poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 1. Księga druga.

Rozdział 1.

            Cały lipiec zastanawiałam się co Fred miał na myśli. Oczywiście powiedział, wyjaśnił właściwie wszystko, ale nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że ta sprawa ma jeszcze drugie dno. Nie spałam po nocach, bo obawiałam się sierpnia i moich wakacji w Norze. Co zrobi Fred? Co powie, gdy mnie zobaczy? Jak zareaguje? A jak ja zareaguję? Po głowie krążyło mi setki pytań, a nie znałam odpowiedzi na ani jedno. Z szybko bijącym sercem codziennie skreślałam kolejne dni w kalendarzu. Tygodnie lipca kurczyły się niemiłosiernie szybko. Jeszcze dwa tygodnie, tydzień, kilka dni, dzień, kilka godzin, godzina i… już.
            Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Otępiała pobiegłam otworzyć.
            - Hej, Hermiono! – przywitali mnie chórkiem bliźniacy z identycznymi uśmiechami na twarzy.
            - Znowu wy? – westchnęłam ciężko.
            Postanowiłam robić to co oni robią zawsze, czyli żartować. Widok Fred mimowolnie wywołał u mnie motylki w brzuchu. Serce zabiło mi zdecydowanie mocniej, ale zignorowałam to i po prostu wmawiałam sobie, że to mój cholerny przyjaciel, z którym nic nigdy nie może mnie połączyć.
            - Znowu takie miłe powitanie. – westchnął Fred i porwał mnie w objęcie. Mimowolnie się uśmiechnęłam i oddałam uścisk napawając się zapachem jego koszuli. Stop, opanuj się! Znowu to robisz! Odskoczyłam od Fred, a w objęcia porwał mnie George.
            - Znowu lecimy na miotłach! – powiedział z teatralnie udawanym zmartwieniem.
            - Zabawni jesteście. – powiedziałam z sarkazmem.
            - Wiemy. – powiedzieli z udawanym płaczem.
            - Och, dajcie już spokój! – zawołałam ze śmiechem.
            - Lecimy? – zapytał George.
            - Tak. Im szybciej będę miała to cholerstwo za sobą tym lepiej dla mnie.
             W tym roku również Fred zajął się moim kufrem. Moim szoferem był George, który od poprzedniego roku chyba trochę zajął się sobą, bo ręce miał dość sporo większe w objętości, niż w zeszłym roku.
            - George, czyżbyś zaczął chodzić na siłownię? – zapytałam łapiąc za jego ramię.
            - Gdzie? – zapytali jednocześnie.
            - Ćwiczyłeś?
            - Ha-ha-ha! Fred, zauważyła! – zawołał George do brata. – Wygrałeś.
            - No nie! Czy wy znowu się założyliście? Nie możecie żyć bez hazardu, co? – zapytałam z sarkazmem.
            - Hermino, ja podejrzanie często słyszę u ciebie w wypowiedziach sarkazm. – zakomunikował Fred.
            - Martwisz się? – zapytałam ze śmiechem.
            George wybuchnął śmiechem, a zaraz za nim Fred.
            - Gdzież bym śmiał? – zapytał między napadami śmiechu.
            - Nie no… z wami nie da się normalnie rozmawiać! – zawołałam. – Nie umiecie zachować powagi choć na chwilę?
            - Umiemy, ale po co? – zapytał ze śmiechem George.
            Fred energicznie pokiwał głową i puścił mi oczko. Uśmiechnęłam się i chwile patrzyłam w jego oczy. W ciemności były takie inne. Szalone iskierko-ogniki zdawały się wyskakiwać z jego pięknych roześmianych oczu. Był tak szczęśliwy. Leciał i patrzył we mnie. Nie można tego nazwać patrzenia na mnie, bo patrzył we mnie. Jak w obrazek, jak w jakieś cudownie piękne zjawisko. Patrzył, uśmiechał się. Odpowiadałam mu tym samym. I tak lecieliśmy. Niby osobno, a jednak razem. Do jednego domu w którym miałam spędzić cały miesiąc wakacji. Cudowne wakacje, które tam spędziłam rok temu, napawały mnie nadzieją na coś znacznie lepszego w tym roku.
           Kilka minut później wylądowaliśmy przed Norą. Znowu czułam tą niesamowitą radość bijącą od tego miejsca. Fred podszedł do mnie i uśmiechnął się.
            - Masz niesamowicie ciekawą minę, kiedy tu stoisz i patrzysz na mój dom. – zaśmiał się cicho.
            - Kocham to miejsce.
            - A Nora kocha ciebie. – przytulił mnie do siebie i nie zważając na innych po prostu trzymał w swoich ramionach. – Dobrze jest mieć cię tu przy sobie. – wyszeptał mi do ucha.
            - Tęskniłeś za przyjaciółką? – zapytałam wprost w jego koszulę.
            - Tęskniłem za tobą. – wyszeptał mi do ucha.
            W jego ramionach było mi tak cudownie i błogo. Sięgałam mu nawet nie do ramienia, więc choćby nie wiem co czułam się szalenie pewna i bezpieczna. Chwila uścisku trwała długo, ale nam to nie przeszkadzało. Jednak Ginny i Ronowi tak. Wybiegli z domu i oderwali mnie od Freda. Okrutni jesteście, psując tak cudownie idealną chwilę w objęciach Freda. Och, cholera. Opanuj się!
            - Hermiono! – zawołała Ginny i porwała mnie w swoje drobne ramiona. – Tak tęskniłam. Cały miesiąc bez ciebie!
            - Ja też tęskniłam. – powiedziałam z utęsknieniem patrząc na Freda, który stał kilka kroków za Ginny i patrzył w podobny sposób na mnie (Daj spokój! Opanuj się! Nic nie będzie i nie było! Cholera! PRZYJACIEL! Nic więcej. TYLKO przyjaciel).
            - Witaj. – powiedział Ron i pocałował mnie w policzek.
            Zdziwiona spojrzałam na niego. Zrobił to po raz pierwszy od jakiegoś roku. Dlaczego akurat teraz?
            W domu cała sytuacja wyglądała podobnie. Chciałam znowu znaleźć się w silnych ramionach Freda, ale inni mi to skutecznie uniemożliwiali. Podawali mnie sobie z rąk do rąk, jakbym była lalką, którą każdy wielbił, ale nikt przez długi czas nie mógł znaleźć. Aż po wielu uściskach trafiłam w ramiona George’a.
            - George, też tęskniłeś? – zapytałam, gdy podejrzanie długo trzymał mnie w uścisku.
            - Tak, cholernie. – powiedział z uśmiechem.
            Zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Znowu spałam w pokoju Ginny. Znowu przed zaśnięciem rozprawiałyśmy o najróżniejszych problemach, a Ginny wciąż rozprawiała o Harrym. To, że byli razem nie przeszkadzało jej w kochaniu go każdego dnia jeszcze bardziej.
            Rano wstałam szalenie wcześnie. Kiedy patrzyłam na zegarek z niedowierzaniem uświadamiałam sobie, że na dole już słyszę krzątanie się pani Weasley. Zeszłam, więc na dół i pomogłam przy nakrywaniu do stołu. Po chwili pani Molly zapytała:
            - Kochanie, Fred i George są mi dzisiaj tak wcześnie potrzebni. Obudziłabyś ich?
            - Ja… jasne. – wyjąkałam.
            Pobiegłam do góry. Stanęłam przed ich drzwiami i serce mi przyspieszyło. Miałam wejść do jaskini lwa. Nikt nie wiedział co chłopcy wyprawiają wieczorami w swoim pokoju. Najprawdopodobniej  jakiś nowy wynalazek Weasley’ów wywoływał tak częste wybuchy. Małe wybuchy, dużo śmiechu i głośne rozmowy, to było normalne, gdy na zewnątrz zapadała noc. Czułam strach przed wejściem do ich pokoju, ale teraz musiałam go pokonać i po prostu wejść. Wypuściłam powietrze z płuc i weszłam z rozmachem. Uśmiechnęłam się, gdy tylko ujrzałam dwa długie chude, ale umięśnione ciała leżące na dwóch jednoosobowych łóżkach po dwóch różnych stronach pokoju. Przysiadłam koło nóg Freda i zaczęłam budzić go najpierw.
            - Fred? – zapytałam i złapałam go za dłoń.
            Nic.
            - Fred?! – zapytała głośniej i chwyciłam za ramię energicznie nim potrząsając. – Wstawaj!
            Fred zamrugał, ale nie otwarł oczu.
            - Jeszcze chwilę, mamo. – wymruczał.
            Złapał mnie w pasie i przewrócił na siebie. Leżałam  na nim i śmiałam się.
            - Fred, puść mnie. – szarpałam go, a on tylko przełożył moje nogi i teraz leżałam przy nim przygnieciona do ściany.
            - Fred, zgnieciesz mnie! Ściana… No Fred, boli!
            Fred przesunął się i objął mnie tak, że praktycznie cała byłam nim zasłonięta. Ściana mnie już nie przygniatała. Było tak cudownie miło, że mimowolnie się uśmiechnęłam. STOP! Przyjaciel! Cholera, na pewno przyjaciel? TAK! Na pewno przyjaciel! TYLKO przyjaciel!
            - Śpij, śpij, jeszcze tak wcześnie. – wymruczał mi do ucha. Zadrżałam pod dotykiem jego ust na swoim uchu.
            - Och, Fred wstawaj! Twoja mama czeka ze śniadaniem! – próbowałam mu się wyrwać, ale trzymał mnie tak mocno, że nie miałam szans.
            - Ocho, a tutaj co się dzieje? Moglibyście trochę ciszej co?- zapytał George patrząc na nas z ogromnym wyrzutem.
            - O widzisz, George wstał! Fred, dalej!
           Ten tylko przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej, tak, że doskonale czułam pod swoją dłonią bicie jego serce. Bicie tego cudownego serca. Czułam jego ciepło. Mimowolnie się pod jego wpływem rozpływałam. Chciałam z nim tak zostać na zawsze. Jakiś cichy głosik w mojej głowie mówił: Uwielbiasz go! Chciałabyś z nim być! Nie okłamuj się, oczywiście, że byś chciała. Przecież to ten Fred, z którym tak dobrze się dogadujesz.. Ten idealny Fred.
            - Miło, co? – wymruczał mi do ucha i otworzył oczy. Uśmiechnął się przenikliwie, usiadł i biorąc mnie na ręce postawił przy swoim łóżku. – Wstaliśmy. – dodał widząc mój nieśmiały uśmiech.
            - Prawidłowo! – zaśmiałam się ukrywając rumieniec pod sztucznym uśmiechem.
            Zeszłam do kuchni wciąż udając uśmiech na twarzy. Tak naprawdę nie mogłam wypłoszyć sobie z myśli Freda. Jego ramiona tak cudownie oplatały moje chude ciał. Było mi tak miło, gdy serce waliło mi jak młotem, a jego twarz znajdowałam się milimetry od mojej. Cholera jasna! Stop! Przestań! Ale nie mogłam… taka była prawda. Chociaż sama nie chciałam tego przyznać to chciałam być przy nim i z nim. Każdego dnia, każdej chwili. Ok., Hermiono, opanuj się! Nie uśmiechaj się tak głupkowato! Powaga! Totalna powaga!
            - O, jak dobrze, że jesteś! Myślałam, że coś ci zrobili. – powiedziała pani Weasley, gdy weszłam do kuchni. – FRED, GEORGE! – zawołała ze strachem, gdy obaj chłopcy teleportowali się z głośnym trzaskiem do kuchni.
            - Też cię kochamy, mamo! Ale dlaczego tylko my wstaliśmy tak wcześnie jest po piątej! – zawołał z wyrzutem George.
            - Wy jesteście mi dzisiaj potrzebni, to robota dla dorosłych i… Hermiony.- zaśmiała się pani Molly. - Hermiono, ty mogłabyś ich tylko przypilnować. Mam dużo gotowania, więc nie mogę obserwować każdego ich kroku, a żałuję. Na pewno coś zepsują, albo wymyślą jakieś żarty, które mogą zagrażać całemu światu.
            - Mamo, daj spokój! Hermiona i tak nas nie powstrzyma!
            - Ale będę próbować. – powiedziałam z sarkazmem. – To na ten obiad dla Remusa i Tonks, prawda? – zapytałam patrząc na panią Molly.

            - Tak. Przyjadą już dzisiaj, więc trzeba to zrobić dziś do południa.

~~~


I oto jest! Księga druga i pierwszy rozdział. Moje opowiadanie się rozwija i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Proszę piszcie co o tym sądzicie. Komentujcie, jeśli czytacie :)

Pozdrawiam, Wiktoria :)