piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 11.

Rozdział 11.

Co tak boli? Dlaczego wszyscy tak szepczą? Gdzie może być tak ciemno i cicho? Gdzie jestem? Ocknęłam się, ale wciąż nie potrafiłam otworzyć oczu. Powieki miałam ciężkie jak z ołowiu, tak jak inne części ciała. Wokół siebie słyszałam jakieś ciche szepty, pełne przejęcia. Panika w głosie doprowadzała mnie do szaleństwa. Gdzie jestem?! I kto tak denerwująco jęczy?
Po jakimś czasie wreszcie zdołałam poruszyć ręką. Wokół siebie usłyszałam ciche westchnienie, a potem nastała cudowna cisza. Niestety tylko na chwile. Potem dało się słyszeć głośny krzyk.
- Pani Pomfrey!
Udało mi się głośno westchnąć. Ok., to teraz otwórz oczy! Dalej, dasz radę. Uchyliłam powieki i od razu tego pożałowałam. W oczy zakuło mnie przenikliwie jasne światło. Zamrugałam kilkakrotnie, a potem usłyszałam już bardzo wyraźnie:
- Hermiono! Merlinie, tak cię przepraszam! Tak bardzo, bardzo cię przepraszam!...
- Ginny, uspokój się, ona chce coś powiedzieć.
Uchyliłam usta, które były zdecydowanie za ciężkie. Spojrzałam po zebranych. Harry cicho mówił do roztrzęsionej Ginny, a obok mnie na krześle siedział blady Ron i trzymał mnie za rękę.
- Gdzie..? Ja jestem? Co się stało? – wyszeptałam
- Och, w skrzydle szpitalnym. – wyjaśnił Ron. – potknęłaś się w Wielkiej Sali i upadłaś. Mocno uderzyłaś głową o posadzkę. Dobrze się czujesz?
Zrobiło mi się niedobrze, gdy poczułam niesamowity ból u podstawy czaszki.
- Hermiono, naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wystawiać stopy na sam środek przejście, wybacz mi. Merlinie, mogłam cię zabić… Och, nie wybaczę sobie tego, naprawdę.
- Ginny, och, jest dobrze. – wyszeptałam.
Pielęgniarka podbiegła do mnie w końcu i podała mi jakiś jasnoróżowy płyn. Ociężałą ręką przechyliłam kielich i od razu poczułam się lepiej. W głowie mi się rozjaśniło, a ciało odzyskało dawną wagę.
- Nie kręci ci się w głowie? – zapytała pani Pomfrey.
- Nie, czuję się dobrze.
- Nie jest ci niedobrze?
- Nie, jest w porządku.
- Ból już nie dokucza? Podałam ci silny środek przeciwbólowy. Powinnaś jeszcze trochę poleżeć.
- Nie, naprawdę czuję się świetnie.
- Dobrze, ale leż dużo w domu w te święta. Nie przemęczaj się i uważaj na głowę.
Święta?! Ile leżałam?
Dorwałam Harry’ego, który czekał przed drzwiami do skrzydła.
- Harry… Ile byłam nieprzytomna? Jaki dzisiaj dzień?
- Och, tylko kilka dni. Pani Pomfrey specjalnie trzymała cię w śpiączce, żebyś odpoczęła, Ginny mówiła, że słabo sypiasz. Jutro wyjeżdżamy na święta, jeśli o to chodzi.
Och, no tak! Jutro zaczyna się przerwa świąteczna.
Za oknem prószył już śnieg i nikt w pokoju wspólnym nie myślał o nauce. Wszyscy byli już najpewniej spakowani, więc sama poczłapałam do siebie i zabrałam się do pakowania.
- Mogę? – zapytała Ginny pukając do otwartych drzwi.
- Tak, jasne.
- Przepraszam, naprawdę przepraszam za to wszystko. Nie powinnam prawić ci morałów, w końcu to twoje życie. I za te buty też przepraszam. Nie wiem co mi odbiło. Musisz mi wybaczyć i oczekuję, że przyjedziesz do nas na święta. Wszyscy chcą cię widzieć.
- Przecież, twoja mama..
- Nie! To ja. Przepraszam, ale to ja usiłowałam przemówić ci do rozumu i wymyśliłam cały list z wątpliwościami mamy. Mama nie martwi się o Freda. Ona o niczym nie wie, tylko, że się nie układa i że chyba zrywacie.
            Nie chciałam jechać do Nory. Naprawdę nie chciałam. I pewnie bym nie pojechała, gdyby nie list, który dostałam wieczorem.

Hermiono,
Może to ciężki temat, nie zamierzam pytać. Wiem, że to może boleć. Przyjedź na święta! Bardzo prosimy, przyjedź! Nikt nie będzie Cię męczyć tym tematem, już ja o to zadbam. Mam nadzieję, że nie odsuniesz się od nas, po tym związku z Fredem. Najpewniej, gamoń sam zrobił coś, co kazało Ci z nim zerwać, on taki jest. Nie wiem po kim. Przyjedziesz? ….
           
            Pani Molly potrafi przekonać. Bałam się ją zranić, więc pojechałam. Bałam się wszystkiego. Od spotkanie Freda po pożegnanie z nim. Nie chciałam tam jechać. Cholera, musiałam.
           Gdy tylko znaleźliśmy się przed domem, pan Artur, który nas odbierał, zabrał bagaże i zaprosił nas do środka. Harry, Ron i Ginny weszli jak do siebie, a ja stanęłam przed drzwiami z mocno bijącym sercem. Czaiłam się chwilę, aż ujrzałam wychylającą się z domu głowę Freda. Wyszedł i podszedł do mnie. Serce zabiło mi jeszcze szybciej, niż wtedy na balu. Z przejęcia zakręciło mi się w głowie, ale uparcie stałam patrząc na niego.
            - Nie wejdziesz? – zapytał cicho.
            Zrobiło mi się głupio.
            - Fred, musimy porozmawiać.
            - A niby o czym?! Powiedziałaś mi już wszystko, jak myślę! Nie mieszaj mi w głowie, ok.?!
            Spojrzałam w jego oczy i całą sobą chciałam mu powiedzieć jak bardzo żałuję. Patrzyłam w te brązowe, przeszywające mnie oczy i w myślach krzyczałam: KOCHAM CIĘ. Fred, naprawdę tak bardzo cię kocham. Ale on nic nie słyszał. Stał dalej, patrząc na mnie niepewnie, a w moich oczach zaszkliły się łzy. W końcu nie wytrzymałam.
            - Kłamałam. Naprawdę kłamałam. – wyszeptałam.
            - CO?!
            - Kłamałam. Proszę, wróćmy do tej rozmowy. Proszę, bardzo proszę, Fred. Obiecuję, że powiem coś innego, tylko wróćmy do tej cholernej chwili na peronie.
            - Wrócić? Przez tyle czasu zabijałem się myśląc o tobie! Przez tyle czasu nie potrafiłem pojąć, co zrobiłem źle! Przez tyle czasu przeklinałem każdą myśl związaną z tobą! A teraz ty śmiesz prosić, żebyśmy wrócili do tej rozmowy?! Czy ty naprawdę myślisz, że jestem tak naiwny?! – wykrzyczał, machając rękami podobnie jak pani Molly.
            - Fred… A ty myślisz, że ja przez cały ten czas siedziałam zadowolona?! Przecież do cholery, ja nie robiłam nic innego, tylko myślałam! O tobie, o tym wszystkim! Proszę. – powiedziałam cicho, patrząc na niego nieśmiało.
            Widziałam, jak jego wyraz twarzy się zmienia. Nie był zły. Przechodziło. Powoli, bardzo powoli, ale przechodziło.
            - Więc, Fred, co chciałeś mi powiedzieć? – zapytałam nieśmiało.
            - Tylko, tyle…. Że istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że… cię kocham.
            Uśmiechnęłam się mimo łez.
            - Dlaczego?
            - Dlaczego? Nie ma żadnego powodu do miłości. Po prostu cię… kocham.
            - Za co?
            - Za wszystko…
            - Kocha się pomimo wszystko, a nie za coś.
            - Nie dałaś mi skończyć. Hermino… Kocham twój każdy uśmiech. Ten nieśmiały, pewny siebie i niepewny. Kocham to jak na mnie patrzysz. Kocham twoje usta, kocham twoje oczy, które tak błyszczą, gdy robisz coś co ci się podoba. Kocham jak się denerwujesz. Kocham, że denerwujesz się  na mnie najczęściej. Kocham, twoje oczy, gdy złość ci mija. Robisz się wtedy taka spokojna i opanowana. Kocham twoje ciało. Kocham ciężar twojego ciała na moim. Kocham każdą cząstkę ciebie. Kocham cię całą, Hermino.
            Uśmiechnęłam się do jego pięknie roześmianych oczu.
            - I ja cię kocham, Fred.
            I wreszcie, po takim czasie. Po gonitwach i okłamywaniu samych siebie. Po tylu niepewnych miesiącach. Po przepłakanych nocach, po tyle zbędnych słowach, które tak bolały. Nasz pierwszy pocałunek miłości. Już zapomniałam jak on bosko potrafi całować.


Koniec części drugiej.

~~~~

I oto jest  :)
Część trzecia pojawi się za jakiś czas :)

Czytasz? Skomentuj! 

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 10.

Rozdział 10.

W Hogwarcie było tylko gorzej. Ginny jakimś cudem dowiedziała się wszystkiego od George’a. Teraz ruda siedziała obok mnie i sztorcowała mnie. Namawiała, żebym po prostu do niego napisała i wyjaśniła czym się martwię i dlaczego to wszystko robię.
- Nie zrobię tego! A poza tym… skąd o tym wszystkim wiesz?! George, tak?!
- Na brodę Merlina!!! – wykrzyknęła Ginny na cały pokój wspólny. – Nie zmieniaj tematu! Nawet jeśli George, to chyba dobrze, że mi powiedział! Może wreszcie ktoś przemówi ci do rozumu!
- Nie krzycz, dobrze? Nie ingeruj w moje sprawy, proszę cię. To wszystko są moje sprawy! Słyszysz? Moje i ewentualnie Freda.
- Jakbyś nie zauważyła to też moje sprawy. Mój brat przez ciebie cierpi! Słyszysz?! Walczysz o lepszy świat, ale czym on będzie, jeśli nie będzie przy tobie tego, którego kochasz? Serio, walczysz o lepsze życie dla dzieci Malfoy’a? Bo jeżeli dalej tak będziesz myśleć, to swoich się raczej nie dorobisz. Najpierw ty! Rozumiesz? Ty powinnaś być najważniejsza. Ale ty zawsze robisz wszystko odwrotnie. Więc teraz na pierwszym miejscu stawiasz cały świat, a nie własne dobro. Hermino, on naprawdę cierpi.
- Cierpi, ale nie tak bardzo, jak cierpiałby, gdybym odeszła z Harrym i Ronem wciąż zapewniając, że go kocham. – powiedziałam cicho, wstając.
- Myślę, że tylko to sobie wmawiasz. Tylko, żebyś nie uświadomiła sobie swojego błędu za późno.
- Myślę, że dam sobie radę sama. Dziękuję za nic, Ginny! – krzyknęłam przez cały pokój i poszłam spać wciąż w myślach mając ostatnie słowa Ginny.
Lepszy świat będzie ulgą dla każdego. Tak, walczę o większe dobro. Wybiorę się z Harrym, jeśli mnie poprosi… O ile mnie poprosi. Muszę zacząć z nimi rozmawiać! Nie mogę ich ignorować. Tak, wrócę do tej przyjaźni!
Nie zmienisz teraz decyzji, słyszysz? Nie będziesz z nim i tyle! Uświadom to sobie wreszcie! Minęło. Wszystko minęło i po prostu nie wróci. Nie wracaj, więc do wspomnień. Daj sobie spokój! Będzie dobrze, tylko zapomnij. „MÓJ BRAT PRZEZ CIEBIE CIERPI.” Och, dajcie spokój! Torturowanie mnie w ten sposób nic nie da. Kocham go, ok.? Tak, chcę z nim być, ale nie mogę. Koniec i kropka. Cudowna, romantyczna i nieprzewidywalna historia okazała się zwykłą, szarą, bardzo nieromantyczną i bardzo przewidywalną historyjką bez szczęśliwego zakończenia. Koniec. Raz na zawsze koniec.
Nie potrafiłam pogodzić się z końcem przez kilka następnych dni. Nie odzywałam się do nikogo i chodziłam własnymi ścieżkami po całym zamku. Na lekcje wpadałam ostatnia, aby uniknąć pytań ze strony Harry’ego i Rona. Ginny mnie ignorowała i chyba chciała się zemścić. Widziałam jej pełne złości spojrzenia. Raz podczas porannej poczty słyszałam jak specjalnie odrobinę głośniej czyta list Ronowi i Harry’emu. Wszystko po to, abym słyszała, jak pani Molly przejmuje się Fredem. Torturowało mnie wszystko naokoło, łącznie z najlepszą przyjaciółką do której zawsze mogłam zgłosić się z problemem.
Jedynym pocieszycielem, który mnie nie potępiał był George. Często w nocy spotykaliśmy się w Wieży Gryffindoru.
- Jak tam dzisiaj? Jest lepiej? – zapytał, gdy jego głowa już pojawiła się w kominku.
- Jasne, jest tak samo. Geroge, ale dlaczego ty mnie nie potępiasz? Przecież Fred przeze mnie cierpi.
- Ooo.. Ginny cię maltretowała, co?
- Ta.. chwila, skąd wiesz?
- Pisała do mnie. Tak, wiem co ona o tym myśli, ale ja tak nie uważam. Myślę, że to twoja sprawa i zrobisz z tym co będziesz chciała. Ja nie mogę ci niczego kazać, a tym bardziej potępiać. Ginny tego nie rozumie. Wiesz, ona uważa, że jeśli się kogoś kocha, to w końcu się z nim będzie. Pewnie chce wam po prostu pomóc.
- Pomoc okazuje w dziwny sposób.
- Wiem, wiem… Ale ona zrozumie dopiero za jakiś czas, zobaczysz. – uśmiechnął się pocieszająco.
- Do tego czasu pewnie pokłócimy się jeszcze tysiąc razy.
- Spróbuj z nią pogadać. Będzie dobrze, wiesz?
- Tak myślę. Jak tam u was? Dobrze idzie w sklepie? – zapytałam odrywając się na chwilę od własnych problemów.
- Tak, ludzi bardzo dużo, ale dajemy radę. Mamy nową… pracownicę. – zawahał się przez chwilę.
- I co z nią? Fajna? Pracowita?
- Ta.. Jasne, jest pracowita. – powiedział z wahaniem.
- O co chodzi?
- Wiesz, ona chyba jest wyraźnie zainteresowana Fredem.
- Ach.. – wyrwało mi się.
Poczułam cisnące się do oczy łzy. Tak, przecież Fred jest przystojnym, WOLNYM facetem, dlaczego miałaby się nim nie zainteresować?! Oczywiście, że się nim zainteresowała, to wszystko jest oczywiste i pewne!
- Tak, to fajnie. – powiedziałam patrząc na dywan. – Wiesz, możesz nie mówić…
- Hermiono. – przerwał mi cicho.
- Fredowi, że rozmawialiśmy. Nie chcę…
- Hermiono! – przerwał mi odrobinę głośniej.
- żeby wiedział, że się z tobą…
- HERMIONO! -  krzyknął zmuszając mnie do przerwania monologu.
Spojrzałam na niego zszokowana.
- On nie jest nią zainteresowany. Słyszysz?! On naprawdę na ciebie czeka.
- Jasne, nie sądzę, żeby długo przetrwał. Dzięki, George. Dobranoc. I ja naprawdę życzę im szczęścia.
Nie mogłam po tym zasnąć, a gdy tylko mi się udawało widziałam przed oczami piękną blondynę wdzięczącą się do Freda. Wyrzucenie tego obrazu z pamięci było męczarnią, ale w końcu mi się udało. Wciąż pamiętałam, co George powiedział na zakończenie naszej rozmowy. To zdanie trzymało mnie przy życiu. Gdybym mogła, to wyryłabym je sobie na skórze, żeby zawsze o tym pamiętać.
Dni mijały, a ja często wieczorami przesiadywałam sama przed kominkiem. Harry i Ron mieli treningi Quidditcha, więc mogłam spokojnie zająć moje ulubione miejsce w fotelu. Czułam ulgę. W końcu nie byłam dręczona ich nieustannym wtrącaniem się w moje życie. Miałam dla siebie bardzo dużo czasu. Tak, przeznaczałam go oczywiście na myślenie. Cholera! Nie powinnaś… A może? Może powinnaś porozmawiać z Fredem i mu wszystko powiedzieć?! Przecież wiecznie nie będzie czekał… To za trudne!
Za dnia często sama jadałam w Wielkiej Sali i unikałam wzroku innych. Oczywiście po bliżej nieokreślonym czasie poczułam wyrzuty sumienia. Zdecydowałam, że wreszcie muszę z nimi porozmawiać. Oczywiście nie tylko ze względu na to, że przez ostatni miesiąc byłam niesamowicie samotna i nie miałam z kim swobodnie porozmawiać. Te wyrzuty sumienia też zrobiły swoje. Przejmowałam się niepowodzeniami Harry’ego na lekcjach. Nie mówię o eliksirach, bo oczywiście w tym był najlepszy, wciąż wyprzedzając mnie o kilka stopni. Podsłuchując ich rozmowę, pewnego dnia, dowiedziałam się, że ma książkę, która już wcześniej była przez kogoś używana. Ktoś musiał być niezwykle dobry z eliksirów, bo zmieniał zamieszczone w książce receptury na własne. W ten sposób Harry robił najlepsze napary z całej grupy. Nie miałam pojęcia jak może się z tym tak obnosić, ale robił z siebie gwiazdora na lekcjach, a profesor Slughorn był z niego niezwykle dumny. Zapraszał go na swoje wieczorne herbatki z najlepszymi uczniami. Oczywiście ja też na nich gościłam, bo cokolwiek by się działo, nie dałam „zrzucić” się z drugiego miejsca w grupie najlepszych.
Zła, czy niezła na Harry’ego, w końcu postanowiłam się odezwać. Wypatrywałam ich w pokoju wspólnym, ale nie pojawiali się, więc poszłam do Wielkiej Sali. Harry wraz ze swoim cieniem, Ronem siedzieli pogrążeni w cichej rozmowie.
Ruszyłam, więc w kierunku rudej i czarnej czupryny. Minęłam Ginny, która oglądała swoje nowe buty na wystawionych stopach. Siedząc tyłem do stołu rozmawiała z Luną.
- Ładne. – mruknęłam uśmiechając się i patrząc na buty.
Ginny prychnęła, schowała stopy pod ławkę i wróciła do rozmowy. Ruszyłam do chłopców.
- Jak nastroje przed meczem? – zapytałam wciskając się między nich i porywając tost ze stołu.
- Ah.. cóż.. – powiedział zaskoczony Harry. – Jest w porządku. Chyba. Myślę, że damy radę. Co nie, Ron?
- Tak, myślę… och, Harry, serio, nie myślę, aby było dobrze. – wymamrotał Ron blady na twarzy.
- Denerwuje się. Trochę bardziej niż zawsze… Dobra, trochę bardziej niż kiedykolwiek. – wyjaśnił Harry.
Zaśmiałam się.
- Takie to zabawne? – zapytał z ironią Ron.
- Nie, przepraszam, ale to dobry znak. Zawsze jak się denerwujesz, to jest dobrze.
- Nie sądzę. – odpowiedział chowając twarz w dłonie.
- Dasz radę. – poklepałam go po ramieniu. – Cóż, uciekam. – powiedziałam idąc tyłem w stronę wyjścia. – Powodzenia, chło… - nie dokończyłam, czując, że o coś się potykam.

A potem była już tylko ciemność i okropny ból, gdzieś w tyle czaszki.

~~~
Zbliżamy się do wielkiego finału części drugiej :)
Czytasz? Skomentuj! 
Pozdrawiam i mam nadzieje, że rozdział się podoba :)

piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 9.

Rozdział 9.

            Dni mijały mi odrobinę szybciej. Ron jakby pogodził się z faktem, że nie będziemy razem. Cóż, pogodził, albo tylko udawał, że dał sobie z tym radę. W każdym razie rozmawiał ze mną PRAWIE tak jak wcześniej. Może odrobinę bardziej zwracał się do mnie w takich rozmowach. Dobra, bez ściemniania. Zwracał się do mnie bez przerwy, szukał poparcia w każdym stwierdzeniu, pomagał przy najróżniejszych pracach i nigdy mi się nie sprzeciwił. Wymarzony chłopak, gdyby nie jeden fakt. To nie był Fred. Niestety.
            W ostatni weekend października grono pedagogiczne postanowiło zorganizować wyjście do Hogsmeade. Nie chciałam iść. W gruncie rzeczy nie zamierzałam, bo i po co? Tak, to, że ja nie chciałam iść denerwowało innych. Sama nie wiem dlaczego, ale Harry upierał się, że powinnam i że on osobiście będzie mi towarzyszyć w trakcie tego wypadu. Nie rozumiałam o co może mu chodzić. Do czasu…
            - Harry, możesz pożyczyć mi na sekundę książkę?
            - Którą?
            - Och, serio? Przecież tylko z transmutacji mamy do napisania wypracowanie! A jak widzisz właśnie nad nim ślęczę. Naprawdę chwilami zachowujesz się, jakbyś nie chodził do szkoły od miesiąca. Więc, proszę, Harry użycz mi na sekundę książkę od transmutacji.
            - Nie denerwuj się tak, ok? Pytam z grzeczności. Proszę.
            - Dziękuję.
            Chwyciłam w dłonie książkę i przekartkowałam w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Książka sama otwarła się na zaznaczonej, jakimś świstkiem, stronie. Podniosłam odrobinę książkę i delikatnie, aby nie wzbudzić podejrzeń, spojrzałam na świstek. List. To przecież  pismo George’a.
           

Pamiętaj! Hermiona musi być w Hogsmeade. Liczę na Ciebie, stary.


Och, jasne. Oczywiście. Znowu coś knuje. Cholera!
Z impetem zatrzasnęłam książkę zapominając przy tym o przeczytaniu o najczęstszych skutkach ubocznych używania transmutacji na ludziach. Pozostali spojrzeli na mnie podejrzanie.
- Wszystko w porządku? – zapytała Ginny odrywając wzrok od książki.
- Jasne. – warknęłam oddając książkę Harry’emu. – Pójdę już spać.
Pognałam do sypialni, ale w łóżku długo nie potrafiłam zasnąć. Co oni knują? Na pewno chcą doprowadzić do mojego spotkania z Fredem. Tak, to jest jasne. Tylko dlaczego im na tym tak zależy?! No właśnie i komu na tym zależy? Harry i George? Przecież oni nie powinni ingerować w moje prywatne, sercowe sprawy. Och, w sumie sama sobie z nimi nie radzisz, to dlaczego ktoś nie miałby ci pomóc? Tylko dlaczego oni? Geroge, ok., to mój przyjaciel, w sumie może mieć w tym interes. Przecież pomagając mi, pomoże w jakimś małym stopniu Fredowi. Ale Harry? Bardziej spodziewałabym się, że to Ginny się w to wplącze. Hmm, trochę dziwne, to trzeba przyznać. Jak się tego dowiedzieć?
Nazajutrz postanowiłam, że nie pójdę do Hogsmeade. Nie podstawię się tak łatwo, może jeśli będą musieli się nade mną pomęczyć, to coś się wyda. Wieczorem nadeszła jedna z nielicznych tego dnia okazji, aby porozmawiać na ten temat z Harry’m.
- Dobranoc, Hermiono, do zobaczenia jutro. – pożegnał mnie Harry.
- Tak, dobranoc i miłej zabawy na wycieczce.
Jak Harry szybko poszedł w stronę schodów, tak szybko zawrócił i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy usiadł naprzeciwko mnie na podłodze.
- Co, przepraszam? Hermiono, wydawało mi się, że namówiliśmy cię na to wyjście.
- Nie, Harry, nigdzie nie idę. Mam masę wypracowań do napisania.
- Ty? Znając ciebie już na pewno wszystko odrobiłaś.
Cholera, jak on mnie zna.
- Nie. – skłamałam bez zająknięcia. – Mam zamiar odrobić wszystko jutro. Także nigdzie nie idę.
- Idziesz! Hermiono, idziesz i nie chce słyszeć żadnych wahań! – krzyknął stając nade mną.
- Dlaczego ci tak na tym zależy?! Przecież to zwykły wypad!
- Bo… bo… chce żebyś się rozerwała.. To znaczy.. wiesz, odpoczęła od tej szkoły…
Zaśmiałam się z ironią.
- Nie rozśmieszaj mnie! Mam dosyć rozrywek w tej szkole. Jako prefekt naprawdę nie narzekam na nudę! Więc, Harry, dlaczego?! Powiedz mi! O co wam wszystkim chodzi? Biegacie za mną od tygodnia ciągle i ciągle nadając o Hogsmeade! Co tam mnie czeka? Co knujecie?
- Nic. Pójdź jutro, to się dowiesz. Po prostu choć z nami.
- Czego się dowiem?! Harry, proszę cię, po prostu powiedź mi o co chodzi, ok.? Nikomu nie powiem, że wiem. Błagam, ja nie lubię niespodzianek.
- Nie mogę. Obiecałem George’owi, że nie… no, cholera!
Haaa! Tak, George, nie można za bardzo wierzyć w to, że Harry dotrzyma tajemnicy, jeśli ja go zaczną wypytywać.
- George’owi?! Harry! Co wy knujecie? Ty z George’m?!
- Tak, trochę knujemy, ale przysięgam, że to tylko i wyłącznie jego sprawka, ja się nie mieszałem, tylko miałem doprowadzić cię do wioski, a potem nie wiem co planuje.
- Och, Harry, jak mogłeś? Wiesz jaki jest George.
- Wiem, ale błagam cię, Hermiono, po prostu choć jutro z nami. Jeśli wymyśli coś głupiego, to osobiście cię stamtąd wyniosę, ale może naprawdę ma coś fajnego w zanadrzu, co?
- Harry, Harry… Dobra, ale robię to tylko dlatego, że mi powiedziałeś. Pamiętaj o tym, na przyszłość. Dobranoc.
Rano wstałam szybko i szykując się do wyjścia rozmyślałam nad różnymi sytuacjami, które mogą się dzisiaj wydarzyć. Co planują? George, tak, jeśli on coś planuje, to na pewno nie będzie to nic dobrego w skutkach dla mnie.
Nim zdążyłam sobie uświadomić, ciągnięta przez Harry’ego, szłam do Hogsmeade. Starałam się nie denerwować i nie martwić na zapas, oczywiście to nic nie dało. Gdy tylko stanęłam na głównej ulicy serce zamarło, tylko po to, aby po chwili uderzyć ze zdwojoną siłą. Tak, moje serce zawsze potrafi mnie wydać. Oddech mi przyspieszył, ale starałam się to ignorować i gdzieś w podświadomości uspokoić.
- Harry, na co czekamy? – zapytałam zniecierpliwiona.
- Zobaczysz. – odpowiedział rozglądając się z niepokojem po okolicy.
Obiegłam wzrokiem najbliższe sklepy. Nic szczególnego nie zauważyłam, ale po chwili moje serce znów zamarło, gdy ujrzałam bliźniaków kroczących w moją stronę.
- George… Fred… Co to ma znaczyć? – zapytałam z wyrzutem.
Fred nie patrzył na mnie. Obserwował swoje buty i nie okazywał nawet minimalnego zainteresowania moją osobą.
- Och, dajcie spokój! – krzyknął George, gdy idąc za przykładem mojego chłopaka spojrzałam na swoje buty. – Macie pogadać! Słyszycie?! Nie interesuje mnie, czy macie na to ochotę, czy nie. Macie pogadać i będę was przetrzymywać w  tej knajpie dopóki nie zamienicie ze sobą odpowiedniej ilości słów! Nie słyszę protestów, więc proszę.
Wepchnął nas do małej słodkiej knajpki, której nigdy wcześniej nie widziałam. Spojrzałam na Freda i usiadłam przy stoliku.
- Usiądź, skoro i tak nas szybko nie wypuści… - wymamrotałam.
Fred nie spojrzał  na mnie. Zajął miejsce i zajął się swoimi rękawami.
- Fred. – powiedziałam cicho.
Nie wiem co ci powiedzieć. Nie przemyślałam tego. Kompletnie nie wiem, czego możesz ode mnie oczekiwać. Więc bez kompletnego przemyślenia wypluwam z siebie słowa nie zważając na to, jak bardzo nie mają sensu.
- Wiesz, teraz w Hogwarcie jest tak inaczej. Trochę gorzej bez was. Tak jakoś pusto…
- Hermiono…? – jego szept nie zatrzymał mojego mało składnego monologu. Nawijałam dalej, bez zatrzymania…
- Naprawdę pusto, lepiej było z wami. Trochę was brakuje. Może..
- Hermiono…?
- Wiesz, jak byliście, to było tak zabawnie i jakoś lepiej, a teraz mam tak dużo czasu…
- Hermiono…?!
Opanowałam się i przestałam mówić. Spuściłam wzrok. Nie, nie mogę nic więcej powiedzieć. Siedź cicho!
- Powiedz mi, czy to co mówiłaś… To była prawda?
- Och, Fred… - wyszeptałam po chwili pełnej napięcia ciszy.
- Powiedz!
- Feddie, proszę cię… - Opanuj się! Nakazałam sobie w myślach, przełykając łzy.
- Powiedz!
- Nie wiem sama. Przepraszam, ale nie wiem, naprawdę nie wiem.
Spuściłam wzrok. Znowu uciekałam.
- Spójrz na mnie. – poprosił spokojnym tonem.
- Nie, Fred, proszę, nie.
- Hermino, do cholery, chyba po tym wszystkim należy mi się choć kilka słów SZCZEREGO wyjaśnienia, co? Nie sądzisz, że na to zasługuje?
- Och, Fred, zasługujesz. Przepraszam.
Spojrzałam w jego oczy. Te piękne, zachwycające, brązowe oczy, wpatrzone tak ufnie we mnie. Boże, jak ja cię kocham. W tej jednej chwili chciałam wstać, rzucić się mu na szyję i pocałować, a potem powiedzieć jak bardzo go kocham i jak bardzo chcę z nim być. Zrób to! Tak, zrób to i już wszystko będzie tak jak powinno! Zrób to, Hermiono. Już chciałam się podnieść z krzesła. NIE! Nie pamiętasz, że będzie cierpiał?! Nie rób tego, bo będziesz żałować! Nie rób tego! Ten głos miał rację. Nie mogę mu powiedzieć. Nie mogę go zranić tak bardzo.
- Tak, Fred, to była prawda.

Wstałam i znów z łzami spływającymi po policzkach wyszłam z tej teraz tak ohydnie słodkiej kafejki, w której moje miłosne życie znów legło w gruzach.

~~~

Kolejny rozdział za nami :) Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze! Bardzo się cieszę, że niektórzy czytają moje wypociny, mam nadzieje, że rozdział przypadł Wam do gustu, chociaż wiem, że chcielibyście, aby główna para opowiadania była już razem, tak WIEM! Ale bez problemów nie byłoby opowiadania.
Czytasz? Skomentuj! :)

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 8.


Rozdział 8.

            Pierwszy tydzień września okazał się kompletną katorgą. Z niedowierzaniem patrzyłam na wolno biegnący czas. Nauczyciele jakby chcieli uświadomić nam, że życie polega na siedzeniu w książkach, zadawali nam tyle, że dosłownie cały czas wolny spędzałam w bibliotece. Na lekcjach słuchałam, bo wtedy odrywałam się od myśli o Fredzie. Jednak moje uważne sporządzanie notatek nic nie dawało na eliksirach. Uważnie dobierałam składniki i mieszałam odpowiednią ilość razy, ale wywar zawsze wychodził nie taki jak u Harry’ego. Tak, ten anty-eliksirowy uczeń teraz zdobywał wszystkie laury. Byłam zaraz za nim w ocenach, ale sam fakt, że wyprzedził mnie na najtrudniejszym przedmiocie był dla mnie nie do zniesienia. Jak mógł? U Snape’a nic mu nie wychodziło. Zawsze był najgorszy, a teraz odkrył w sobie talent do warzenia mikstur? Niemożliwe.
            Zazdrosna postanowiłam spędzać więcej czasu nad książką od eliksirów. Skończyło się to tym, że nie wysypiałam się prawie w ogóle. Miałam serdecznie dosyć szkoły, a dopiero minął pierwszy tydzień września.
            W następny poniedziałek moje serce zaczęło wreszcie bić w normalnym tempie. Już nie przyspieszało z byle powodu. I właśnie, kiedy sobie to uświadomiłam ujrzałam lecącą w moją stronę sowę, którą doskonale znałam. Sowa Freda i George’a. Serce przyspieszyło. Który mógł napisać? Fred? Co mógłby mi jeszcze powiedzieć? To ja powinnam do niego napisać pierwsza. To wszystko przeze mnie się posypało.  Bez zastanowienia otwarłam kopertę.


Hermiono,

Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Poprawił Ci się humor? Martwię się o Ciebie i naprawdę myślę, że powinnaś mu powiedzieć. Na pewno skończy się to lepiej, niż mój związek z Angeliną, bo definitywnie zerwaliśmy.
Odpisz szybko i napisz jak się masz.

George

            Przeczytałam list raz i zaraz drugi raz. Wyciągnęłam kartkę i nabazgrałam kilka słów. Jednak zaraz ją zgniotłam. Odpiszę wieczorem.
            Dzień był bardzo słoneczny, więc wyszłam na błonia, ale po chwili zawróciłam i pognałam do pokoju wspólnego w którym zionęło pustką. Przysiadłam w fotelu i uprzednio przemyślałam wszystkie za i przeciw, odpisałam na list George’a.


George,
Cóż, jest lepiej. Tęsknie za Wami. Za nim w szczególności, ale wciąż nie wiem co mogłabym mu powiedzieć, aby załagodzić tę sprawę. Może za jakiś czas się opanuję i coś wymyślę. Rozmawiał już z Tobą? Mówił coś o mnie? George, ja naprawdę wariuję. Musisz mi powiedzieć!
Przykro mi z powodu Angeliny. Nie za szybko doszliście do takich wniosków? Może wystarczyło zrobić sobie kilka dni przerwy, a wszystkie uczucia wrócą. Nie myślisz, że między Wami coś może być? Przemyśl to sobie, bo ładna BYŁA z Was para…. Może jeszcze kiedyś zagoszczę na Waszym ślubie.
                        Całuję,
Hermiona

            Dni wreszcie zaczęły mijać szybciej. Wciąż milczałam i nie rozmawiałam z Fredem. Miałam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale ulatniały się, gdy siadałam do książek. Mimo, że nie myślałam o Fredzie na lekcjach, to często otoczenie mi o nim przypominało w nadmiarze. Na przykład z wielkiej Sali w trakcie śniadania jakiś trzecioklasista biegł do swojego stołu wykrzykując przy tym:
            - Fred! Hej, FRED! FRED! Słyszysz mnie?
            - Widocznie nie słyszy. Możesz po prostu do niego podejść? – warknęłam patrząc na niego wilkiem.
            Na lekcji nauczyciele też nie byli względem mojej obsesji obojętni. Nic nie wiedzieli, a zachowywali się, jakbym miała wypisane na twarzy, to, że jestem zakochana.
            - Panna Granger jakaś wyjątkowo wrażliwa ostatnio. Wypracowanie oczywiście idealne, ale dużo w nim smutku. Nieszczęśliwa miłość? – zapytał profesor Binnes.
            Na eliksirach też nie było kolorowo. Oczywiście w kociołkach eliksiry miały wszystkie kolory tęczy i oczywiście, tylko u Harry’ego wywar był w odpowiedniej tonacji zieleni, ale pytania ze strony nauczyciela wyprowadzały mnie z równowagi.
            - Proszę mi powiedzieć co znajduje się w tym kociołku? Nie podchodzimy! Powinniście wyczuć po zapachu.
           - To oczywiście Amortencja. Najsilniejszy eliksir miłosny. Można go poznać po wyglądzie, ale też po zapachu. Każdy odczuwa inny zapach. Ja czuję na przykład zapach świeżo skoszonej trawy, nowego pergaminu… - kiedy zapach dostał się do mojego nosa, ogarnęło mnie uczucie niesamowitej błogości. Chciałam podejść bliżej i właśnie wtedy poczułam jeszcze trzeci zapach. Zapach jego ciała. Tak, Fred, tak pachniał. Ten niesamowity zapach jego ciała ciągnął mnie do eliksiru. Och, opanuj się, właśnie o to w tym chodzi. Wstrzymałam oddech, aby nie czuć tej esencji.
            - Tak, to prawda. Dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. Panna Granger bardzo dobrze nam wszystko wyjaśniła. Oczywiście Eliksir Miłosny nie wywoła w pożądanym osobniku prawdziwej miłości. Tego nic nie jest w stanie wywołać. Osoba zauroczy się w osobie, która sporządziła dany eliksir, nic więcej. Amortencja nie działa też wiecznie. Po czasie uczucie mija i najczęściej pamięć również. Nie polecam próbowania tego specjału. – zażartował profesor zatrzaskując wiekiem kociołek, dopiero wtedy zdecydowałam się wziąć wdech. – Zapewniam, że nikt nie chciałby się zakochać w takim starym grzybie jak ja. Dobrze. Teraz proszę do swoich kociołków. Otwórzcie książki na…
            Tak było często. Czułam jego zapach bardzo często. Podejrzenie często od Romildy Vane. Kiedyś podsłuchałam, jak planowała nafaszerować tym wywarem czekoladki i podłożyć je Harry’emu, ale nie sądzę, aby ten był na tyle naiwny, aby je zjeść.
            Koniec września zbliżał się nie ubłagalnie, a ja wciąż nie potrafiłam zdecydować, czy pisać do Freda, czy pozostać niewzruszoną i udawać, że nic się nie stało. Ron jakby odzyskiwał humor, ale ja wciąż byłam sceptyczna względem wszystkiego.
            - Może przejdziemy się po błoniach? Ładna pogoda dzisiaj. Co ty na to? – zagadnął mnie Ron podczas obiadu.
            - Jeśli chcesz.
            Ostatnio wszystko było mi obojętne. Z kim idę, gdzie idę, o czym mówię, o czym myślę. Robiłam to co musiałam i nic poza tym, oprócz nauki. Myślami błądziłabym byle gdzie, byle dalej od Freda. Nie uśmiechałam się, po prostu żyłam bez kompletnej radości i nadziei na jakąkolwiek poprawę. Szłam wpatrując się w swoje buty. Ron coś do mnie mówił, ale kompletnie nie wiedziałam co. Ignorowałam całe otoczenie nie myśląc o niczym. Oczywiście odpowiadałam zdawkowo: yhm, aha, oczywiście. Ale nic z tego nie wiedziałam.
            - Hermiono, proszę, posłuchasz mnie w końcu? – zapytał Ron chwytając za moje ramiona.
            - Przepraszam, co tam?
            - Cóż, skoro już zgodziłaś się wyjść za Neville’a, to może ustalimy datę ślubu?
            - Ron, przepraszam, po prostu nie mogę się ostatnio skupić. Jakoś ten rok szkolny wydaje mi się gorszy niż każdy inny. Nie wiem dlaczego.
            - Tęsknisz za nim? – zapytał Ron spuszczając głowę.
            - Co? Nie, jasne, że nie… Tak, to znaczy trochę.
            - Ciężko, co? Tak żyć z daleka od niego?
            Ocho, czyli teraz Ron przechodzi do wiadomego tematu.
            - Wiesz, jak ja się muszę czuć, gdy jestem obok ciebie. Tylko u mnie jest gorzej, bo ty jesteś tak blisko. Wiem, wiem, wiem… nigdy nie będę tak dobry, jak on. Zawsze będę tym gorszym. Przyjaciel, prawda?
            - Ron, tak, przyjaciel. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że nasza przyjaźń mogłaby się zmienić w coś takiego.
            Cholera, dlaczego akurat teraz? Teraz, gdy moje myśli krążą tak bezwładnie, gdy nie potrafię się skupić na niczym poza nauką. Teraz… Jak mam złożyć w kupę jedno zdanie, które go nie zrani i jednocześnie da do zrozumienia, że nigdy z nim nie będę.
            - Ron, przepraszam. Naprawdę bardzo cię przepraszam, ale… musisz zrozumieć. Znajdziesz sobie dziewczynę. Taką, która będzie z tobą szczęśliwa. Taką, która cię pokocha. I będziecie razem cholernie szczęśliwi, jak jeszcze nigdy. Tylko, że…
            - To nie będziesz ty. Wiem, ona będzie mnie kochać, ja będę kochać ją. Będzie kupa zabawy, uśmiechu i miłości. To będzie dziewczyna, która mnie doceni i odkryje we mnie wszystko co najlepsze. Tylko dlaczego, do cholery, to nie możesz być ty?!
            - Bo ja nią nie mogę być. Po prostu nie mogę. Przepraszam, Ron. Nie mogę być z nim i z tobą też nie. Jesteśmy przyjaciółmi. Przykro mi, ale nie pokocham cię w żaden inny sposób. Spróbuj mnie zrozumieć. To nie ta bajka. To nie jest nasza wspólna bajka. To by nie miało sensu.
            Odeszłam. Po prostu pokierowałam swoje kroki w stronę szkoły. Ron został ze smutnymi oczami wpatrzonymi w moją oddalającą się sylwetkę. Za plecami usłyszałam jeszcze słowa, których tak nie chciałam słyszeć:

            - I tak o ciebie zawalczę.

~~

I jak? 
Czytasz? Skomentuj :)