piątek, 25 października 2013

Rozdział 5.

Rozdział 5.

            Rozpoczął się kolejny rok szkolny. Już piąty, dla mnie. W tym roku czekają mnie sumy. Prócz nauki mam też plan znaleźć kogoś, aby przeżyć ten rok odrobinę inaczej. W łazience leżała już moja kosmetyczka z nowymi, magicznymi kosmetykami. Zmianę zdecydowałam się przeprowadzić około grudnia, aby do tej pory wprawić się w nowy rok szkolny.
            Dni szkolne mijały mi bardzo szybko. Już pierwszego dnia nie polubiłam nowej nauczycielki, co wprawiło mnie w tragiczny nastrój. Pani Umbrige wydawała się niezainteresowana uczniami, tylko swoją osobą. Na lekcji kazała czytać kolejne tematy z podręcznika, czym doprowadzała mnie do szału. Sama poinformowała, że nie będziemy używać różdżki, co Harry’ego rozgniewało o wiele bardziej niż mnie. Skończyło się tym, że dostał szlaban, który nawet nie wydawałby się tak zły, gdyby nie to, że każde nowe zdanie zapisane przez niego na kartce, coraz bardziej dało się zauważyć na jego lewej dłoni.
            Na każdej innej lekcji słuchałam nauczyciela i starałam się zapamiętać najwięcej z lekcji, aby mieć trochę czasu wolnego. Po lekcjach uczyłam się i dużo czasu spędzałam w bibliotece.
            Pewnego razu obładowana masą książek wyszłam z biblioteki. Szłam czytając referat znajdujący się na najwyżej położonej książce. Zapomniałam o całym świecie dokładnie wyszukując błędu lub innej niepoprawności. Nagle poczułam, że na kogoś wpadam. Książki poleciały na dół i z ogromnym łoskotem wylądowały na podłodze. Spodziewałam się, że za chwilę podzielę ich los i też znajdę się na podłodze, jednak czyjeś silne ręce przytrzymały mnie na nogach. Gwałtownie podniosłam głowę.
            - Przepraszam. – powiedziałam szybko. – Och, to ty mnie ratujesz. – uśmiechnęłam się do wesołej twarzy Freda.
            - Tak, prawie mnie staranowałaś. Te książki mogą zabić. – zaśmiał się i pomógł mi je zbierać.
            - To wszystko przez wypracowanie na eliksiry.
            - Ach, eliksiry, wiem, że mogą utrudnić życie. – zaśmiał się i pomógł wstać.
            - Dziękuję. – powiedziałam, a następnie ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru.
            - Hermiono! – krzyknął za mną Fred. – Jesteś dobra ze wszystkich przedmiotów, prawda? – zapytał z nadzieją.
            - Nabijasz się, czy prosisz o pomoc?
            - Dziś to drugie. – uśmiechnął się.
            - Z czego?
            - Obrona przed czarną magią. Przed ostatnim egzaminem mam trudności. Mogę nie zdać. No i Umbrige, wiesz jaka jest. – ostatnie zdanie wyszeptał mi go ucha.
            - Ok, jutro o piątej w Pokoju Wspólnym. – zadecydowałam. – Przygotuj się na ostre wkuwanie.
            - Jesteś wspaniała! Dziękuję!
            - Podziękujesz w sierpniu, jak zdasz. – zaśmiałam się. – Swoją drogą, dobrze, że myślisz o tym już we wrześniu.

            ~

            Nauka Freda okazała się trudniejsza niż myślałam . Zawsze było dużo śmiechu, ale z czasem zaczęło mnie to irytować. Były dni, gdzie Fred chłonął każde zaklęcie zaskakująco dobrze i szybko. Wtedy czułam, że moja praca przynosi efekty. Niestety częściej Fred kompletnie nie potrafił się skupić. Dyskutował o wszystkim, tyko nie o nauce. Każde zaklęcie wychodziło źle, nie potrafił zapamiętać żadnej regułki, a gdy sięgał po różdżkę, wolałam się schować.
            - Nie dam rady. Nie da się naprawić tego, co się olewało przez całą szkołę. – żalił się, właśnie takiego pechowego dnia.
            - Przestań! Nie chcę tego słuchać! Będziemy ćwiczyć częściej. Od dziś spotykamy się dwa razy w tygodniu. Quidditcha odłóż na później, albo ćwicz w wolne dni. Mi pasuje we wtorki i czwartki. Może być? – zapytałam.
            - Jasne, dostosuję się. Dziękuję, Hermiono, ratujesz mi skórę.
            - Jeśli się nie weźmiesz w garść, to sama ci tę skórę złoję. – zaśmiałam się.
            - Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
            - Oj, coś wymyślisz.
            Moje wieczory w Hogwarcie należały do intensywnych. Sama musiałam myśleć o moich lekcjach a dodatkowo pomagałam Fredowi. Gwardia Dumbledore’a, która dopiero co się rozkręcała też dawała mi nieźle w kość. Szukanie sposobu na komunikację z innymi członkami grupy spędzało mi sen z powiek. Zastanawiałam się nad tym długo i myślałam o tym codziennie, gdy miałam odrobinę czasu. W końcu mi się udało i szalenie dumna z siebie mogłam powiadomić o monetach innych członków. Wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi, że udało mi się coś wymyślić.
            Harry i Ron mieli do mnie pretensje, że nie mam czasu na spotkania z nimi i na sprawdzanie ich prac domowych. Faktycznie nie miałam czasu. Cały wolny czas pochłaniał Fred, zajęcia z Gwardią i przyswajanie nauki z siódmej klasy. Były tego też dobre strony. Wiedziałam już dużo z książek, które będą mi potrzebne dopiero za dwa lata. Złe strony tej nauki też istniały. Byłam tragicznie zmęczona. Czułam się jak w trzeciej klasie, gdy chciałam zaliczyć wszystkie przedmioty i za pomocą zmieniacza czasu chodziłam na wszystkie możliwe zajęcia. Wysypiałam się, ale nadmierne przesiadywanie w książkach męczyło mnie jeszcze bardziej niżeli brak snu. Tak więc, padałam kompletnie zmęczona i wypompowana, a wstawałam w podłym nastroju. Książki towarzyszyły mi wszędzie. Postanowiłam jednak, że dla Rona i Harry’ego też muszę znaleźć trochę czasu.
            Z czasem miałam dosyć zamku i Pokoju Wspólnego. We wrześniu urozmaicaliśmy sobie naukę idąc na błonia, ale teraz pogoda się pogorszyła i padający śnieg odstraszał wszystkich. Fred też był zmęczony. Jednak starał się i widziałam,  ze moja nauka przynosi jakieś efekty. Kiedy opanował Obronę przed czarną magią w stopniu zadawalającym zauważyłam braki w innych przedmiotach. I wszystko zaczynało się od nowa. Czułam się tragicznie padnięta i niezdolna do niczego, prócz snu i jedzenia.
- Och, nie tak Neville! Najpierw napisz, że pochodzenie smoków jest nie do końca poznane, a dopiero pisz o ich mocy wynikającej z pochodzenia! – zdenerwowana mówiłam do zawstydzonego Neville’a ślęczącego nad wypracowaniem.
            Neville zabrał się za poprawianie, a ja za czytanie wypracowania Ginny.
            - Zakończenie do poprawki! Napisz, że wilkołaki są zagrożeniem dla ludzi, bo o tym nie wspomniałaś przy samokontroli. – Ginny skomentowała to głośnym pomrukiem, ale wzięła wypracowanie i zaczęła kreślić.
            - Hermiono, tak? – zapytał Neville wręczając mi pergamin z masą poprawek.
            - Eh. - westchnęłam usiłując rozszyfrować nakreślone słowa. – Nie! – krzyknęłam tracąc na chwilę opanowanie. – Przepraszam. – odetchnęłam z wysiłkiem. – Ok., Neville, bierz pergamin i pisz. Pochodzenie smoków nie jest dobrze poznane. Pewne jest tylko, że mają wspólne cechy z Ptakami Palnymi, pochodzącymi ze Starożytnych Krain. Najprawdopodobniej od tych magicznych stworzeń, smoki, dziedziczyły możliwość kontrolowania ognia… - przedyktowałam Neville’owi kilka zdań.
            Gdy wszyscy mieli napisane wypracowania i nie oczekiwali ode mnie pomocy, wreszcie mogłam odpocząć. Przyjaciele pouciekali do swoich obowiązków, nareszcie zostawiając mnie samą. Położyłam się więc na kanapie i rozkoszowałam ciepłem płynącym z kominka. Ciszę i spokój przerwali mi jednak bliźniacy z ogromnym łoskotem wpadając do pokoju wspólnego.
            - Lee, jak tam szlaban u Filcha? Dałeś radę? – od progu darł się George.
            - Tak! Kupa roboty, ale już skończyłem. – krzyknął do rudzielca stojący pod oknem chłopak z masą dredów na głowie.
            - Spoko! Mnie czeka katorga jutro.
            Zdenerwowana z  okropnym bólem głowy podniosłam się z kanapy i spiorunowałam wzrokiem bliźniaków.
            - Dziękuję za chwilę spokoju! – krzyknęłam.
            - Nie ma za co, mała. – zaśmiał się George podchodząc do stolika przy którym Dean z Michael’em grali w szachy czarodziejów.
            - Cicho, stary, ona jest nadal moją osobistą nauczycielką. – wtrącił Fred.
            - Już niedługo! – krzyknęłam w stronę mojego ucznia. – Jeszcze kilka dni takiej katorgi i padnę z przemęczenia!
            - To idź spać, co mała?
            - Ja tylko śpię i się uczę. A potem uczę was. Nie mam ani chwili wolnego. Wszystkie dni taki same!
            Zdenerwowana i wycieńczona padłam rozciągnięta na kanapę.
            - Jutro dzień wolny dla Hermiony Granger! Poinformuję o tym twoich przyjaciół, którzy aktualnie wspólnie zajadają kolację i z zadowoleniem mówią o odrobionej pracy domowej. – powiedział Fred siadając na kanapie.
            - Pomagaj jak głupia i nie otrzymuj nawet krztyny wdzięczności. Tak, naiwna Hermiona Granger i przyjaciele. – powiedziałam z żalem.
            Do oczu napłynęły mi łzy. Nigdy nie byłam płaczką, ale sam fakt, że nikt z moich „przyjaciół” nie zaproponował mi zejścia na kolację z nimi był dziwnie smutny. Kiedy pomagałam im w lekcjach, byłam najlepszą przyjaciółką. Ewentualnie też wtedy, gdy czegoś nie wiedzieli i potrzebowali pomocy. Niby byliśmy przyjaciółmi, ale coraz częściej widziałam, że gdy nie siedzę z książkami - nie mam towarzystwa.
            - Chyba się nimi nie przejmujesz, co mała? – zapytał Fred patrząc na mnie.
            - Jasne, że nie. – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
            - Nie, Hermiono. Proszę cię, nie płacz. Merlinie, co mnie podkusiło?! Proszę cię, mała! Nie mogę patrzeć jak płaczesz. Hermiono, proszę, no! – zaćwierkał Fred, gdy zobaczył spływające po mojej twarzy łzy.
Chciałam się opanować, ale nie umiałam. Nic nie pomagało, a łzy wciąż płynęły.
            Fred przytulił mnie do siebie. Zrobił to w sposób tak nieporadny, że było to aż zabawne. Nie zaśmiałam się jednak. Łzy mi to uniemożliwiły. W każdym razie, teraz moje łzy wsiąkały w jego koszulkę, a on delikatnie mnie kołysał, jakby chciał mnie uspokoić. Co chwila szeptał mi coś do ucha bardzo spokojnym głosem.
            - Cicho, mała. Już dobrze, dobrze, dasz radę. Dalej, uspokajamy się. Jesteś taką dużą dziewczynką, nie ma co płakać. Mała, dalej. Jest dobrze, przecież.
            Jednak moje łzy wciąż płynęły. Sama nie wiem co mnie tak zdenerwowało i zasmuciło. Łzy zdawały się wypłukiwać z mojego organizmu to niesamowite zmęczenie. Czułam się więc odrobinę lepiej.
            Kilka minut później wciąż siedząc wtulona we Freda, wreszcie się opanowałam.
            - Już dobrze? – zapytał patrząc na mnie z uwagą.
            - Tak. Dziękuję, Fred.
            - Do usług. Głodna? Kolacja jeszcze jest. Zejdziemy?
            Zawahałam się. Byłam głodna, jednak perspektywa spotkania Harry’ego, Rona i Ginny jakoś trzymała mnie w pokoju wspólnym.
            Kiedy mój brzuch zaczął głośno domagać się jedzenia, Fred uśmiechnął się i za rękę zaciągnął mnie pod portret. Już w Wielkiej Sali pod czujnym okiem rudzielca zdołałam wcisnąć w siebie dwa tosty i szklankę soku. Gdy Fred uznał, że jest usatysfakcjonowany ilością jedzenia jakie pochłonęłam, wróciliśmy do wieży.
            Przez następne dni moje stosunki z Harry’m i Ronem uległy zmianie. Spędzałam z nimi mniej czasu i ignorowałam ich prośby o pomoc w pracach domowych. Wciąż miałam do nich żal. Oni jednak zdawali się nie być tym zainteresowani. Po jakimś tygodniu Fred zabrał ich na rozmowę do jednej z wolnych klas. Z tego co udało mi się usłyszeć, to porządnie się na nich zdenerwował. Klasy w Hogwarcie miały solidne i grube drzwi, dlatego na korytarzach nie było słychać co dzieje się na lekcji. Teraz słyszałam podniesiony głos Freda. Nie rozróżniałam jednak słów. Jedyne, które wyłapałam, to moje własne imię przewijające się przez co drugie zdanie. Gdy Fred ucichł, szybko uciekłam. Lepiej, żeby nie wiedzieli, że podsłuchałam, albo przynajmniej próbowała.
            Na drugi dzień Ron z Harrym przeprosili mnie i obiecali poprawę. Po chwili zastanowienia wybaczyłam im, ale zastrzegłam, że nie będę już za nich nic odrabiać. Ewentualnie mogę zgodzić się na poprawianie już napisanych zadań.
            Dziwnie się czułam odzyskując trochę wolnego czasu. Jednak kilka godzin spokoju wieczorem przyjmowałam z ogromną ulgą. Często chodziłam wcześniej spać i przez to choć trochę lepiej się wysypiałam. W dni, kiedy miałam więcej zadane, miałam znacznie więcej energii na odrabianie tych maksymalnie zawiłych zadań.
            - Skończyłaś? – zapytał mnie pewnego wieczoru Fred, gdy głowiłam się nad zadaniem z eliksirów.
            - Nie. Jeszcze jeden składnik, którego nie należy mieszać z łzami chochlików. – westchnęłam przerzucając strony podręcznika.
            - Sprawdź pod koniec rozdziału, chyba tam to kiedyś znalazłem. Cóż… uciekam do sypialni. Dobranoc, mała! – zawołał i ruszył w stronę do schodów. Potem gwałtownie się odwrócił, gdy usłyszał:
            - Eee.. Fred? Mogę mieć pytanie?
            - Jasne. Co tam? – zapytał podchodząc do kanapy i opierając się o nią.
            - Dlaczego tak cię przeraziły moje łzy No wiesz, wtedy gdy Harry i Ron… - nie dał mi dokończyć.
            -Ah.. Wszystko przez moją mamę. – zaczął siadając obok mnie na kanapie. – widzisz, od dziecka nas uczyła, że nie powinniśmy.. Ba, właściwie nie możemy doprowadzić dziewczyny do płaczu. Po prostu nie mogę patrzeć na łzy na twarzy dziewczyny czy kobiety. Jeszcze gorzej, że to ty płakałaś. Mój brat do tego doprowadził, więc czułem się z tym źle. Łzy to oznaki słabości. Ty zawsze byłaś taka silna, wtedy płakałaś przez takiego matoła jak mój brat!
            Uśmiechnęłam się. W sumie mogłam się spodziewać, że to pani Molly rozbudziła w swoich synach taką wrażliwość.
            - I dlatego mnie pocieszałeś?
            - Nie mogłem pozwolić, żebyś przez nich wylała więcej łez.
            - Jesteś świetnym przyjacielem, wiesz?
            - Do usług, mała. Masz już ten składnik?
            - Nie. Chyba to zostawię. Może jutro ktoś podpowie. – zaśmiałam się zamykając podręcznik.
            - To łuski z ogonów Trytonów Głębinowych. – powiedział i przeciągle ziewnął. – Co? – zapytał widząc zdziwienie malujące się na mojej twarzy. – Ostatnio George to zmieszał.
            - Przecież to musi być wybuchowe połączenie! Oba te składniki na pewno nie są bezpieczne, a razem...?
            - Dlatego wiem, że nie należy tego łączyć. Dobranoc, mała.
            ~

Nadszedł listopad i wszyscy myśleli już o Świętach Bożego Narodzenia. Wraz z końcem miesiąca oboje z Fredem postanowiliśmy, że w przerwę świąteczną nie zajrzymy w książki. Dziwiłam się, że mogłam mieć dość książek, jednak po tych wielkich tomach, które znałam prawie na pamięć, chyba nikt by się nie zdziwił. Ron i Harry wciąż dawali mi wolne, więc czułam się znacznie lepiej.
            Święta moi rodzice spędzali u znajomych. Oczywiście miałam jechać z nimi, ale nie chciałam. Chciałam dać im trochę wolnego, w końcu w pracy mieli niezłe urwanie głowy. Wszyscy mugole wraz z końcem roku odczuwali bóle zębów i moi rodzice pracowali praktycznie od rana do samej nocy.
            Postanowiłam spędzić te święta w Hogwarcie. Zostawałam sama, ponieważ Wesley’owie jechali do Nory, a Harry spędzał święta z Syriuszem w jego domu.
            Kilka dni przed świętami, dostałam sowę, która zmieniła moje plany. Plany świąteczne i te związane z pozostaniem w Hogwarcie. Kiedy tylko ujrzałam biało brązową sowę, doskonale wiedziałam od kogo listu mogę się spodziewać.



Kochana Hermiono!
Ron i inni powiedzieli mi, że zostajesz na święta w Hogwarcie. Oczywiście nie wyobrażam sobie abyś mogła spędzać tak ważny czas sama.
Zapraszamy do nas! Wszyscy bardzo chętnie Cię przyjmiemy i nie dopuszczamy odmowy!

Całuję, Molly Weasley

            Bardzo się  ucieszyłam z tego listu. Niespełna tydzień później siedziałam w pociągu i zmierzałam do Nory. Spadł śnieg i droga  na zewnątrz była cudownie czysta i biała. Siedziałam w jednym przedziale z Ronem, Fredem, Georgem, Ginny i Harrym. Dwoje ostatnich miało się ostatnio ku sobie. Teraz siedzieli obok siebie i rozmawiali przyciszonymi głosami. Ron po jakimś czasie wymknął się z przedziału i poszedł na schadzkę z Lavender, która ostatnio wyznawała mu miłość na każdym możliwym kroku, Po chwili Harry wraz z Ginny poszli na podobny spacer. Zostałam sama z bliźniakami.
            - To ci gołąbeczki! Wiedziałaś o nich? – zapytał mnie George.
            - Nie. Co prawda widziałam jakieś spojrzenia, ale dopiero teraz zdecydowali się coś z tym zrobić. – powiedziałam wspominając ich potajemne spojrzenia w Pokoju Wspólnym.
            - Będzie ciekawie, Freddie, zostaliśmy sami bez drugich połówek! Czuję się samotny! - zawołał George.
            - I ja też, Georgie! – powiedział Fred rzucając się bratu na szyję z udawanym płaczem.
            - Och, dajcie już spokój! Nie żartujcie sobie tak ze wszystkiego! – powiedziałam z oburzeniem.
            Było mi źle. Każdy kogoś miał, a ja znowu byłam sama.
            - Chyba im nie zazdrościsz, co? – zapytał George.
            - Nie, oczywiście, że nie! Tylko Bal Sylwestrowy już niedługo i fajnie by było z kimś pójść. Macie partnerki?
            - Tak, idziemy jako Fred i Georgia! – zawołał Fred.
            - Nie prawda! Jako Geogre i Fredka! – dodał Geogre.
            Traktowałam ich jak przyjaciół, więc nie miałam z tym problemu, aby powiedzieć im o moich sprawach związanych z brakiem partnera. Wiedziałam, że gdyby jeden z nich miał partnerkę, drugi na pewno poszedłby ze mną. Jako kumpel, bez zobowiązań i bez problemu. Tak już z nami było. Przyjaźń przede wszystkim. Uwielbiałam ich i tą naszą przyjaźń.
            - Pójdziemy w trójkę! – zawołał George.
– Nie zostawimy cię. – szybko dodał Fred.
- Nie, nie, nie możecie. Przecież możecie jeszcze wysłać sowę, do jakiś dziewczyn, ja sobie poradzę. Najwyżej nie pójdę, to nie będzie problem. – mówiłam szybko, byle nie wyjść na mało zaradną dziewczynę, która nie może znaleźć partnera.

- Nie ma mowy! Idziemy wszyscy razem i tyle! – zakończył temat George.

~~

Czytasz? Skomentuj! :)
Czyta to ktokolwiek? :) Miło byłoby wiedzieć, że moja praca nie idzie na marne :D

piątek, 18 października 2013

Rozdział 4.

Rozdział 4.

            Punkt o godzinie szóstej rano staliśmy przed Norą.
            - Ok., Hermiona idzie pierwsza. Cicho przejdź po schodach i leć do łóżka. – powiedział George.
            Szybko i bardzo cicho przemknęłam na samą górę. Uchyliłam drzwi. Ginny spała. Wślizgnęłam się do łóżka i od razu zasnęłam.
- Hermiono, wstawaj, już dziewiąta. Mama się denerwuje. – szturchała mnie Ginny.
- Och, nie… - powiedziałam podnosząc się z łóżka.
            Zwlekłam się na dół uprzednio zmieniają ubranie. W kuchni była pani Weasley i chłopcy. Bill i Ron zawzięcie o czymś dyskutowali, posłałam im słaby uśmiech i usiadłam do stołu. Bliźniacy siedzieli i wyglądali jakby zaraz mieli zasnąć. Sama walczyłam z tym, żeby pamiętać, że po mrugnięciu otwiera się oczy.
            Cały dzień wlókł mi się niemiłosiernie. Chciałam położyć się spać. Bliźniacy wyglądali podobnie. Co chwilę przysiadali i odpływali w marzenia.
            Wieczorem pani Weasley poprosiła mnie o pomoc przy kolacji.. To był najgorszy okres dzisiaj. Musiałam udawać i powstrzymywać ziewanie. O dwudziestej drugiej oczy bolały mnie tak, że zamykały się same. Siedziałam na kanapie i piłam czekoladę.
            - Co ci jest? - Zapytał mnie w pewnej chwili Ron patrząc na mnie podejrzanie.
            - Nic! – odpowiedziałam wyrwana ze stanu otępienia. – Chce mi się spać. To wszystko.
            - Aż tak?
            - Nie. Nie spałam za dobrze w nocy. – powiedziałam ziewając przeciągle.
            - To może idź spać. Rano pogadamy..
            Poczłapałam do siebie. Wzięłam szybki prysznic i już leżałam w łóżku. Zasnęłam w przeciągu minuty.
            Dni w Norze mijały niesamowicie szybko i intensywnie. Z nazywania rzeczy po imieniu wszystko wyglądało tak samo. Cały dzień można było zamknąć w trzech tytułach: intensywny pranek, duża dawka śmiechu i wolny, długi wieczór. W Norze moje dni były długie. Zawsze wstawałam razem z panią Weasley. Głównie dlatego, że chciałam jej pomóc. Nie znosiłam siedzieć bezczynnie, kiedy mogłam coś zrobić, a dodatkowo podziękować za gościnę. Rano, kiedy pani Molly przygotowywała śniadanie ja zajmowałam się nakrywaniem stołu, lub budziłam śpiochów. Nigdy nie budziłam bliźniaków. Bałam się. Nie ich, byli jak bracia, więc nie miała się czego obawiać. Czułam obawę przed ich pokojem i tym co jest w środku. Nocami z pokoju pod moim łóżkiem dochodziły różne odgłosy. Nieraz były to zwykłe śmiechu, a innym razem przeraźliwe wybuchy, które potrafiły postawić na nogi cały dom. Pani Weasley bała się mnie tam wysłać, więc szła sama lub wysyłała Ginny lub Rona.
            W Norze całe życie było beztroskie. Całe dnie na świeżym powietrzu i wiele innych zajęć w domu.
            Na początku sierpnia pani Molly wraz z panem Arturem zebrali nas wszystkich w kuchni.
            - Przenosimy się do domu Syriusza na cały miesiąc. – zakomunikował pan Weasley.
            - Gdzie?! – zapytaliśmy chórem.
            - Do Syriusza! Nie pytajcie! Dowiecie się na miejscu. Aha… Tylko jedno. Nie informujcie Harry’ego! Ma nic nie wiedzieć. – dodała pani Molly. – Naprawdę dowiecie się więcej na miejscu.
            Po długich protestach z mojej strony w końcu musiałam przystać na zmianę miejsca zamieszkania i na milczenie.
            Dziwny dom, w którym się znaleźliśmy był siedzibą główną Zakonu Feniksa. Wiedzieliśmy mało, głównie to, że stowarzyszenie zostało powołane do wali z Sami-Wiecie-Kim. Nie informowanie Harry’ego przysporzyło mi wiele problemów, ale nie myślałam o tym. Całe myśli pochłaniał niesamowity bałagan panujący w tym domu. Całe dnie sprzątania, a wieczorem podsłuchiwanie przez Uszy Dalekiego Zasięgu. Nie wiele usłyszeliśmy, ponieważ pani Molly zadbała o dobre zabezpieczenie drzwi kuchni, gdzie odbywały się zebrania. Kiedy do kwatery przybył Harry było jeszcze gorzej. Chłopak strasznie się na nas denerwował i często obwiniał o całe zło. Oczywiście wszystko wywołane było naszym milczeniem i strachem przed przesłuchaniem. A, bo Harry został napadnięty przez dementorów. Chcąc nie chcąc musiał sięgnąć po różdżkę, żeby się obronić. No i skończyło się koniecznością stawienia na przesłuchanie.
            Rano w dzień przesłuchania z głębokiego snu wyrwał mnie donośny trzask.
            - Och.. Ginny nie ma. – przywitał mnie George.
            - I tobie też dzień dobry. – odparłam z sarkazmem.
            - Przepraszam, ale głównie Ginny szukałem.
            - Jasne. Ale skoro już jesteś… Okno się zacięło. Możesz otworzyć?
            - Spoko. - George pociągnął furtkę, a okno puściło.
            - A gdzie masz swoją kopię? Jakoś tak dziwnie, gdy przychodzisz sam.
            - Fred śpi. – zaśmiał się i spojrzał na mnie. – A ty się martwisz! – zawołał oskarżycielsko.
            - Chyba nie dziwne, biorąc pod uwagę to, że los mojego przyjaciela leży w rękach ministra, który mu nie wierzy w powrót Sam – Wiesz - Kogo! No i oczywiście Sam – Wiesz – Kto… Nim denerwuję się najbardziej.
            - Sam – Wiesz – Kto sobie poradzi. Nim się nie musisz martwić. Da sobie koleś radę.
            - George, twoje poczucie humoru jest naprawdę rozbrajające. WOW! – dalej ćwiczyłam się w sarkazmie.
            - Ale się uśmiechasz. – zaśmiał się George. – Więc, mała. Harry?
            - Tak! Boję się, że go wyrzucą. Nie powinni. To by było kompletnie oburzające, ale nie uwierzyli mu w powrót Sam-Wiesz-Kogo. Mogą się zemścić.
            - Mała! Po pierwsze Dumbledore nigdy nie pozwoli na wyrzucenie swojego ulubionego ucznia. Po drugie on ma zawsze szczęście i w konsekwencji wychodzi cało ze wszystkich problemów. Nie ma szans, że go wyrzucą.
            - Myślisz? – George rozbudził we mnie jakieś małe nadzieje.
            - Na pewno! Tak będzie. Choć tu, głupolu! – George porwał mnie w objęcia.
            - Nie ma się co martwić! Wszystko będzie dobrze. Zawsze jest. – szeptał mi do ucha.
            Oderwałam się od niego po chwili zapomnienia i uśmiechnęłam się.
            - Dziękuję. – delikatnie pocałowałam jego policzek.
            - W razie problemu wal do mnie jak w dym, czy jakoś tak. – zaśmiał się cicho. – Do zobaczenia na śniadaniu. – I już go nie było.
            Tak jak mówił George wszystko skończyło się dobrze. Harry przeżył przesłuchanie i cały wrócił na Grimmauld Place. Oczywiście rudzielec nie omieszkał przypominać mi o tym, że wtedy tak panikowałam. Często mówił po prostu:
            - Mówiłem! Mówiłem! A ty nie wierzyłaś! Haa… czasem ja też mam racje.
           
~

Czas mijał, a nam został już tylko tydzień do rozpoczęcia roku. W pewien poniedziałek dostaliśmy listy.
            Dla odmian w tym roku dostałam aż dwa listy. W jednym był standardowy spis książek, a w drugim wielkimi literami walił do mnie tytuł Prefekta. Jak po chwili się okazało Ron również nim został.
            - O nie! Kolejni! Georgie! Wiejemy z tego domu. Za dużo tu Prefektów! – kpił Fred.
            W bardzo słoneczne sobotnie południe wybraliśmy się na Pokątną. Pani Weasley załatwiała swoje sprawy, a my swoje.
            - Ok, dużo nowych książek. Najpierw muszę iść do banku. – powiedziałam mojej małej gromadce.
            - My idziemy z tobą! – zawołali chórem bliźniacy.
            - My z Harrym skoczymy do sklepu z miotłami. – powiedział Ron i pokiwał na koniec.
- Pobiegnę z nimi! – krzyknęła do mnie Ginny i pobiegła dalej.
            Rozeszliśmy się w dwie różne strony. Bliźniacy uwielbiali gobliny. Oczywiście uwielbiali je obserwować. Często się z nich śmiali, a dodatkowo uwielbiali pędzące wózki.
            - One są tak ohydne! – szeptał Geogre.
            - Mogliby coś ze sobą zrobić. – mówił z odrazą Fred.
            - Och, dajcie spokój. – wypaliłam stojąc przed wyjątkowo ohydnym goblinem w okularach na nosie. Mimowolnie się skrzywiłam.
            - Chciałabym wypłacić pieniądze. – powiedziałam z powagą.
            - Oczywiście, czy ma panienka swój klucz? – zapytał goblin z podejrzaną miną.
            - Tak. – podałam klucz wstrętnemu stworowi, a chwilę później siedziałam w wózku z podejrzanym osobnikiem i bliźniakami.
            Po jakże intensywnych przeżyciach w banku w trójkę wybraliśmy się do Esów i Floresów. Chłopcy nie potrafili podzielić ze mną radości na widok nowych książek. Moje zachowanie komentowali jednak z dużą radością.
            - Hermiona i nowe książki… Cóż za oryginalność. – nawijał Fred.
            - Tak, nigdy bym nie wpadł na takie połączenie. – odpowiedział mu George.
            - Idealna para. – dokończył Fred.
            Ostatnie zdanie mnie zasmuciło. Nie dałam tego po sobie poznać, ale poczułam się strasznie. Czy to prawda? Nigdy nie znajdę sobie chłopaka, bo moim przeznaczeniem jest pochłanianie wiedzy? Czy naprawdę potrzebuję wizyty w księgarni z bliźniakami, aby to sobie uświadomić? Nie… tak nie może być. Krum nie postrzegał mnie w ten sposób. Krum? A co on o  mnie wiedział? Znał mnie tydzień, a już zaprosił na bal. Zasmuciłam się. Muszę się za to zabrać. Jak najszybciej! Wrócę do Hgwartu odmieniona! Tak zrobię! Znajdę chłopaka, bo dlaczego nie?
            Po zakończonych zakupach w księgarni odesłałam bliźniaków dalej i wróciłam do rozmyślań. Chodziłam po Pokątnej i nagle w oczy rzucił mi się pewien sklep: Piękno czarownicy. Weszłam do środka, a ze wszystkich stron uderzyła mnie masa różnych produktów. Pył redukujący trądzik na długo od zaraz, cień powiększający oczy, płyn uwydatniający usta, pył matujący twarz… Uśmiechnęłam się sama do siebie. Idealnie. Zgarnęłam kilka produktów, szybko zapłaciłam i wyszłam z produktami schowanymi w torebce, aby uniknąć zbędnych pytań.
            Po chwili w znacznie lepszym humorze wróciłam do moich towarzyszy podróży. Umililiśmy sobie czas w knajpie, a potem wróciliśmy do domu Syriusza.

~

            Tydzień minął bardzo szybko. W kolejną sobotę bliźniacy zadecydowali, że aby uczcić koniec wakacji, trzeba coś zrobić. Postanowiliśmy spać w namiocie. Pani Molly po bardzo długich namowach, zgodziła się. Oczywiście wcześniej wyczarowała nam miejsce w który byliśmy bezpieczni i niewidoczni dla mugoli.
Noc wlokła się , bo bliźniacy nie dawali nam spać. Ciągle dyskutowali i wybuchali śmiechem.
            - Fred! George! Proszę, idźcie spać! – wołała do niech Ginny.
            - Nie ma szans! – mówił Geogre a Fred przytakiwał mu ze śmiechem.
            - Ech… inny namiot? – zapytał zrezygnowany Harry.
            - Taa.. chyba by się przydał, szkoda, że go niema! – zawołała Ginny z wyrzutem patrząc na bliźniaków.
            - Mam was dosyć! – zawołałam do śmiejących się bliźniaków.
            - Ok., jeszcze chwila, no! – wołał Geogre.
            Godzinę później wreszcie udało mi się zasnąć.
            Rano od razu pokierowałam swoje kroki do domu. Poranne pomoce pani Molly były niemal rytuałem. Następnie postanowiłam spakować dokładnie mój kufer, aby uniknąć latania godzinę przed odjazdem pociągu. Usiłowałam namówić do tego innych, ale usłyszałam tylko głośny śmiech.
            - Nam to zajmie pięć minut! – śmiał się Fred.
            - Tylko pierwszego września czas biegnie trochę szybciej, dlatego się spóźniamy. – dopowiedział George.
            Rano obudziły mnie przeraźliwe wrzaski pani Molly. Była szósta rano, a nikt oprócz mnie nie był spakowany. Weasley’owie.. -  Pomyślałam.
            Zaraz za wrzaskami pani Molly dało się słyszeć przeraźliwe wrzaski pani Black.
            - SZUMOWINY! NĘDZNE KREATURY! BEZCZESZCZĄ DOM MOJEJ MATKI. A JEDEN TAKI NA TO POZWALA! SZLAMY! BEZMYŚLNE, NĘDZNE SZLAMY!

            Dom wariatów, pomyślałam.


~~

Czytasz? Skomentuj :)

Pozdrawiam i czekam na opinie :)

piątek, 11 października 2013

Rozdział 3.

Rozdział 3.

            W południe kara wydała się jeszcze gorsza. Prawda, miałam spać z nimi w namiocie. Sama, no dobra. Tyle, że pani Weasley miała się o tym nie dowiedzieć. Sam sen w namiocie może być, ale czułam się bardzo źle z myślę, że mam okłamywać panią Weasley.
            - Przecież nie kłamiesz. Po prostu nie wspomnisz o tej nocy. – próbował przekonać mnie George, a Fred przytakiwał dając znać, że myśli tak samo.
            I tak było mi z tym źle, więc cały dzień unikałam pani Molly, aż do samego wieczora.
            Kiedy około dziesiątej wieczorem, pani Molly powiedziała, że idzie spać, Fred do mnie mrugnął i kiwnął głową w kierunku drzwi. Podeszłam do niego.
            - Za pół godziny widzimy się w tym miejscu. I nie waż się uciekać, bo i tak cię dorwiemy. – powiedział z uśmiechem.
            Przeciągle wypuściłam powietrz z płuc i pobiegłam do sypialni, aby choć trochę się odświeżyć.
- Ok, Ginny, to pa. – powiedziałam. – Gdybym nie wróciła, to wiedz, że byłaś świetną przyjaciółką. – uśmiechnęłam się marnie.
- To pa, Hermiono – uśmiechnęła się przepraszająco. – Będę cię szukać, gdybyś czasem długo nie wracała. Fred i George doskonale o tym wiedzą, więc się ich nie bój. Baw się dobrze. – powiedziała ze śmiechem.
- Jasne. – zamruczałam. – Niemożliwe.
            Po szybkim prysznicu zeszłam do kuchni, tam czekali już na mnie chłopcy.
            - Idziesz jak na ścięcie. – zamruczał Fred widząc moją minę.
            - Tak się czuję. – powiedziałam cicho, ale oboje uznali, że nie ma co wdawać się ze mną w dyskusje na ten temat, więc puścili moją wypowiedź mimo uszy.
             Fred miał w ręce różdżkę i mały pakunek.
            - Lecimy? – zapytał krótko.
            - Co? Bez światła? Nie, nie, ja nie idę. – powiedziałam szeptem.
            - Ojej, Hermiona się boi. – zakpił Fred.
            - Czasy nie pewne, Freddie. – powiedział z uśmiechem George.
Fred wręczył pakunek George’owi.
            - Zapraszam, panno Granger. – powiedział pokazując swoje dłonie.
            Spojrzałam na niego niepewnie.
            - Czyli co? – zapytałam zmieszana.
            - Nie chcesz iść sama, to pójdziesz ze mną. – powiedział szczerząc się do mnie.
            Złapałam go ze rękę i ruszyłam za rudzielcem na przodzie.
            - Nie lubię chodzić sama po ciemku. – powiedziałam widząc jego triumfalny uśmiech.
            - Jasne. – powiedział i ścisnął mi dłoń.
            - Och, nie wyobrażaj sobie nie wiem czego! – krzyknęłam wytrącona z równowagi.
            - Jasne, ale ciszej, bo gdy mama na złapię, to tobie też się oberwie. – powiedział Fred rozglądając się dookoła. – Boisz się co na ciebie szykujemy, mała?
            - Spanie w namiocie nie może być takie złe. Mam się bać?
            - Och, słodka Hermiona myśli, że będziemy całą noc grzecznie spać. – zakpił Fred.
            - Jeszcze mogę wrócić. – powiedziałam z przekąsem.
            - Nie stresuj się. Ognisko, tylko tyle szykujemy. – wyjaśnił Fred z uśmiechem.
            Powlekliśmy się dalej. Nie zadawałam pytań. Byłam wymarzonym towarem do porwania. Nie sprawiałam żadnych problemów.
            Kilka minut i kilka napadów śmiechu później ujrzałam przed sobą małą polankę z miejscem do ogniska obok ogromnego jeziora. George jednym ruchem różdżki rozłożył namiot, Fred natomiast posadził mnie na pieńku i zabrał się za rozpalanie ogniska.
            - Co będziemy robić? – zapytałam patrząc na nich wrogo.
            - Nie kochanie! Po pierwsze nie patrz tak na nas! – zawołał George.
            Skrzywiłam się. A po chwili sztucznie uśmiechnęłam.
            - O, o, coś jak to, ale trochę bardziej naturalnie. – powiedziała Fred. – Tyle razy się ładnie uśmiechasz, teraz też dasz radę, no dalej Hermiono. – uśmiechnęłam się odrobinę bardziej naturalnie. – Pęknie. – powiedział ze śmiechem Fred.
            George wyczarował ogromną butelkę kremowego piwa, która nigdy miała się nie skończyć.
            - Pijemy z jednej butelki! – zawołał. – Jak na prawdziwym ognisku.
            Godzinę później leżałam na dwóch pieńkach i z zafascynowaniem patrzyłam na niebo. Mrugało do mnie setki gwiazd. Wpatrywałam się w nie marząc i myśląc o swoim życiu, o mnie samej, o przyszłości. Po chwili usłyszałam chrapanie. Podniosłam głowę.
            - Śpi. – powiedział spokojnie Fred.
            Położyłam się dalej i wciąż uparcie rozmyślałam.
            - Jak to jest tak żyć? – zapytałam po chwili milczenia.
            - Tak, czyli jak? – zapytał Fred.
            - Tak jak wy. Żyć dla śmiechu, dla przyjaźni, dla siebie nawzajem.
            - Hermiono, przecież ty tak żyjesz, dlaczego mnie o to pytasz?
            - Nie prawda. Ja żyję książkami. Nawet nie wiesz jak byłam szczęśliwa, gdy Ron zaproponował mi wakacje u was. W domu cały czas się nudziłam. Nie mam życia poza szkołą. Interesują mnie tylko książki. To staje się męczące na dłuższą metę. Chciałabym żyć dla jakiegoś celu, a nie zostać Encyklopedią, która wie wszystko. – powiedziałam jednym tchem.
            - Nie myśl za dużo. – powiedział Fred, głosem, którym jak sądzę udzielał rad. – Na co masz ochotę w tym momencie? Na coś naprawdę szalonego. Pomyśl, ale tylko chwilę. Co masz w głowie, kiedy zadaje to pytanie?
            - Nigdy nie pływałam w jeziorze w nocy.
            - Załatwione! – zawołał i zerwał się na nogi.
            - Ale nie tu! Fred, przestań! – byłam bezradna. Fred niósł mnie właśnie na rękach do wody.      
           - Żyjemy chwilą. – uśmiechnął się i wszedł do wody. – Szczerze? Zimna. - powiedział, ale uparcie szedł dalej.
            W końcu stanął w wodzie do pasa i opuścił mnie na nogi. Ciało przeszył mi przeraźliwy chłód, jakby tysiące zimnych igieł wybijało się w moje ciepłe, nagie ciało.
            - Brrr… Zimno! Mogłam pomyśleć o czymś przyjemniejszym. Chcę wyjść.
            - Nie, nie, to nie jest kąpiel. – powiedział zagracając mi drogę. – To jest! – masa ogromnych igieł dorwała się do moich rąk i ramion, a potem poszła w górę do mojej twarzy i włosów. Fred jednym sprawnym ruchem ochlapał mnie wodą, tak, że nie zostało na mnie suchej nitki.
            - Zimno! Fred, nie dam ci dzisiaj spać! Zobaczysz! - zebrałam w sobie całą siłę i oddałam mu tym samym.
            - O jasne, już się boję, że nie zasnę. Dzisiaj nie będzie spania! Ja ci nie dam spać! Są wakacje!
            Kilkaset zimnych kropel na ciele później nareszcie wyszłam z wody. Fred wyczarował wokół nas ogromną bańkę z ciepłym powietrzem i po chwili byliśmy susi.
            - Jasne, wy się bawicie a ja śpię. Nie łaska mnie obudzić? – zapytał zaspanym głosem George.
            - Nie byłeś nam potrzeby. – zawołał do niego Fred.
            Spojrzałam na niego i wybuchłam śmiechem. Odpowiedział mi tym samym. Usiedliśmy znowu do ogniska, które zaczynało już przygasać. Rozmawialiśmy jeszcze kilka chwil.
            - Pójdziemy spać? – zapytałam w końcu ziewając po raz kolejny.
            - Taaa.. ale za chwile. – powiedział cicho George.
            - Nie za chwilę, tylko teraz! Wstawaj i pakuj się do namiotu! – zawołał Fred.
            - Ok, panie przodem. – powiedział Fred kilka minut później, z uśmiechem puszczając mnie do namiotu.
            - Oczywiście namiot czarodziejów. Zwykłe też są fajne, wiecie? – zapytałam patrząc na nich.
            - Mugolskie? – zapytali oboje równocześnie.
            - Tak. W mugolskich śpi się na podłodze w śpiworach. Jest ciasno, ale bardzo przytulnie. To taka mini szkoła przetrwania. – uśmiechnęłam się.
            Fred wyciągnął różdżkę i machnął nią szeptając jakieś słowa. Po chwili siedziała na podłodze w małym trzyosobowym namiocie.
            - Ooo.. to jest to! Noce w takich są najlepsze! Śpię po środku. – powiedziałam wchodząc do śpiwora.

            Chłopcy zajęli miejsca po moich bokach i zasnęliśmy tylko po to, aby za godzinę wstać.

~~

I następny rozdział :)
 Czytasz? Skomentuj :)
Wiecie, to motywuje i zapewnia, że moje wypociny nie idą na marne. Pozdrawiam.

piątek, 4 października 2013

Rozdział 2.

Rozdział 2.

            Nora. Kocham to miejsce. Wszystko tu jest takie inne, lepsze, zabawniejsze. Ten dom jakby sam się uśmiechał. Z każdego kąta atakują mnie tu zawsze najlepsze wspomnienia. Jakby każdy mebel w tym domu miał własne uczucie i potrafił się uśmiechać… Uwielbiam tu wszystko, a w szczególności mieszkańców tego domu. Ron – najlepszy przyjaciel. Drugiego takiego (oprócz Harry’ego) ze świecą szukać. Ginny – przyjaciółka z którą dopiero od niedawna tak dobrze nam się rozmawia. George i Fred – ten duet choćby nie wiem co zawsze wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Przy nich nie da się mieć złego humoru. Zawsze rozbawiają, choćbym broniła się rękami i nogami. Pani Weasley – moja druga mama. Zawsze mnie broni i usiłuje troszczyć się jak o drugą córkę, której nie ma. Każdy w tym domu ma inny charakter. Każdy lubi coś innego, każdy jest inny, a razem mieszkańcy tego domu tworzą idealną rodzinę, którą każdy chciałby mieć.
            Pierwszy dzień pobytu tu jest zawsze momentem przejścia ze świata mugoli do świata cudownej magii.
- Ok., to jak tam wakacje? – zagadnęła mnie Ginny w trakcie ścielenia łóżek.
- W porządku. Po powrocie z Hogwartu w sumie się nudziłam. – powiedziałam. – A jak u ciebie?
- Nuda? Tu nie ma o tym mowy.
            I jakby na potwierdzenie jej słów tuż pod naszymi nogami coś porządnie rąbnęło. Podskoczyłam.
- Taaa… Fred i George. – powiedziała Ginny z marnym uśmiechem. – Tu tak jest codziennie.
- Ahhh… jasne. Ciekawe swoją drogą. – zastanowiłam się.
- Co jest takie ciekawe? – zapytała ruda.
- Że choćby nie wiem jak ryzykowali zawsze wychodzą z tego cali i zdrowi. – zaśmiałam się.
- Jeszcze nie ryzykowali tak bardzo. – Ginny się zamyśliła. – Wszystko przed nimi. – dodała.
- Zapewne.
- Ginny! Hermiona! Śniadanie! – wykrzykiwała z dołu pani Molly.
            Po śniadaniu wszyscy wzięliśmy się do pracy. Fred i George ogarniali ogród. Ron wciąż siedział u siebie w pokoju, bo kara jeszcze się nie skończyła. My z Ginny ogarnęłyśmy kuchnię i zmieniłyśmy pościele w pokojach chłopców, nie licząc pokoju bliźniaków, w którym pościelą zajęła się sama Ginny.
            Po południu, kiedy z nieba usunęły się wszystkie chmury zrobiło się bardzo ciepło. Postanowiłyśmy z Ginny wybrać się nad jezioro. Szybko ubrałyśmy się w bikini i już nas nie było.
            Wylegiwałyśmy się na ręcznikach w ciepłym piasku. Nasze na w pół nagie ciała ogrzewało i przypiekało piękne słońce.
- No, no, dziewczyny, jakie laski. – krzyknął George. – Hermiono, pod mundurkiem nie widać jakie masz nogi. – zaśmiał się i podbiegł do nas.
- Co robicie? – zapytał Fred.
- Nie widać? – zapytałam ze śmiechem. – kosimy ogród. – wszyscy równo ryknęli śmiechem.
- Hermiono, nie bądź taka mądra. Co powiecie na kąpiel?
             Fred pochylił się nade mną i porwał na ręce. Starałam się wyrwać, ale nic nie mogłam zrobić.
- Nie! Fred, nie! Postaw mnie! Natychmiast mnie postaw! – zaczęłam wierzgać nogami i krzyczałam głośno.
            Nic nie wskórałam. Chwilę później z głośnym pluskiem wylądowałam o wodzie. . Szybko wypłynęłam na powierzchnie, obok mnie stanęła równie mokra Ginny.           
- Ale jesteście pomysłowi! Nic oryginalniejszego nie przyszło wam do głowy? – wydarłam się patrząc na nich z wyrzutem.
             Bliźniacy śmiali się do samego płaczu.
            Spojrzałam na Ginny i porozumiewawczo się uśmiechnęłam. Obie wyskoczyłyśmy z wody i pobiegliśmy do chłopców.
- Fred, zaczekaj! – zawołałam za odchodzącym chłopakiem. – mam sprawę. – kiedy byłam już blisko uśmiechnęłam się cwanie – jakoś mnie naszło na romantyczny nastrój. – powiedziałam i przytuliłam się do niego.
- O nie! Hermiono! – krzyczał Fred, ale na mnie nic nie działało. – Zmoczysz mnie! Nie!
            Śmialiśmy się w niebogłosy. Nagle przestałam się śmiać, wykorzystałam nieuwagę Freda i dźgnęłam go palcem w żebra. Fred zgiął się i odskoczył ode mnie.
- O nie! Hermiono! – powtórzył Fred i zaczął się śmiać. – Zabijesz mnie. – krzyczał i wił się pod moimi palcami. Wykorzystując fakt, że Fred stał odwrócony do mnie plecami, wskoczyłam mu na barana.
- Ok, to teraz za karę, bo jestem zła, niesiesz mnie do domu! – zaśmiałam mu się do ucha.
- Jasne, jasne! Georgie, czy ty słyszałeś, że Hermiona nazwała nas mało pomysłowymi?
- Tak! Trzeba wymyślić karę, czy coś. To nie może się tak skończyć. Co jak co, ale my jesteśmy bardzo pomysłowi i oryginalni. – powiedział George patrząc na mnie z wyrzutem.
- Pomyślimy nad karą dla ciebie dziś wieczorem. Jutro na pewno spotka cię kara. – powiedział z powagą Fred.
- Już się boję. – zamruczałam z cwanym uśmiechem na ustach.
            Szliśmy jeszcze jakiś czas. Fred wciąż utrzymywał, że nie jestem ciężka. Nie wierzyłam mu ani odrobinę, ale sam puścić mnie nie chciał, więc wciąż u niego na plecach zbliżałam się do Nory.
            Fred wniósł mnie do mojego i Ginny pokoju i rzucił  na moje łóżko.
- Fred! Jestem mokra! – krzyknęłam już leżąc na łóżku.
- Ojej, zapomniałem! – powiedział z udawaną skruchą.
             Szybko złapałam za poduszkę i cisnęłam nią z całej siły w roześmianego rudzielca.
- Aua! Boli, Hermiono! – krzyczał, a ja okładałam go dalej korzystając z chwili zawahania z jego strony.
- Ok, rozejm! – powiedział ponosząc do góry ręce.
            Zawahałam się i to był mój błąd. Fred złapał mnie za nogi i przerzucił sobie przez ramię. Zniósł mnie na dół i obiegł dom dokoła ze mną na ramieniu.
- Ojej, Hermiono, co zrobiłaś? – zapytał pan Artur , który dopiero co wrócił z pracy. Widok pana Weasleya skłonił Freda do postawienia mnie na ziemi. Stojąc dalej w bikini było mi niesamowicie niezręcznie.
-Trzymaj, golasie. – zaśmiał się Fred podając mi swoją bluzę.
            Przyjęłam ją z ogromną wdzięcznością i od razu na siebie narzuciłam.
- Dzień dobry panu. – powiedziałam i uściskałam go serdecznie.
- Miło mi cię widzieć.
            Pani Weasley przed kolacją darowała Ronowi tą jego jakże straszną karę. Przygotowała cudowną kolację. Po ósmej zasiedliśmy do niej i długo, długo rozmawialiśmy. Do łóżka zebrałam się grubo po północy. I zasnęłam momentalnie, nie zwracając uwagi na głośne dźwięki dochodzące z pokoju pode mną.
            Rano, jak zawsze bywało wstałam o tej samej porze, co pani Molly. Po śniadaniu George porwał mnie na bok.
- Mamy karę. Nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów. Dzisiaj śpisz z nami w namiocie! Sama! Bez żadnych towarzyszy. Tylko my.
- Ale z dwoma chłopakami? – zapytałam.

- Jesteś jak siostra! Nie dopatruj się tu czegoś!

~~

Czytasz? Skomentuj! :)
To bardzo pomaga i zapewnia, że ktokolwiek tu zagląda :)