wtedy, gdy odrywałam dłonie od siedzenie.
            - Co tu się…? – nie skończył.
            Sparaliżowany stał w wejściu i patrzył w moje szkliste, smutne oczy. Śledził wzrokiem moją łzę spływającą po policzku.
            - Płaczesz? – zapytał przerażony. – Cholera, pierwszy dzień i już trudne zadanie.
            Z jego odznaki na piersi dało się wywnioskować, że jest Prefektem Naczelnym. Znałam go z zebrań. Był krukonem, ale tylko tyle o nim wiedziałam. Nie pamiętałam nazwiska, a z resztą teraz nie miałam głowy do takich przyziemnych spraw.
            - Nie, poradzę sobie… Możesz ode.. odejść? – zapytałam ocierając policzki.
            - Nie wiem, czy powinienem. Cholera, akurat teraz. Jesteś pewna, że sobie poradzisz? Może zawołam jakąś przyjaciółkę, czy coś. Nie wiem, kto może pomóc. Może, wiesz, z dziewczyną pogadasz, czy coś.
            - Po prostu odejdź. Poradzę sobie sama.
            I wyszedł z zawiedzioną i zdenerwowaną miną. A ja wciąż płakałam. Wylewałam łzy, aż krajobraz za oknem zmienił się. Teraz jechaliśmy przez ogromny las. W pociągu zrobiło się ciemno. Położyłam się na zakurzonym siedzeniu. Nakryłam peleryną i leżałam. Jesteś okropna, ale to już wiesz. Jesteś nieczuła? Też wiesz. Jesteś egoistką. Tak, jasne. Kochasz go.. Na pewno? Może nie… Może to, to głupie zakochanie. Może po prostu czujesz, że przyjaźń ci nie wystarcza. Cholera, kochasz go! I tak bardzo ranisz. Miłość wszystko zmienia. Ale on cię nie kocha. Nie powiedział tego. Żyjesz w błogiej nieświadomości. Może nie będzie tak źle. Przecież dasz radę. Kochasz go, ale to przejdzie. Za jakiś czas ci przejdzie. Ile może trwać miłość? Tydzień? Nie. Miesiąc? Chyba dłużej. Rok? Cholera,  całe życie? Przecież nie będzie tak źle. Teraz nie będziesz go widywać, więc dasz sobie radę. Przecież nie jest źle! Odkochasz się. Jasne, że się odkochasz! Zawsze się odkochujesz, więc dlaczego teraz nie? Boże, zawsze? Raz? Niepełny raz? Dobra, uznajmy, że go nie kochasz! Zobacz od razu świat staje się piękniejszy.
            Za oknem lunął deszcz.
            Dobra, ale przecież pogoda nie decyduje o stanie ducha. NIE KOCHASZ GO! I co? Lepiej? Nie, nie lepiej. Wciąż to samo. Dobra, to musi przejść… z czasem. Tak! Wakacyjna przygoda. Tygodniowy związek! Przecież nie poszłaś z nim nawet do łóżka. Fala wspomnień. Jakby to wszystko działo się wczoraj. Dobra, działo się… trzy dni temu.

Leżymy z Fredem na jego łóżku zajadając się Fasolkami Wszystkich Smaków. Fred trzyma mnie w objęciach, a ja nie myślę o niczym, tylko o tych motylkach, które z niewiadomego powodu pojawiły się w moim brzuchu. Modlę się w duchu, aby nie usłyszał jak głośno bije mi serce. Uśmiecham się słuchając jak z zadowoleniem opowiada o Qwidditchu. Robi to z taką pasją, że nawet, gdy mnie to nie interesuje, słucham z zapartym tchem. Wylicza zawodników, a ja z miłością wyrysowaną na twarzy patrzę w jego oczy. Tak błyszczące, wpatrzone w przestrzeń. Każdy ruch jego warg, każda mina, oddaje to, jak bardzo kocha ten sport.
            - Przyglądasz się. Nie słuchasz! – oskarżycielsko wyrzuca z siebie słowa.
            - Słucham. Oczywiście, że słucham.
            - O czym mówiłem?
            - O tym, że Jons jest najlepszym ścigającym w drużynie Duńczyków.
            - O, jednak słuchałaś. – śmieje się cicho.
            Zbliżam się do niego. Czuje niesamowity zapach jego ciała. Działa na mnie jak afrodyzjak. Patrząc mu w oczy składam na jego ustach delikatny pocałunek. I już nic nie muszę robić. Fred oddaje pocałunek z natarczywością. Mi to nie przeszkadza. Chcę tego więcej. Każda sekunda jest jak marzenie. Nie panuję nad sobą. Wodzę dłońmi po jego plecach, torsie. Czuję jego dłonie na swoim brzuchu. Nie kontroluje mojego serce, które bije jak szalone. Zatapiam się w cudownej chwili. Czuje jego dłoń pod moją bluzką. Sama robię to samo. Następnie zabieram się za odpinanie guzików przy jego koszuli. Leżąc na nim nie myślę o niczym, tylko o tym, że chcę go tu i teraz. Rozgrzana do czerwoności całuję go z jeszcze większą pasją. Już się nie boję. Niczego się nie boję. Chcę tego. Cieszę się każdym pocałunkiem, każdą pieszczotą. Gdy się ode mnie odrywa czuję chłód codzienności buchający w moją rozgrzaną twarz.
            - Nie teraz. Za jakiś czas byś żałowała. A tego bym nie zdzierżył.


            Chwile, które wtedy były tak niesamowite. Pełne wiary, nadziei na lepsze jutro, teraz palą jak żywy ogień. Znowu płaczę, choć nie wiem jakim cudem mam w organizmie jeszcze choć trochę wody. Przecież wypłakałam już wszystko. A potem słyszę, że ktoś otwiera drzwi. Odrywam wzrok od okna i znów czuję ten chłód codzienności. Jak to możliwe, że wciąż jestem w pociągu? Do przedziału wchodzi Ginny. Z przerażeniem patrzy na moją zapuchniętą twarz.
            - Hermiono, co się stało? – pyta siadając obok mnie na siedzeniu.
            Nie chcę rozmawiać, więc wtulam się w jej drobne ramiona. Ona uspokajająco klepie mnie po ramieniu.
            - Jest w porządku. Już dobrze. Jest dobrze. Hermiono, powiesz?
            Kręcę przecząco głową. Nie chcę nic mówić. Chcę spać. A najlepiej wrócić do domu. Z daleka od tego całego magicznego świata. Nie mogę to być. Nie chcę tu być. Nie chcę być z ludźmi, którzy go znają. Nie chcę być w świecie, w którym on żyję. Chcę się odciąć. Odizolować. Zapomnieć o nim i całej miłości. Zapomnieć, że go kocham, bo nie mogę. Nie mogę go kochać. Muszę odejść. Gdzieś daleko. Daleko od niego. Nie mogę go kochać! NIE MOGĘ GO KOCHAĆ! NIE MOGĘ…
            - Czego nie możesz? – pyta cicho Ginny.
            Powiedziałam to na głos. Boże, co się dzieje? Nie panuję nad sobą. Nie chcę. Chcę zapomnieć.
            - Ginny, chcę zapomnieć. Proszę, ja naprawdę tak bardzo chcę zapomnieć. Nie mogę. Nie mogę… nie mogę…
            - Powiedź czego nie możesz.. Pomogę ci, tylko powiedz.. – Ginny uśmiecha się do mnie odrobinę.
            Ale ja nie chcę. Nie chcę mówić. Chcę zapomnieć. George, jego teraz potrzebuję. On by mi pomógł. Zawsze pomagał. Jest przyjacielem lepszym od innych. Ale teraz go nie ma. Jest z nim. NIE! Zapomnij! Proszę, zapomnij! Nie możesz… Nie możesz go kochać. NIE! KONIEC!
            Muszę porozmawiać z Georgem! Koniecznie. Tylko George mnie zrozumie i pomoże. Ale jak z nim porozmawiać? Przecież wypad do Hogsmeade najpewniej będzie za kilka tygodni. List? Za dużo by pisać. Nie zrozumie przez słowa pisane. Kominek! Tak, kominek!
            Gdy na zewnątrz się ściemniło przez okno dało się już widzieć majaczący zamek. Kilkanaście minut później stałam przed Hogwartem.
            Całą drogę do Wielkiej Sali milczałam. Szłam patrząc pod nogi i od niechcenia ciągnęłam za sobą kufer. Harry biegł obok mnie i usiłował zagadać, ale ja usilnie go ignorowałam i odpowiadałam półsłówkami. Nie miałam ochoty na nic. Nie chciałam wchodzić do szkoły. Chciałam wrócić do domu, porozmawiać z Fredem, z Georgem. Zrobić cokolwiek, bylebym nie musiała przesiadywać w tej szkole, którą teraz postrzegałam jak klatkę.
            - Witajcie w kolejnym roku szkolnym w Hogwarcie. – zaczął Dumbledore. – Witam nowych uczniów i tych doskonale nam znanych. Mam nadzieję, że ten rok będzie owocny w nowe przygody. Tymczasem witamy nowego nauczyciela eliksirów. Mój dobry znajomy, profesor Horacy Slughorn, zgodził się w tym roku zająć waszymi mózgami i pomóc wam w nauce. Obrony Przed Czarną Magią w tym roku nauczać będzie profesor Snape. Tego doskonale już znacie. Nie przedłużając. Zajmijcie się jedzeniem. Smacznego.
            Nie jadłam dużo. Nie chciałam. Nie miałam ochoty. Po namowach ze strony Ginny wcisnęłam w siebie tost i wypiłam szklankę soku dyniowego. Potem powlekłam się do pokoju wspólnego. Usiadłam przed kominkiem i dopiero chowając się za książką uciekłam przed pytaniami Harry’ego i Ginny. Ron wciąż był na mnie zły, ale chwilowo nie zajmowałam sobie nim głowy.
            Ignorowałam wszystkie rozmowy, których teraz było bardzo, bardzo dużo. Wszystkie ograniczały się do jednego pytania: Jak to możliwe, że Snape wreszcie został nauczycielem Obrony przed czarną magią?!
            O północy pokój wspólny zaczął pustoszeć. Niestety bardzo wolno. Kilka osób wciąż przesiadywało przy stolikach. Powoli zaczęłam tracić nadzieję, a oczy zaczęły mi się zamykać. O pół do pierwszej nareszcie zostałam sama. Proszek Fiuu, który dostałam od Freda spoczywał w kieszeni mojej szaty. Miałam ogromną nadzieję, że George nie poszedł jeszcze spać i gdzieś kręcił się w okolicy kominka.
            - Pokątna dziewięćdziesiąt trzy. – powiedziałam pochylona nad zielonymi płomieniami.
            Głowa jakby oderwała mi się od reszty ciała. Zrobiło mi się niedobrze, gdy przed oczami migały mi różne kominki.
            Gdy się zatrzymałam ujrzałam malutki salonik. Było w nim ciemno, a jedynym źródłem światła była malutka lampka stojąca na stoliku przed kominkiem. Na szczęście drzwi z salonu wychodziły na kuchnię. Tam paliło się światło i dało się słyszeć ciche krzątanie. Czekałam i czekałam, ale z kuchni nie wychodził żaden z bliźniaków. Po jakimś czasie z kubkiem w dłoni w salonie pojawił się Fred. Szybko wyrwałam głowę z płomieni.
            Och, świetnie. Tyle czekania i wszystko na nic. George nawet się nie pojawił.
           Próbowałam jeszcze kilkakrotnie. Raz widziałam samego Freda, a kilka minut później Freda i Geroge’a razem. Gdy straciłam już nadzieję, a oczy kompletnie odmawiały posłuszeństwa i chciały koniecznie się zamknąć, zajrzałam do kominka jeszcze raz. Ujrzałam George’a w samych bokserkach, który szedł do kuchni.
            - George? – szepnęłam.
            Chłopak drgnął i rozejrzał się w około z niepokojem.
            - Kominek. – dodałam cicho. – Jesteś sam?
            - O Merlinie, cześć, co tu robisz? Tak, jestem sam. Fred poszedł spać.
            - Dobrze. Nie zejdzie? Muszę mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy.
            - Nie, nie powinien. Mówił, że jest padnięty. Co się stało? – zapytał siadając przed kominkiem.
            - Mówił ci coś? Fred? No wiesz… O nas?
            - Nie. Gdy pojechaliście stracił humor i nie rozmawiał ze mną prawie w ogóle. Coś się stało?
            - Tak. – westchnęłam cicho robiąc zrezygnowaną minę. – Powiedziałam coś, czego nie powinnam była nigdy mówić. Nie wyjaśnię ci tego, ale nie mogę teraz mieć chłopaka. Boję się. Wiesz, Voldemort wrócił i och, George... Ja kocham Freda, wiesz? Naprawdę kocham, ale nie mogę. Nie mogę z nim być, kiedy dzieję się tak źle. Kiedy każde wyjście z domu jest tak niebezpieczne. Obiecałam Harry’emu, że gdyby coś się działo, to mu pomogę. Nie mogę teraz robić nadziei Fredowi. On nie może mnie pokochać, bo będzie cierpiał. Cholera, wiesz, jak się czuję? To jest straszne. Nie mogę myśleć o tym, że on cierpi. To by mnie zabiło. Nie mogę. Nie potrafiłabym spojrzeć w lustro wiedząc, że on przeze mnie cierpi. Ja nie chciałam go zranić. Chciałam być z nim. Chcę tego nadal, ale nie potrafię, bo wiem, że gdy Harry powie jedno słowo, pobiegnę za nim. Nie mogę go zostawić. Nie poradziłby sobie. Freda też nie potrafię zostawić. Nie wiem co robić. Cholera, George, pomóż, proszę.
            - Ciężka sprawa. Myślę, że on też c….
            - NIE! – przerwałam mu drastycznie. – Nie mów tego, proszę.
            - Ok. Więc, tak, to jest ciężka sprawa, ale nie możesz ratować świata będąc samotną. Kochasz go, więc powinnaś z nim być, a ratowaniem świata zająć się w wolnym czasie, jeśli musisz to robić.
            Westchnęłam przeciągle. Merlinie, co robić?
            - Mówił ci coś dzisiaj? Cokolwiek?
            - Mówiłem ci, że nie. Milczał cały dzień. Powie, jak się z tym oswoi, zawsze tak robi. Musi przemyśleć i dopiero potem chce pogadać.
            - Tak? Prawie nic o nim nie wiem… - powiedziałam ze smutkiem.
            - Znasz go trochę mniej niż ja. Z resztą o nim mało kto wie dużo. On wbrew pozorom wcale nie jest płytki i łatwy do poznania.
            - Pewnie Harry wie o nim więcej niż ja.
            - Nie sądzę. Harry jest kumplem. Freda poznaje się, gdy się jest z nim sam na sam. Masz jeszcze dużo czasu. Przecież jesteście razem niespełna tydzień.
            - Wiem, ale przecież powinnam wiedzieć cokolwiek. On jest dla mnie obcy. Kocham go, ale to bardziej przywiązanie niż miłość do jego charakteru.
            - Przestań. Przywiązanie po tygodniu? Proszę cię, o przywiązaniu mówią ludzie po kilkunastu latach małżeństwa.
            - Wiem, wiem. Zmieńmy temat, to już mnie męczy. Jak tam Angelina? Słyszałam, że spędzaliście ze sobą dużo czasu we wakacje. Oczywiście ty nic mi nie powiedziałeś. Jesteście razem? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
            - Nie. Coś się psuje. Ekscytacja minęła za szybko.
            - Nieraz tak jest, ale może nie wszystko stracone, co?
            - Może. Tylko jakoś zainteresowanie przeszło. Nie to co z tobą i Fredem.
            - I czym się nasza ekscytacja skończyła? Kocham go i nie chcę z nim być. Rozsądne? Chyba nie bardzo.
            - Może. Nie wiem co będzie.
            - I ja. Która godzina? – zapytałam ziewając.
            - Na brodę Merlina… już druga szesnaście. Jutro masz pierwszy dzień zajęć. Nie wstaniesz.
            - Dam radę. Chyba. Pewnie i tak nie zasnę. A, jeszcze jedno pytanie… Dlaczego całe wakacje spędzaliście w Norze. Kto siedział w sklepie?
            George wybuchnął śmiechem.
            - Mamy pracowników. Wieczorami się teleportowaliśmy, żeby sprawdzić, czy wszystko idzie po naszej myśli. A dlaczego mieszkaliśmy w Norze? Oczywiście przez Freda. Uparł się, żeby wrócić do domu, gdy ty tam będziesz.
            - Tak, to do niego podobne. Muszę iść. Dobranoc.
            - Pa, Hermiono, śpij spokojnie i nie myśl o tym wszystkim.

            - Chciałabym.

~~~

No! Kolejny rozdział za nami. Podobał się chociaż trochę? :) Mam nadzieje, ponieważ trochę nad nim siedziałam :)
Czytasz? Skomentuj, proszę! :)

Pozdrawiam, Wiktoria :)