piątek, 28 marca 2014

Rozdział 7.

Rozdział 7.

            W pociągu nie kryłam już moich łez. Popłynęły strumieniem po prawym policzku. Nie miałam ochoty na oglądanie Rona i Harry’ego. Wbiegłam do pierwszego wolnego przedziału i rzuciłam się na siedzenia z głośnym szlochem. Zraniłam go, a tak chciałam tego uniknąć. Te oczy, tak ufnie we mnie wpatrzone, teraz tak smutne. Och, co narobiłaś? Wszystko, WSZYSTKO zepsułaś. A teraz wyjeżdżasz na całe dziesięć miesięcy. Zostawiłaś go, bez konkretnego pożegnania. Uciekłaś a wcześniej powiedziałaś te wszystkie okropne rzeczy. Jak mogłaś? Głupia! GŁUPIA Hermiona, której zachciało się miłości w trakcie, gdy Voldemort ma zamiar zaatakować. Trzeba było się nie mieszać. Oszczędziłabyś sobie i jemu niepotrzebnego cierpienia. Ale… nie przeżyłabyś tego wszystkiego. Straciłabyś tyle cudownych wspomnień. Przecież straciłabyś jego! Ale bym nie płakała! Nie oszukiwała i nie okłamywała trwając przy tym, że go nie kocham i nie uwierzę w to, że on kocha mnie. Boże, on mnie KOCHA!
            Wstałam i przeszłam się po przedziale. KOCHA! Uderzyłam z impetem dłońmi w siedzenie. Uniósł się kłęb kurzu. KOCHA! Znowu z siłą uderzyłam w siedzenie. Cholera, KOCHA! Rzuciłam się na podłogę. Podciągnęłam nogi i oparłam głowę na kolanach. Przed oczami wciąż miałam jego twarz. Ten ból, cierpienie, gdy już powiedziałam wszystko co mnie trapiło. Gdy już okłamałam go patrząc mu prosto w oczy. Co teraz robi? Cierpi? Płacze? Nie, on nigdy nie płacze. Może w ogóle nie chce cię znać… Może właśnie siedzi i myśli o tym wszystkim, albo nie… Może siedzi obok George’a i żartuje. Może w oczach ma znowu te cudowne ogniki. Może wymyśla kolejny gadżet do sklepu. A może siedzi i wymyśla jak ze mną zerwać. Wybuchłam głośnym płaczem i znów z impetem uderzyłam siedzenie wstając z podłogi.
            - Co…? Mam odebrać… - zapytał ktoś wchodząc do przedziału, akurat wtedy, gdy odrywałam dłonie od siedzenie.
            - Co tu się…? – nie skończył.
            Sparaliżowany stał w wejściu i patrzył w moje szkliste, smutne oczy. Śledził wzrokiem moją łzę spływającą po policzku.
            - Płaczesz? – zapytał przerażony. – Cholera, pierwszy dzień i już trudne zadanie.
            Z jego odznaki na piersi dało się wywnioskować, że jest Prefektem Naczelnym. Znałam go z zebrań. Był krukonem, ale tylko tyle o nim wiedziałam. Nie pamiętałam nazwiska, a z resztą teraz nie miałam głowy do takich przyziemnych spraw.
            - Nie, poradzę sobie… Możesz ode.. odejść? – zapytałam ocierając policzki.
            - Nie wiem, czy powinienem. Cholera, akurat teraz. Jesteś pewna, że sobie poradzisz? Może zawołam jakąś przyjaciółkę, czy coś. Nie wiem, kto może pomóc. Może, wiesz, z dziewczyną pogadasz, czy coś.
            - Po prostu odejdź. Poradzę sobie sama.
            I wyszedł z zawiedzioną i zdenerwowaną miną. A ja wciąż płakałam. Wylewałam łzy, aż krajobraz za oknem zmienił się. Teraz jechaliśmy przez ogromny las. W pociągu zrobiło się ciemno. Położyłam się na zakurzonym siedzeniu. Nakryłam peleryną i leżałam. Jesteś okropna, ale to już wiesz. Jesteś nieczuła? Też wiesz. Jesteś egoistką. Tak, jasne. Kochasz go.. Na pewno? Może nie… Może to, to głupie zakochanie. Może po prostu czujesz, że przyjaźń ci nie wystarcza. Cholera, kochasz go! I tak bardzo ranisz. Miłość wszystko zmienia. Ale on cię nie kocha. Nie powiedział tego. Żyjesz w błogiej nieświadomości. Może nie będzie tak źle. Przecież dasz radę. Kochasz go, ale to przejdzie. Za jakiś czas ci przejdzie. Ile może trwać miłość? Tydzień? Nie. Miesiąc? Chyba dłużej. Rok? Cholera,  całe życie? Przecież nie będzie tak źle. Teraz nie będziesz go widywać, więc dasz sobie radę. Przecież nie jest źle! Odkochasz się. Jasne, że się odkochasz! Zawsze się odkochujesz, więc dlaczego teraz nie? Boże, zawsze? Raz? Niepełny raz? Dobra, uznajmy, że go nie kochasz! Zobacz od razu świat staje się piękniejszy.
            Za oknem lunął deszcz.
            Dobra, ale przecież pogoda nie decyduje o stanie ducha. NIE KOCHASZ GO! I co? Lepiej? Nie, nie lepiej. Wciąż to samo. Dobra, to musi przejść… z czasem. Tak! Wakacyjna przygoda. Tygodniowy związek! Przecież nie poszłaś z nim nawet do łóżka. Fala wspomnień. Jakby to wszystko działo się wczoraj. Dobra, działo się… trzy dni temu.

Leżymy z Fredem na jego łóżku zajadając się Fasolkami Wszystkich Smaków. Fred trzyma mnie w objęciach, a ja nie myślę o niczym, tylko o tych motylkach, które z niewiadomego powodu pojawiły się w moim brzuchu. Modlę się w duchu, aby nie usłyszał jak głośno bije mi serce. Uśmiecham się słuchając jak z zadowoleniem opowiada o Qwidditchu. Robi to z taką pasją, że nawet, gdy mnie to nie interesuje, słucham z zapartym tchem. Wylicza zawodników, a ja z miłością wyrysowaną na twarzy patrzę w jego oczy. Tak błyszczące, wpatrzone w przestrzeń. Każdy ruch jego warg, każda mina, oddaje to, jak bardzo kocha ten sport.
            - Przyglądasz się. Nie słuchasz! – oskarżycielsko wyrzuca z siebie słowa.
            - Słucham. Oczywiście, że słucham.
            - O czym mówiłem?
            - O tym, że Jons jest najlepszym ścigającym w drużynie Duńczyków.
            - O, jednak słuchałaś. – śmieje się cicho.
            Zbliżam się do niego. Czuje niesamowity zapach jego ciała. Działa na mnie jak afrodyzjak. Patrząc mu w oczy składam na jego ustach delikatny pocałunek. I już nic nie muszę robić. Fred oddaje pocałunek z natarczywością. Mi to nie przeszkadza. Chcę tego więcej. Każda sekunda jest jak marzenie. Nie panuję nad sobą. Wodzę dłońmi po jego plecach, torsie. Czuję jego dłonie na swoim brzuchu. Nie kontroluje mojego serce, które bije jak szalone. Zatapiam się w cudownej chwili. Czuje jego dłoń pod moją bluzką. Sama robię to samo. Następnie zabieram się za odpinanie guzików przy jego koszuli. Leżąc na nim nie myślę o niczym, tylko o tym, że chcę go tu i teraz. Rozgrzana do czerwoności całuję go z jeszcze większą pasją. Już się nie boję. Niczego się nie boję. Chcę tego. Cieszę się każdym pocałunkiem, każdą pieszczotą. Gdy się ode mnie odrywa czuję chłód codzienności buchający w moją rozgrzaną twarz.
            - Nie teraz. Za jakiś czas byś żałowała. A tego bym nie zdzierżył.


            Chwile, które wtedy były tak niesamowite. Pełne wiary, nadziei na lepsze jutro, teraz palą jak żywy ogień. Znowu płaczę, choć nie wiem jakim cudem mam w organizmie jeszcze choć trochę wody. Przecież wypłakałam już wszystko. A potem słyszę, że ktoś otwiera drzwi. Odrywam wzrok od okna i znów czuję ten chłód codzienności. Jak to możliwe, że wciąż jestem w pociągu? Do przedziału wchodzi Ginny. Z przerażeniem patrzy na moją zapuchniętą twarz.
            - Hermiono, co się stało? – pyta siadając obok mnie na siedzeniu.
            Nie chcę rozmawiać, więc wtulam się w jej drobne ramiona. Ona uspokajająco klepie mnie po ramieniu.
            - Jest w porządku. Już dobrze. Jest dobrze. Hermiono, powiesz?
            Kręcę przecząco głową. Nie chcę nic mówić. Chcę spać. A najlepiej wrócić do domu. Z daleka od tego całego magicznego świata. Nie mogę to być. Nie chcę tu być. Nie chcę być z ludźmi, którzy go znają. Nie chcę być w świecie, w którym on żyję. Chcę się odciąć. Odizolować. Zapomnieć o nim i całej miłości. Zapomnieć, że go kocham, bo nie mogę. Nie mogę go kochać. Muszę odejść. Gdzieś daleko. Daleko od niego. Nie mogę go kochać! NIE MOGĘ GO KOCHAĆ! NIE MOGĘ…
            - Czego nie możesz? – pyta cicho Ginny.
            Powiedziałam to na głos. Boże, co się dzieje? Nie panuję nad sobą. Nie chcę. Chcę zapomnieć.
            - Ginny, chcę zapomnieć. Proszę, ja naprawdę tak bardzo chcę zapomnieć. Nie mogę. Nie mogę… nie mogę…
            - Powiedź czego nie możesz.. Pomogę ci, tylko powiedz.. – Ginny uśmiecha się do mnie odrobinę.
            Ale ja nie chcę. Nie chcę mówić. Chcę zapomnieć. George, jego teraz potrzebuję. On by mi pomógł. Zawsze pomagał. Jest przyjacielem lepszym od innych. Ale teraz go nie ma. Jest z nim. NIE! Zapomnij! Proszę, zapomnij! Nie możesz… Nie możesz go kochać. NIE! KONIEC!
            Muszę porozmawiać z Georgem! Koniecznie. Tylko George mnie zrozumie i pomoże. Ale jak z nim porozmawiać? Przecież wypad do Hogsmeade najpewniej będzie za kilka tygodni. List? Za dużo by pisać. Nie zrozumie przez słowa pisane. Kominek! Tak, kominek!
            Gdy na zewnątrz się ściemniło przez okno dało się już widzieć majaczący zamek. Kilkanaście minut później stałam przed Hogwartem.
            Całą drogę do Wielkiej Sali milczałam. Szłam patrząc pod nogi i od niechcenia ciągnęłam za sobą kufer. Harry biegł obok mnie i usiłował zagadać, ale ja usilnie go ignorowałam i odpowiadałam półsłówkami. Nie miałam ochoty na nic. Nie chciałam wchodzić do szkoły. Chciałam wrócić do domu, porozmawiać z Fredem, z Georgem. Zrobić cokolwiek, bylebym nie musiała przesiadywać w tej szkole, którą teraz postrzegałam jak klatkę.
            - Witajcie w kolejnym roku szkolnym w Hogwarcie. – zaczął Dumbledore. – Witam nowych uczniów i tych doskonale nam znanych. Mam nadzieję, że ten rok będzie owocny w nowe przygody. Tymczasem witamy nowego nauczyciela eliksirów. Mój dobry znajomy, profesor Horacy Slughorn, zgodził się w tym roku zająć waszymi mózgami i pomóc wam w nauce. Obrony Przed Czarną Magią w tym roku nauczać będzie profesor Snape. Tego doskonale już znacie. Nie przedłużając. Zajmijcie się jedzeniem. Smacznego.
            Nie jadłam dużo. Nie chciałam. Nie miałam ochoty. Po namowach ze strony Ginny wcisnęłam w siebie tost i wypiłam szklankę soku dyniowego. Potem powlekłam się do pokoju wspólnego. Usiadłam przed kominkiem i dopiero chowając się za książką uciekłam przed pytaniami Harry’ego i Ginny. Ron wciąż był na mnie zły, ale chwilowo nie zajmowałam sobie nim głowy.
            Ignorowałam wszystkie rozmowy, których teraz było bardzo, bardzo dużo. Wszystkie ograniczały się do jednego pytania: Jak to możliwe, że Snape wreszcie został nauczycielem Obrony przed czarną magią?!
            O północy pokój wspólny zaczął pustoszeć. Niestety bardzo wolno. Kilka osób wciąż przesiadywało przy stolikach. Powoli zaczęłam tracić nadzieję, a oczy zaczęły mi się zamykać. O pół do pierwszej nareszcie zostałam sama. Proszek Fiuu, który dostałam od Freda spoczywał w kieszeni mojej szaty. Miałam ogromną nadzieję, że George nie poszedł jeszcze spać i gdzieś kręcił się w okolicy kominka.
            - Pokątna dziewięćdziesiąt trzy. – powiedziałam pochylona nad zielonymi płomieniami.
            Głowa jakby oderwała mi się od reszty ciała. Zrobiło mi się niedobrze, gdy przed oczami migały mi różne kominki.
            Gdy się zatrzymałam ujrzałam malutki salonik. Było w nim ciemno, a jedynym źródłem światła była malutka lampka stojąca na stoliku przed kominkiem. Na szczęście drzwi z salonu wychodziły na kuchnię. Tam paliło się światło i dało się słyszeć ciche krzątanie. Czekałam i czekałam, ale z kuchni nie wychodził żaden z bliźniaków. Po jakimś czasie z kubkiem w dłoni w salonie pojawił się Fred. Szybko wyrwałam głowę z płomieni.
            Och, świetnie. Tyle czekania i wszystko na nic. George nawet się nie pojawił.
           Próbowałam jeszcze kilkakrotnie. Raz widziałam samego Freda, a kilka minut później Freda i Geroge’a razem. Gdy straciłam już nadzieję, a oczy kompletnie odmawiały posłuszeństwa i chciały koniecznie się zamknąć, zajrzałam do kominka jeszcze raz. Ujrzałam George’a w samych bokserkach, który szedł do kuchni.
            - George? – szepnęłam.
            Chłopak drgnął i rozejrzał się w około z niepokojem.
            - Kominek. – dodałam cicho. – Jesteś sam?
            - O Merlinie, cześć, co tu robisz? Tak, jestem sam. Fred poszedł spać.
            - Dobrze. Nie zejdzie? Muszę mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy.
            - Nie, nie powinien. Mówił, że jest padnięty. Co się stało? – zapytał siadając przed kominkiem.
            - Mówił ci coś? Fred? No wiesz… O nas?
            - Nie. Gdy pojechaliście stracił humor i nie rozmawiał ze mną prawie w ogóle. Coś się stało?
            - Tak. – westchnęłam cicho robiąc zrezygnowaną minę. – Powiedziałam coś, czego nie powinnam była nigdy mówić. Nie wyjaśnię ci tego, ale nie mogę teraz mieć chłopaka. Boję się. Wiesz, Voldemort wrócił i och, George... Ja kocham Freda, wiesz? Naprawdę kocham, ale nie mogę. Nie mogę z nim być, kiedy dzieję się tak źle. Kiedy każde wyjście z domu jest tak niebezpieczne. Obiecałam Harry’emu, że gdyby coś się działo, to mu pomogę. Nie mogę teraz robić nadziei Fredowi. On nie może mnie pokochać, bo będzie cierpiał. Cholera, wiesz, jak się czuję? To jest straszne. Nie mogę myśleć o tym, że on cierpi. To by mnie zabiło. Nie mogę. Nie potrafiłabym spojrzeć w lustro wiedząc, że on przeze mnie cierpi. Ja nie chciałam go zranić. Chciałam być z nim. Chcę tego nadal, ale nie potrafię, bo wiem, że gdy Harry powie jedno słowo, pobiegnę za nim. Nie mogę go zostawić. Nie poradziłby sobie. Freda też nie potrafię zostawić. Nie wiem co robić. Cholera, George, pomóż, proszę.
            - Ciężka sprawa. Myślę, że on też c….
            - NIE! – przerwałam mu drastycznie. – Nie mów tego, proszę.
            - Ok. Więc, tak, to jest ciężka sprawa, ale nie możesz ratować świata będąc samotną. Kochasz go, więc powinnaś z nim być, a ratowaniem świata zająć się w wolnym czasie, jeśli musisz to robić.
            Westchnęłam przeciągle. Merlinie, co robić?
            - Mówił ci coś dzisiaj? Cokolwiek?
            - Mówiłem ci, że nie. Milczał cały dzień. Powie, jak się z tym oswoi, zawsze tak robi. Musi przemyśleć i dopiero potem chce pogadać.
            - Tak? Prawie nic o nim nie wiem… - powiedziałam ze smutkiem.
            - Znasz go trochę mniej niż ja. Z resztą o nim mało kto wie dużo. On wbrew pozorom wcale nie jest płytki i łatwy do poznania.
            - Pewnie Harry wie o nim więcej niż ja.
            - Nie sądzę. Harry jest kumplem. Freda poznaje się, gdy się jest z nim sam na sam. Masz jeszcze dużo czasu. Przecież jesteście razem niespełna tydzień.
            - Wiem, ale przecież powinnam wiedzieć cokolwiek. On jest dla mnie obcy. Kocham go, ale to bardziej przywiązanie niż miłość do jego charakteru.
            - Przestań. Przywiązanie po tygodniu? Proszę cię, o przywiązaniu mówią ludzie po kilkunastu latach małżeństwa.
            - Wiem, wiem. Zmieńmy temat, to już mnie męczy. Jak tam Angelina? Słyszałam, że spędzaliście ze sobą dużo czasu we wakacje. Oczywiście ty nic mi nie powiedziałeś. Jesteście razem? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
            - Nie. Coś się psuje. Ekscytacja minęła za szybko.
            - Nieraz tak jest, ale może nie wszystko stracone, co?
            - Może. Tylko jakoś zainteresowanie przeszło. Nie to co z tobą i Fredem.
            - I czym się nasza ekscytacja skończyła? Kocham go i nie chcę z nim być. Rozsądne? Chyba nie bardzo.
            - Może. Nie wiem co będzie.
            - I ja. Która godzina? – zapytałam ziewając.
            - Na brodę Merlina… już druga szesnaście. Jutro masz pierwszy dzień zajęć. Nie wstaniesz.
            - Dam radę. Chyba. Pewnie i tak nie zasnę. A, jeszcze jedno pytanie… Dlaczego całe wakacje spędzaliście w Norze. Kto siedział w sklepie?
            George wybuchnął śmiechem.
            - Mamy pracowników. Wieczorami się teleportowaliśmy, żeby sprawdzić, czy wszystko idzie po naszej myśli. A dlaczego mieszkaliśmy w Norze? Oczywiście przez Freda. Uparł się, żeby wrócić do domu, gdy ty tam będziesz.
            - Tak, to do niego podobne. Muszę iść. Dobranoc.
            - Pa, Hermiono, śpij spokojnie i nie myśl o tym wszystkim.

            - Chciałabym.

~~~

No! Kolejny rozdział za nami. Podobał się chociaż trochę? :) Mam nadzieje, ponieważ trochę nad nim siedziałam :)
Czytasz? Skomentuj, proszę! :)

Pozdrawiam, Wiktoria :)

2 komentarze:

  1. Cuuudny rozdział, chociaż taki trochę... dołujący, chyba tak mogę go określić xD Nie mogę się oczywiście doczekać kolejnego ;w; I ogólnie to szkoda, że Fred nie wie, że Miona go kocha ;_; Ale podobała mi się jej rozmowa z George'm (: Weny życzę i pozdrawiam, Maja :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam, czytam, czytam.
    Proszę, jak najszybciej dodaj kolejny rozdział! Czekam i uwielbiam. :3
    Malina

    OdpowiedzUsuń