piątek, 7 marca 2014

Rozdział 4.

Rozdział 4.

            Rano obudziłam się całkowicie zbita z tropu. Otwarłam oczy i uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcie gdzie jestem. Pokój był większy od pokoju Ginny, ale też mniejszy od mojego pokoju w moim rodzinnym domu. Odwróciłam się i zobaczyłam Freda. Och, tak. Zalała mnie fala wspomnieć. Zarumieniłam się i zawstydziłam. Po co wczoraj coś takiego mówiłaś? Na miłość boską, skąd ci się to wzięło? Głupia, głupia, głupia. Lepiej stąd uciekaj i módl się, żeby nic nie pamiętał jak się obudzi. Wstałam cicho i na paluszkach pokierowałam się w stronę drzwi.
            - Gdzie uciekasz? Jest szósta rano. Wracaj do łóżka. – wymamrotał Fred.
            Szlag…
            - Śpij dalej, ja już się wyspałam.
            - Podejdź na chwilę.
            Szlag… pomyślałam znowu. Pamięta i będzie się śmiać. Głupia! Ociągając się jak tylko mogłam poczłapałam do jego łóżka.
            - Śpij dalej. – uśmiechnęłam się delikatnie ignorując zawstydzenie.
            - Tylko z tobą. – złapał mnie za rękę i przewrócił na siebie.
            - Fred! Zgłupiałeś? Wypuść mnie! – próbowałam się wyszarpać, ale moje próby nic nie dawały.
            - Cii.. Śpij, mała. Prawda, że przyjemnie? – zapytał otaczając mnie swoimi ramionami.
            Usiłowałam zignorować motylki, które znikąd pojawiły się w moim brzuchu. Odepchnęłam też od siebie obraz jego umięśnionego ciała tak blisko mojego, zamykając oczy. Jednak ciepła bijącego od niego, nie byłam w stanie odpędzić. Zrobiło mi się gorąco, a wszystkie myśli odpłynęły, gdy spojrzałam w jego piękne, ciemne oczy wpatrzone tak bardzo w moje. Był tak cudownie przystojny. Tak cudownie seksowny i interesujący. Jego dotyk tak odprężająco działał na moją skórę. W miejscu w którym mnie dotykał, czułam mrowienie i niesamowite gorąco.
            Uśmiechnął się do mnie i zamknął oczy a po chwili delikatnie zachrapał. Zaśmiałam się cicho i wtulona w jego ramiona znowu zasnęłam.
            - O nie! I to w moim łóżku! Jak możecie?! – zawył George z łoskotem wpadając do sypialni.
            Gwałtownie oderwałam się od Freda i wyskoczyłam z łóżka.
            - George! Musisz tak krzyczeć? Która godzina?
            - Równiutko dwunasta! – zaśmiał się dźwięcznie. – Trochę wam zeszło, co?
            - Nikomu nie zeszło. Po prostu szłam późno spać. – o Fredzie nie wspomniałam. Zupełnie specjalnie.
            - Już nie będę wnikać co do późna robiliście, ale w MOIM łóżku?
            - FRED! Wstawaj! Jest już bardzo późno! Twoja mama nas zabije!
            Fred z ogromnym niezadowoleniem zwlekł się z łóżka i stanął przede mną z na wpół otwartymi oczami.
            - Wiesz, co, mała? Masz szczęście, że jesteś taka śliczna, bo do miłych nie należysz. – wymamrotał i mijając mnie wyszedł z pokoju.
            Zarumieniłam się i uśmiechnęłam mimowolnie. Dopiero widząc znaczące spojrzenie Geroge’a się opanowałam.
            - No, no. – wymruczał z uśmiechem. – Coś tu się kroi.
            - George! – krzyknęłam za nim, ale zaśmiał się tylko i nawet na mnie nie spojrzał wychodząc z pokoju.
            Gdy tylko zeszłam do kuchni po spojrzeniach zebranych wiedziałam, że George już zdążył wszystkich poinformować o sytuacji w jakiej nas zastał. Ginny uśmiechała się do mnie znacząco, a w moich myślach pojawiły się nagle dwa słowa, które kiedyś tak mnie przestraszyły, a które ona wypowiedziała: Zakochujesz się. Ron patrzył na mnie wzrokiem, który mówił, że lepiej dla mnie, abym miała jakieś dobre wyjaśnienie całej tej sytuacji. Gdy tylko zasiedliśmy do stołu Fred usiadł obok mnie i mimowolnie, pewnie przez przypadek dotknął mojej dłoni. Jak już wiadomo, zignorowałam motylki i to miłe ciepło, które rozlało się po moim ciele. Ron, gdy tylko to zobaczył cisnął widelcem na środek stołu i z wściekłą miną wybiegł z domu zostawiając nas bez wyjaśnień. Nie przejmowałam się nim. Znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że on szybko się denerwuje, a potem uświadamia sobie, że to czego się czepia to kompletna głupota. Liczyłam na to, że i tym razem się o tym przekona.
            - Wiesz co, Fred… Chyba musisz sobie znaleźć jakąś mądrą dziewczynę. Ty inteligencją nie grzeszysz. O, może Hermiona, co? – zapytał z ironią George, gdy Fred znów pomylił zaklęcia, co spowodowało, że teraz Ginny stała oblepiona jakąś cuchnącą cieczą. – Co ty na to, mała?
            - Ja na to, że nie sądzę, abyś musiał zajmować się swataniem barat. Sądzę, że sam też sobie poradzi. – powiedziałam z powagą.
            - Albo już sobie poradził. – zaśmiał się. – Co jesteś już jego…
            Zakryłam mu usta dłonią.
            - Nie, nie jestem i radzę ci się nie wtrącać, bo mogę czasem wywołać małe zamieszanie i wasz mały sklepik może przypadkiem stracić wszystkich klientów.
            - Groźna. – zaśmiał się cicho. – Fred takie lubi.
            - Daj spokój, co? Po prostu daj sobie na wstrzymanie.
            Cały dzień słuchałam tylko o tym, jak to by ładnie było, jakbyśmy z Fredem byli parą. Kiedy koło godziny ósmej wieczorem, serdecznie miałam dosyć George’a i jego docinków tych miłych (te o dziwo też były) i tych niemiłych, wybrałam się z Krzywołapem na spacer. Kicia miała ostatnio bardzo duże wymagania względem swojej pani. Ginny rozpieściła ją i codziennie na smyczy wyprowadzała ją na spacer. Teraz kot domagał się tego sam, a Ginny zaczęło się to nudzić, więc to ja musiałam się poświęcić.
            - Ginny, zabiję cię… Musiałaś go tak rozpieścić? – zapytałam z wyrzutem patrząc na miałczącego przed drzwiami kota.
            - Nie gniewaj się, to mu sprawiło tyle radości!
            Zdenerwowana wyszłam z domu i od razu pognałam za kotem, który rozpędzony już napiął maksymalnie smycz.
            - Krzywołap! Zatrzymaj się!
            Kot biegł na oślep, a ja, aby uniknąć jego podduszenia, gnałam za nim. Biegłam dalej i podziwiałam w międzyczasie widoki, jakie się przede mną rozprzestrzeniały.
            - Hermiono?! – wołał ktoś za mną.
            Doskonale poznałam ten głos. Wiedziałam, że to on. Poznałabym go wszędzie. W nocy, w dzień, czy w bezdźwięcznej ciszy.
            Odwróciłam się, ale wciąż gnałam za kicią. Uśmiechnęłam się promiennie do stojącego kilkaset metrów za mną Freda.
            - Przepraszam, ale Krzywołap się nie zatrzyma! – krzyknęłam.
            Odwróciłam się i spojrzałam na rudego kota, który wciąż nie chciał mnie słuchać. Chwilę później usłyszałam donośny trzask i naprzeciwko kota zmaterializował się Fred. Wpadłam na niego ze śmiechem.
            - Przepraszam.
            - Spokojnie, mała. Daj mi to. – wziął smycz i przytrzymał kota.
            Zwierzę zamruczało z niezadowolenia i ignorując smycz wciąż chciał gnać dalej, co skutkowało podduszeniem. Fuknął na Freda i z niezadowoleniem zatrzymał się obwąchując pobliskie krzaki. Fred ruszył obok mnie, spokojnie prowadząc kota.
            - Nie grzeczna kicia. – mówił cicho.
            - Nie jest taki zły. Ja tam go lubię.
            - Ja lubię ciebie, więc jego też.
            - Tak. W takim razie jest małym szczęściarzem. – zaśmiałam się.
            - Ma tak ładną panią, więc nawet nie małym. Całkiem dużym szczęściarzem.
           Zarumieniłam się. Fred nigdy nie prawił mi aż tylu komplementów w ciągu jednego dnia. Zaskoczyło mnie to, ale spodobało się.
            - Coś się stało? – zapytał Fred patrząc na moją minę.
            - Nie, tak tylko myślę. Zobacz ile się zmieniło.
            - Od balu? – zapytał zaciekawiony. – Na pewno zmieniło się twoje podejście do mnie. Co nie, przyjaciółko?
            I wtedy moje palce i palce Freda złączyły się. Spojrzałam na niego ogromnymi oczami. Potem przeniosłam wzrok na nasze splecione dłonie. Ścisnęłam jego dłoń i powiedziałam tylko:
            - Tak, przyjacielu.
            - Wiesz, nie wiem, czy to mi pasuje. – powiedział cicho.
            - Co?
            - Przyjaźń.
            Spojrzałam na niego sparaliżowana strachem. Co może powiedzieć? Że chce czegoś więcej? Nie, przecież miał się starać, a nie brać wszystko od razu. Fred zatrzymał się i spojrzał na mnie. Był tak wysoki, że musiałam porządnie zadrzeć głowę, aby stojąc tak blisko niego wreszcie dojrzeć jego pełne ogników, roześmiane oczy.
            - Co ci w naszej przyjaźni nie pasuje?
            - To między nami. Chciałbym…
            - Ale… - przerwałam mu gwałtownie. – miałeś się starać. – dodałam ciszej.
            Fred nagle wybuchnął głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego zdezorientowana i przerażona, a do mojej głowy napłynęły setki różnych myśli: Wyśmiał mnie. On miał coś innego na myśli! Myślał o czymś innym! Chciał powiedzieć coś zupełnie innego. Jemu nie o to chodziło! Ale się wygłupiłam! Teraz ma mnie za idiotkę. Merlinie, co za głupota! Trzeba było się nie odzywać! Po co się wyrywałaś?! Och, cholera, no! Spłonęłam rumieńcem i bez konkretnego planu spojrzałam na niego. Wciąż się śmiał, ale jakby pełnym nadziei spojrzeniem. Wystraszyłam się, tak bardzo. W oczach stanęły mi łzy. Wstyd wypełnił mnie w całości.
            - Przepraszam. – powiedział szybko. – Przepraszam, mała. Chodzi o to, że myślałem, że ty wtedy mówiłaś to przez sen. Potem sam zwątpiłem i myślałem, że mi się to śni. Nie śmieję się z ciebie, tylko z samego siebie. Przepraszam, Hermino, mała.
            Opanuj się! To nie to! Myślał, że śni. Nie płacz, nie płacz. Ok., tylko spokojnie. Zaśmiałam się.
            - Głupota, co? – zapytał.
            - Odrobinę.
            Gdzieś z oddali dało się zauważyć majaczący zachód słońca. Cudowne pomarańczowo-różowe niebo ciążyło nad nami. Żadna chmura nie odważyła się załamać tej równowagi. Przełamanie niebieskiego różem wyglądało przepięknie nad nami.
            - Nawet nie wiesz, jak pięknie wyglądasz w tym świetle. – powiedział Fred zbliżając się do mnie i kładąc mi dłoń na tali, drugą wciąż trzymał smycz. – Masz niesamowite oczy. Pełne nadziei, wiary… miłości.
            Zbliżył się do mnie jeszcze odrobinę. Pochylił nade mną. Spojrzałam w jego oczy a potem przeniosłam wzrok na jego usta. Pełne cudowne usta. Byłam ciekawa ich smaku, miękkości. Wszystkiego. Byłam ciekawa całego Freda. Chciałam go poznać. Lepiej i jeszcze lepiej. Teraz chciałam być bliżej niego. Jeszcze odrobinę bliżej, tak, żebym wreszcie mogła poczuć na swoich ustach jego pełne usta. Żebym wreszcie mogła poczuć ich smak. Kiedy Fred był już bardzo blisko mnie. Moje serce wywinęło koziołek. Jeden, potem drugi. Motylki w brzuchu dały o sobie znać. Żar rozlał się we mnie. Chciałam tego już, teraz, w tym cholernie długim momencie.
            Wtedy usłyszałam gdzieś z daleka dochodzące ciche, pełne żalu miauknięcie. Odskoczyliśmy od siebie i z przerażeniem spojrzeliśmy na gnającego gdzieś daleko kota.
            - Puściłeś go! – zaśmiałam się i ruszyłam pędem za gnającym kotem.
            Fred ruszył za mną. Śmialiśmy się w niebogłosy i trzymając za ręce biegliśmy co sił w nogach za zwierzakiem. Krzywołam po czasie znalazł sobie jakiegoś na wpół żywego ptaka, którym aktualnie się bawił.
            - Mam do.. dosyć. – wysapałam, gdy Fred złapał kota.
            - Kondycja zerowa! – zaśmiał się cicho dotykając mojego różowego policzka.

            - Ha – ha – ha. – powiedziałam z ironią. 


~~~

Kolejny rozdział za nami :)
Mam nadzieje, że nie jest najgorzej :)

Czytasz? Skomentuj, proszę! :)

4 komentarze:

  1. aa pierwsza!
    rozdział cudny, jak zwykle, uwielbiam Twoje Fremione! od początku do końca uśmiechałam się do komputera i po prostu nie mogłam przestać!
    nie mam żadnych zastrzeżeń, wszystko pięknie :3
    dodaj kolejny jak najszybciej możesz <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Pochłonęłam dzisiaj całego Twojego bloga, masz Wielki talent :D Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, ten cudowny :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie dziś, zaledwie 2h temu natrafiłam na Twojego bloga i pochłonęłam go w całości :) Muszę przyznać, że od dawna szukałam jakiegoś dobrego Fremione, a Twoje właśnie mnie w sobie rozkochało! :)
    Z pewnością przeczytam kolejny rozdział i wszystkie inne również-już nie mogę się doczekać! :)
    Świetnie piszesz i choć akcja rozgrywa się troszkę za szybko-wiesz, przywykłam do długich, ciągnących się scen, które po czasie nudziły-, to i tak mi się to podoba :) Masz masę świetnych pomysłów, nie zauważyłam też jakichś większych błędów językowych. Twoje opowiadanie czyta się miło, przyjemnie i można powiedzieć, że w doborowym towarzystwie sarkastycznej Hermiony oraz szalonego Freda :D A skoro już jestem przy głównych bohaterach, to po prostu nie sposób ich nie kochać! Szczególnie Freda, który tak starannie zabiega o Hermionę :) Jednak sugerowałabym rozbudowanie również innych postaci, choćby George'a czy Ginny, którzy jakoś znikają w otoczce Fremione ;) A dzięki temu, opowiadanie z pewnością stałoby się jeszcze ciekawsze! :)
    Mam nadzieję, że już niedługo pojawi się kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Niedawno natrafiłam na Twojego bloga i nie mogę się oderwać. Musiałam skomentować ten rozdział.
    - Groźna. – zaśmiał się cicho. – Fred takie lubi.
    Rozwaliłaś system dziewczyno!! Uwielbiam tego bloga!!!

    OdpowiedzUsuń