piątek, 25 października 2013

Rozdział 5.

Rozdział 5.

            Rozpoczął się kolejny rok szkolny. Już piąty, dla mnie. W tym roku czekają mnie sumy. Prócz nauki mam też plan znaleźć kogoś, aby przeżyć ten rok odrobinę inaczej. W łazience leżała już moja kosmetyczka z nowymi, magicznymi kosmetykami. Zmianę zdecydowałam się przeprowadzić około grudnia, aby do tej pory wprawić się w nowy rok szkolny.
            Dni szkolne mijały mi bardzo szybko. Już pierwszego dnia nie polubiłam nowej nauczycielki, co wprawiło mnie w tragiczny nastrój. Pani Umbrige wydawała się niezainteresowana uczniami, tylko swoją osobą. Na lekcji kazała czytać kolejne tematy z podręcznika, czym doprowadzała mnie do szału. Sama poinformowała, że nie będziemy używać różdżki, co Harry’ego rozgniewało o wiele bardziej niż mnie. Skończyło się tym, że dostał szlaban, który nawet nie wydawałby się tak zły, gdyby nie to, że każde nowe zdanie zapisane przez niego na kartce, coraz bardziej dało się zauważyć na jego lewej dłoni.
            Na każdej innej lekcji słuchałam nauczyciela i starałam się zapamiętać najwięcej z lekcji, aby mieć trochę czasu wolnego. Po lekcjach uczyłam się i dużo czasu spędzałam w bibliotece.
            Pewnego razu obładowana masą książek wyszłam z biblioteki. Szłam czytając referat znajdujący się na najwyżej położonej książce. Zapomniałam o całym świecie dokładnie wyszukując błędu lub innej niepoprawności. Nagle poczułam, że na kogoś wpadam. Książki poleciały na dół i z ogromnym łoskotem wylądowały na podłodze. Spodziewałam się, że za chwilę podzielę ich los i też znajdę się na podłodze, jednak czyjeś silne ręce przytrzymały mnie na nogach. Gwałtownie podniosłam głowę.
            - Przepraszam. – powiedziałam szybko. – Och, to ty mnie ratujesz. – uśmiechnęłam się do wesołej twarzy Freda.
            - Tak, prawie mnie staranowałaś. Te książki mogą zabić. – zaśmiał się i pomógł mi je zbierać.
            - To wszystko przez wypracowanie na eliksiry.
            - Ach, eliksiry, wiem, że mogą utrudnić życie. – zaśmiał się i pomógł wstać.
            - Dziękuję. – powiedziałam, a następnie ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru.
            - Hermiono! – krzyknął za mną Fred. – Jesteś dobra ze wszystkich przedmiotów, prawda? – zapytał z nadzieją.
            - Nabijasz się, czy prosisz o pomoc?
            - Dziś to drugie. – uśmiechnął się.
            - Z czego?
            - Obrona przed czarną magią. Przed ostatnim egzaminem mam trudności. Mogę nie zdać. No i Umbrige, wiesz jaka jest. – ostatnie zdanie wyszeptał mi go ucha.
            - Ok, jutro o piątej w Pokoju Wspólnym. – zadecydowałam. – Przygotuj się na ostre wkuwanie.
            - Jesteś wspaniała! Dziękuję!
            - Podziękujesz w sierpniu, jak zdasz. – zaśmiałam się. – Swoją drogą, dobrze, że myślisz o tym już we wrześniu.

            ~

            Nauka Freda okazała się trudniejsza niż myślałam . Zawsze było dużo śmiechu, ale z czasem zaczęło mnie to irytować. Były dni, gdzie Fred chłonął każde zaklęcie zaskakująco dobrze i szybko. Wtedy czułam, że moja praca przynosi efekty. Niestety częściej Fred kompletnie nie potrafił się skupić. Dyskutował o wszystkim, tyko nie o nauce. Każde zaklęcie wychodziło źle, nie potrafił zapamiętać żadnej regułki, a gdy sięgał po różdżkę, wolałam się schować.
            - Nie dam rady. Nie da się naprawić tego, co się olewało przez całą szkołę. – żalił się, właśnie takiego pechowego dnia.
            - Przestań! Nie chcę tego słuchać! Będziemy ćwiczyć częściej. Od dziś spotykamy się dwa razy w tygodniu. Quidditcha odłóż na później, albo ćwicz w wolne dni. Mi pasuje we wtorki i czwartki. Może być? – zapytałam.
            - Jasne, dostosuję się. Dziękuję, Hermiono, ratujesz mi skórę.
            - Jeśli się nie weźmiesz w garść, to sama ci tę skórę złoję. – zaśmiałam się.
            - Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
            - Oj, coś wymyślisz.
            Moje wieczory w Hogwarcie należały do intensywnych. Sama musiałam myśleć o moich lekcjach a dodatkowo pomagałam Fredowi. Gwardia Dumbledore’a, która dopiero co się rozkręcała też dawała mi nieźle w kość. Szukanie sposobu na komunikację z innymi członkami grupy spędzało mi sen z powiek. Zastanawiałam się nad tym długo i myślałam o tym codziennie, gdy miałam odrobinę czasu. W końcu mi się udało i szalenie dumna z siebie mogłam powiadomić o monetach innych członków. Wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi, że udało mi się coś wymyślić.
            Harry i Ron mieli do mnie pretensje, że nie mam czasu na spotkania z nimi i na sprawdzanie ich prac domowych. Faktycznie nie miałam czasu. Cały wolny czas pochłaniał Fred, zajęcia z Gwardią i przyswajanie nauki z siódmej klasy. Były tego też dobre strony. Wiedziałam już dużo z książek, które będą mi potrzebne dopiero za dwa lata. Złe strony tej nauki też istniały. Byłam tragicznie zmęczona. Czułam się jak w trzeciej klasie, gdy chciałam zaliczyć wszystkie przedmioty i za pomocą zmieniacza czasu chodziłam na wszystkie możliwe zajęcia. Wysypiałam się, ale nadmierne przesiadywanie w książkach męczyło mnie jeszcze bardziej niżeli brak snu. Tak więc, padałam kompletnie zmęczona i wypompowana, a wstawałam w podłym nastroju. Książki towarzyszyły mi wszędzie. Postanowiłam jednak, że dla Rona i Harry’ego też muszę znaleźć trochę czasu.
            Z czasem miałam dosyć zamku i Pokoju Wspólnego. We wrześniu urozmaicaliśmy sobie naukę idąc na błonia, ale teraz pogoda się pogorszyła i padający śnieg odstraszał wszystkich. Fred też był zmęczony. Jednak starał się i widziałam,  ze moja nauka przynosi jakieś efekty. Kiedy opanował Obronę przed czarną magią w stopniu zadawalającym zauważyłam braki w innych przedmiotach. I wszystko zaczynało się od nowa. Czułam się tragicznie padnięta i niezdolna do niczego, prócz snu i jedzenia.
- Och, nie tak Neville! Najpierw napisz, że pochodzenie smoków jest nie do końca poznane, a dopiero pisz o ich mocy wynikającej z pochodzenia! – zdenerwowana mówiłam do zawstydzonego Neville’a ślęczącego nad wypracowaniem.
            Neville zabrał się za poprawianie, a ja za czytanie wypracowania Ginny.
            - Zakończenie do poprawki! Napisz, że wilkołaki są zagrożeniem dla ludzi, bo o tym nie wspomniałaś przy samokontroli. – Ginny skomentowała to głośnym pomrukiem, ale wzięła wypracowanie i zaczęła kreślić.
            - Hermiono, tak? – zapytał Neville wręczając mi pergamin z masą poprawek.
            - Eh. - westchnęłam usiłując rozszyfrować nakreślone słowa. – Nie! – krzyknęłam tracąc na chwilę opanowanie. – Przepraszam. – odetchnęłam z wysiłkiem. – Ok., Neville, bierz pergamin i pisz. Pochodzenie smoków nie jest dobrze poznane. Pewne jest tylko, że mają wspólne cechy z Ptakami Palnymi, pochodzącymi ze Starożytnych Krain. Najprawdopodobniej od tych magicznych stworzeń, smoki, dziedziczyły możliwość kontrolowania ognia… - przedyktowałam Neville’owi kilka zdań.
            Gdy wszyscy mieli napisane wypracowania i nie oczekiwali ode mnie pomocy, wreszcie mogłam odpocząć. Przyjaciele pouciekali do swoich obowiązków, nareszcie zostawiając mnie samą. Położyłam się więc na kanapie i rozkoszowałam ciepłem płynącym z kominka. Ciszę i spokój przerwali mi jednak bliźniacy z ogromnym łoskotem wpadając do pokoju wspólnego.
            - Lee, jak tam szlaban u Filcha? Dałeś radę? – od progu darł się George.
            - Tak! Kupa roboty, ale już skończyłem. – krzyknął do rudzielca stojący pod oknem chłopak z masą dredów na głowie.
            - Spoko! Mnie czeka katorga jutro.
            Zdenerwowana z  okropnym bólem głowy podniosłam się z kanapy i spiorunowałam wzrokiem bliźniaków.
            - Dziękuję za chwilę spokoju! – krzyknęłam.
            - Nie ma za co, mała. – zaśmiał się George podchodząc do stolika przy którym Dean z Michael’em grali w szachy czarodziejów.
            - Cicho, stary, ona jest nadal moją osobistą nauczycielką. – wtrącił Fred.
            - Już niedługo! – krzyknęłam w stronę mojego ucznia. – Jeszcze kilka dni takiej katorgi i padnę z przemęczenia!
            - To idź spać, co mała?
            - Ja tylko śpię i się uczę. A potem uczę was. Nie mam ani chwili wolnego. Wszystkie dni taki same!
            Zdenerwowana i wycieńczona padłam rozciągnięta na kanapę.
            - Jutro dzień wolny dla Hermiony Granger! Poinformuję o tym twoich przyjaciół, którzy aktualnie wspólnie zajadają kolację i z zadowoleniem mówią o odrobionej pracy domowej. – powiedział Fred siadając na kanapie.
            - Pomagaj jak głupia i nie otrzymuj nawet krztyny wdzięczności. Tak, naiwna Hermiona Granger i przyjaciele. – powiedziałam z żalem.
            Do oczu napłynęły mi łzy. Nigdy nie byłam płaczką, ale sam fakt, że nikt z moich „przyjaciół” nie zaproponował mi zejścia na kolację z nimi był dziwnie smutny. Kiedy pomagałam im w lekcjach, byłam najlepszą przyjaciółką. Ewentualnie też wtedy, gdy czegoś nie wiedzieli i potrzebowali pomocy. Niby byliśmy przyjaciółmi, ale coraz częściej widziałam, że gdy nie siedzę z książkami - nie mam towarzystwa.
            - Chyba się nimi nie przejmujesz, co mała? – zapytał Fred patrząc na mnie.
            - Jasne, że nie. – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
            - Nie, Hermiono. Proszę cię, nie płacz. Merlinie, co mnie podkusiło?! Proszę cię, mała! Nie mogę patrzeć jak płaczesz. Hermiono, proszę, no! – zaćwierkał Fred, gdy zobaczył spływające po mojej twarzy łzy.
Chciałam się opanować, ale nie umiałam. Nic nie pomagało, a łzy wciąż płynęły.
            Fred przytulił mnie do siebie. Zrobił to w sposób tak nieporadny, że było to aż zabawne. Nie zaśmiałam się jednak. Łzy mi to uniemożliwiły. W każdym razie, teraz moje łzy wsiąkały w jego koszulkę, a on delikatnie mnie kołysał, jakby chciał mnie uspokoić. Co chwila szeptał mi coś do ucha bardzo spokojnym głosem.
            - Cicho, mała. Już dobrze, dobrze, dasz radę. Dalej, uspokajamy się. Jesteś taką dużą dziewczynką, nie ma co płakać. Mała, dalej. Jest dobrze, przecież.
            Jednak moje łzy wciąż płynęły. Sama nie wiem co mnie tak zdenerwowało i zasmuciło. Łzy zdawały się wypłukiwać z mojego organizmu to niesamowite zmęczenie. Czułam się więc odrobinę lepiej.
            Kilka minut później wciąż siedząc wtulona we Freda, wreszcie się opanowałam.
            - Już dobrze? – zapytał patrząc na mnie z uwagą.
            - Tak. Dziękuję, Fred.
            - Do usług. Głodna? Kolacja jeszcze jest. Zejdziemy?
            Zawahałam się. Byłam głodna, jednak perspektywa spotkania Harry’ego, Rona i Ginny jakoś trzymała mnie w pokoju wspólnym.
            Kiedy mój brzuch zaczął głośno domagać się jedzenia, Fred uśmiechnął się i za rękę zaciągnął mnie pod portret. Już w Wielkiej Sali pod czujnym okiem rudzielca zdołałam wcisnąć w siebie dwa tosty i szklankę soku. Gdy Fred uznał, że jest usatysfakcjonowany ilością jedzenia jakie pochłonęłam, wróciliśmy do wieży.
            Przez następne dni moje stosunki z Harry’m i Ronem uległy zmianie. Spędzałam z nimi mniej czasu i ignorowałam ich prośby o pomoc w pracach domowych. Wciąż miałam do nich żal. Oni jednak zdawali się nie być tym zainteresowani. Po jakimś tygodniu Fred zabrał ich na rozmowę do jednej z wolnych klas. Z tego co udało mi się usłyszeć, to porządnie się na nich zdenerwował. Klasy w Hogwarcie miały solidne i grube drzwi, dlatego na korytarzach nie było słychać co dzieje się na lekcji. Teraz słyszałam podniesiony głos Freda. Nie rozróżniałam jednak słów. Jedyne, które wyłapałam, to moje własne imię przewijające się przez co drugie zdanie. Gdy Fred ucichł, szybko uciekłam. Lepiej, żeby nie wiedzieli, że podsłuchałam, albo przynajmniej próbowała.
            Na drugi dzień Ron z Harrym przeprosili mnie i obiecali poprawę. Po chwili zastanowienia wybaczyłam im, ale zastrzegłam, że nie będę już za nich nic odrabiać. Ewentualnie mogę zgodzić się na poprawianie już napisanych zadań.
            Dziwnie się czułam odzyskując trochę wolnego czasu. Jednak kilka godzin spokoju wieczorem przyjmowałam z ogromną ulgą. Często chodziłam wcześniej spać i przez to choć trochę lepiej się wysypiałam. W dni, kiedy miałam więcej zadane, miałam znacznie więcej energii na odrabianie tych maksymalnie zawiłych zadań.
            - Skończyłaś? – zapytał mnie pewnego wieczoru Fred, gdy głowiłam się nad zadaniem z eliksirów.
            - Nie. Jeszcze jeden składnik, którego nie należy mieszać z łzami chochlików. – westchnęłam przerzucając strony podręcznika.
            - Sprawdź pod koniec rozdziału, chyba tam to kiedyś znalazłem. Cóż… uciekam do sypialni. Dobranoc, mała! – zawołał i ruszył w stronę do schodów. Potem gwałtownie się odwrócił, gdy usłyszał:
            - Eee.. Fred? Mogę mieć pytanie?
            - Jasne. Co tam? – zapytał podchodząc do kanapy i opierając się o nią.
            - Dlaczego tak cię przeraziły moje łzy No wiesz, wtedy gdy Harry i Ron… - nie dał mi dokończyć.
            -Ah.. Wszystko przez moją mamę. – zaczął siadając obok mnie na kanapie. – widzisz, od dziecka nas uczyła, że nie powinniśmy.. Ba, właściwie nie możemy doprowadzić dziewczyny do płaczu. Po prostu nie mogę patrzeć na łzy na twarzy dziewczyny czy kobiety. Jeszcze gorzej, że to ty płakałaś. Mój brat do tego doprowadził, więc czułem się z tym źle. Łzy to oznaki słabości. Ty zawsze byłaś taka silna, wtedy płakałaś przez takiego matoła jak mój brat!
            Uśmiechnęłam się. W sumie mogłam się spodziewać, że to pani Molly rozbudziła w swoich synach taką wrażliwość.
            - I dlatego mnie pocieszałeś?
            - Nie mogłem pozwolić, żebyś przez nich wylała więcej łez.
            - Jesteś świetnym przyjacielem, wiesz?
            - Do usług, mała. Masz już ten składnik?
            - Nie. Chyba to zostawię. Może jutro ktoś podpowie. – zaśmiałam się zamykając podręcznik.
            - To łuski z ogonów Trytonów Głębinowych. – powiedział i przeciągle ziewnął. – Co? – zapytał widząc zdziwienie malujące się na mojej twarzy. – Ostatnio George to zmieszał.
            - Przecież to musi być wybuchowe połączenie! Oba te składniki na pewno nie są bezpieczne, a razem...?
            - Dlatego wiem, że nie należy tego łączyć. Dobranoc, mała.
            ~

Nadszedł listopad i wszyscy myśleli już o Świętach Bożego Narodzenia. Wraz z końcem miesiąca oboje z Fredem postanowiliśmy, że w przerwę świąteczną nie zajrzymy w książki. Dziwiłam się, że mogłam mieć dość książek, jednak po tych wielkich tomach, które znałam prawie na pamięć, chyba nikt by się nie zdziwił. Ron i Harry wciąż dawali mi wolne, więc czułam się znacznie lepiej.
            Święta moi rodzice spędzali u znajomych. Oczywiście miałam jechać z nimi, ale nie chciałam. Chciałam dać im trochę wolnego, w końcu w pracy mieli niezłe urwanie głowy. Wszyscy mugole wraz z końcem roku odczuwali bóle zębów i moi rodzice pracowali praktycznie od rana do samej nocy.
            Postanowiłam spędzić te święta w Hogwarcie. Zostawałam sama, ponieważ Wesley’owie jechali do Nory, a Harry spędzał święta z Syriuszem w jego domu.
            Kilka dni przed świętami, dostałam sowę, która zmieniła moje plany. Plany świąteczne i te związane z pozostaniem w Hogwarcie. Kiedy tylko ujrzałam biało brązową sowę, doskonale wiedziałam od kogo listu mogę się spodziewać.



Kochana Hermiono!
Ron i inni powiedzieli mi, że zostajesz na święta w Hogwarcie. Oczywiście nie wyobrażam sobie abyś mogła spędzać tak ważny czas sama.
Zapraszamy do nas! Wszyscy bardzo chętnie Cię przyjmiemy i nie dopuszczamy odmowy!

Całuję, Molly Weasley

            Bardzo się  ucieszyłam z tego listu. Niespełna tydzień później siedziałam w pociągu i zmierzałam do Nory. Spadł śnieg i droga  na zewnątrz była cudownie czysta i biała. Siedziałam w jednym przedziale z Ronem, Fredem, Georgem, Ginny i Harrym. Dwoje ostatnich miało się ostatnio ku sobie. Teraz siedzieli obok siebie i rozmawiali przyciszonymi głosami. Ron po jakimś czasie wymknął się z przedziału i poszedł na schadzkę z Lavender, która ostatnio wyznawała mu miłość na każdym możliwym kroku, Po chwili Harry wraz z Ginny poszli na podobny spacer. Zostałam sama z bliźniakami.
            - To ci gołąbeczki! Wiedziałaś o nich? – zapytał mnie George.
            - Nie. Co prawda widziałam jakieś spojrzenia, ale dopiero teraz zdecydowali się coś z tym zrobić. – powiedziałam wspominając ich potajemne spojrzenia w Pokoju Wspólnym.
            - Będzie ciekawie, Freddie, zostaliśmy sami bez drugich połówek! Czuję się samotny! - zawołał George.
            - I ja też, Georgie! – powiedział Fred rzucając się bratu na szyję z udawanym płaczem.
            - Och, dajcie już spokój! Nie żartujcie sobie tak ze wszystkiego! – powiedziałam z oburzeniem.
            Było mi źle. Każdy kogoś miał, a ja znowu byłam sama.
            - Chyba im nie zazdrościsz, co? – zapytał George.
            - Nie, oczywiście, że nie! Tylko Bal Sylwestrowy już niedługo i fajnie by było z kimś pójść. Macie partnerki?
            - Tak, idziemy jako Fred i Georgia! – zawołał Fred.
            - Nie prawda! Jako Geogre i Fredka! – dodał Geogre.
            Traktowałam ich jak przyjaciół, więc nie miałam z tym problemu, aby powiedzieć im o moich sprawach związanych z brakiem partnera. Wiedziałam, że gdyby jeden z nich miał partnerkę, drugi na pewno poszedłby ze mną. Jako kumpel, bez zobowiązań i bez problemu. Tak już z nami było. Przyjaźń przede wszystkim. Uwielbiałam ich i tą naszą przyjaźń.
            - Pójdziemy w trójkę! – zawołał George.
– Nie zostawimy cię. – szybko dodał Fred.
- Nie, nie, nie możecie. Przecież możecie jeszcze wysłać sowę, do jakiś dziewczyn, ja sobie poradzę. Najwyżej nie pójdę, to nie będzie problem. – mówiłam szybko, byle nie wyjść na mało zaradną dziewczynę, która nie może znaleźć partnera.

- Nie ma mowy! Idziemy wszyscy razem i tyle! – zakończył temat George.

~~

Czytasz? Skomentuj! :)
Czyta to ktokolwiek? :) Miło byłoby wiedzieć, że moja praca nie idzie na marne :D

1 komentarz:

  1. już nie mogę się doczekać co będzie dalej ...
    czekam na rozdział 6

    OdpowiedzUsuń