Rozdział
5.
Rozpoczął się kolejny rok szkolny.
Już piąty, dla mnie. W tym roku czekają mnie sumy. Prócz nauki mam też plan
znaleźć kogoś, aby przeżyć ten rok odrobinę inaczej. W łazience leżała już moja
kosmetyczka z nowymi, magicznymi kosmetykami. Zmianę zdecydowałam się
przeprowadzić około grudnia, aby do tej pory wprawić się w nowy rok szkolny.
Dni szkolne mijały mi bardzo szybko.
Już pierwszego dnia nie polubiłam nowej nauczycielki, co wprawiło mnie w
tragiczny nastrój. Pani Umbrige wydawała się niezainteresowana uczniami, tylko
swoją osobą. Na lekcji kazała czytać kolejne tematy z podręcznika, czym
doprowadzała mnie do szału. Sama poinformowała, że nie będziemy używać różdżki,
co Harry’ego rozgniewało o wiele bardziej niż mnie. Skończyło się tym, że
dostał szlaban, który nawet nie wydawałby się tak zły, gdyby nie to, że każde
nowe zdanie zapisane przez niego na kartce, coraz bardziej dało się zauważyć na
jego lewej dłoni.
Na każdej innej lekcji słuchałam
nauczyciela i starałam się zapamiętać najwięcej z lekcji, aby mieć trochę czasu
wolnego. Po lekcjach uczyłam się i dużo czasu spędzałam w bibliotece.
Pewnego razu obładowana masą książek
wyszłam z biblioteki. Szłam czytając referat znajdujący się na najwyżej
położonej książce. Zapomniałam o całym świecie dokładnie wyszukując błędu lub
innej niepoprawności. Nagle poczułam, że na kogoś wpadam. Książki poleciały na
dół i z ogromnym łoskotem wylądowały na podłodze. Spodziewałam się, że za
chwilę podzielę ich los i też znajdę się na podłodze, jednak czyjeś silne ręce
przytrzymały mnie na nogach. Gwałtownie podniosłam głowę.
- Przepraszam. – powiedziałam
szybko. – Och, to ty mnie ratujesz. – uśmiechnęłam się do wesołej twarzy Freda.
- Tak, prawie mnie staranowałaś. Te
książki mogą zabić. – zaśmiał się i pomógł mi je zbierać.
- To wszystko przez wypracowanie na
eliksiry.
- Ach, eliksiry, wiem, że mogą
utrudnić życie. – zaśmiał się i pomógł wstać.
- Dziękuję. – powiedziałam, a
następnie ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru.
- Hermiono! – krzyknął za mną Fred.
– Jesteś dobra ze wszystkich przedmiotów, prawda? – zapytał z nadzieją.
- Nabijasz się, czy prosisz o pomoc?
- Dziś to drugie. – uśmiechnął się.
- Z czego?
- Obrona przed czarną magią. Przed
ostatnim egzaminem mam trudności. Mogę nie zdać. No i Umbrige, wiesz jaka jest.
– ostatnie zdanie wyszeptał mi go ucha.
- Ok, jutro o piątej w Pokoju
Wspólnym. – zadecydowałam. – Przygotuj się na ostre wkuwanie.
- Jesteś wspaniała! Dziękuję!
- Podziękujesz w sierpniu, jak
zdasz. – zaśmiałam się. – Swoją drogą, dobrze, że myślisz o tym już we wrześniu.
~
Nauka Freda okazała się trudniejsza
niż myślałam . Zawsze było dużo śmiechu, ale z czasem zaczęło mnie to irytować.
Były dni, gdzie Fred chłonął każde zaklęcie zaskakująco dobrze i szybko. Wtedy
czułam, że moja praca przynosi efekty. Niestety częściej Fred kompletnie nie
potrafił się skupić. Dyskutował o wszystkim, tyko nie o nauce. Każde zaklęcie
wychodziło źle, nie potrafił zapamiętać żadnej regułki, a gdy sięgał po
różdżkę, wolałam się schować.
- Nie dam rady. Nie da się naprawić
tego, co się olewało przez całą szkołę. – żalił się, właśnie takiego pechowego
dnia.
- Przestań! Nie chcę tego słuchać!
Będziemy ćwiczyć częściej. Od dziś spotykamy się dwa razy w tygodniu.
Quidditcha odłóż na później, albo ćwicz w wolne dni. Mi pasuje we wtorki i
czwartki. Może być? – zapytałam.
- Jasne, dostosuję się. Dziękuję,
Hermiono, ratujesz mi skórę.
- Jeśli się nie weźmiesz w garść, to
sama ci tę skórę złoję. – zaśmiałam się.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Oj, coś wymyślisz.
Moje wieczory w Hogwarcie należały
do intensywnych. Sama musiałam myśleć o moich lekcjach a dodatkowo pomagałam
Fredowi. Gwardia Dumbledore’a, która dopiero co się rozkręcała też dawała mi
nieźle w kość. Szukanie sposobu na komunikację z innymi członkami grupy
spędzało mi sen z powiek. Zastanawiałam się nad tym długo i myślałam o tym
codziennie, gdy miałam odrobinę czasu. W końcu mi się udało i szalenie dumna z
siebie mogłam powiadomić o monetach innych członków. Wszyscy byli zadowoleni i
szczęśliwi, że udało mi się coś wymyślić.
Harry i Ron mieli do mnie pretensje,
że nie mam czasu na spotkania z nimi i na sprawdzanie ich prac domowych.
Faktycznie nie miałam czasu. Cały wolny czas pochłaniał Fred, zajęcia z Gwardią
i przyswajanie nauki z siódmej klasy. Były tego też dobre strony. Wiedziałam
już dużo z książek, które będą mi potrzebne dopiero za dwa lata. Złe strony tej
nauki też istniały. Byłam tragicznie zmęczona. Czułam się jak w trzeciej
klasie, gdy chciałam zaliczyć wszystkie przedmioty i za pomocą zmieniacza czasu
chodziłam na wszystkie możliwe zajęcia. Wysypiałam się, ale nadmierne
przesiadywanie w książkach męczyło mnie jeszcze bardziej niżeli brak snu. Tak
więc, padałam kompletnie zmęczona i wypompowana, a wstawałam w podłym nastroju.
Książki towarzyszyły mi wszędzie. Postanowiłam jednak, że dla Rona i Harry’ego
też muszę znaleźć trochę czasu.
Z czasem miałam dosyć zamku i Pokoju
Wspólnego. We wrześniu urozmaicaliśmy sobie naukę idąc na błonia, ale teraz
pogoda się pogorszyła i padający śnieg odstraszał wszystkich. Fred też był
zmęczony. Jednak starał się i widziałam,
ze moja nauka przynosi jakieś efekty. Kiedy opanował Obronę przed czarną
magią w stopniu zadawalającym zauważyłam braki w innych przedmiotach. I
wszystko zaczynało się od nowa. Czułam się tragicznie padnięta i niezdolna do
niczego, prócz snu i jedzenia.
- Och, nie tak Neville! Najpierw napisz, że pochodzenie smoków jest nie do
końca poznane, a dopiero pisz o ich mocy wynikającej z pochodzenia! –
zdenerwowana mówiłam do zawstydzonego Neville’a ślęczącego nad wypracowaniem.
Neville
zabrał się za poprawianie, a ja za czytanie wypracowania Ginny.
-
Zakończenie do poprawki! Napisz, że wilkołaki są zagrożeniem dla ludzi, bo o
tym nie wspomniałaś przy samokontroli. – Ginny skomentowała to głośnym
pomrukiem, ale wzięła wypracowanie i zaczęła kreślić.
-
Hermiono, tak? – zapytał Neville wręczając mi pergamin z masą poprawek.
-
Eh. - westchnęłam usiłując rozszyfrować nakreślone słowa. – Nie! – krzyknęłam
tracąc na chwilę opanowanie. – Przepraszam. – odetchnęłam z wysiłkiem. – Ok.,
Neville, bierz pergamin i pisz. Pochodzenie smoków nie jest dobrze poznane.
Pewne jest tylko, że mają wspólne cechy z Ptakami Palnymi, pochodzącymi ze
Starożytnych Krain. Najprawdopodobniej od tych magicznych stworzeń, smoki,
dziedziczyły możliwość kontrolowania ognia… - przedyktowałam Neville’owi kilka
zdań.
Gdy
wszyscy mieli napisane wypracowania i nie oczekiwali ode mnie pomocy, wreszcie
mogłam odpocząć. Przyjaciele pouciekali do swoich obowiązków, nareszcie
zostawiając mnie samą. Położyłam się więc na kanapie i rozkoszowałam ciepłem
płynącym z kominka. Ciszę i spokój przerwali mi jednak bliźniacy z ogromnym
łoskotem wpadając do pokoju wspólnego.
-
Lee, jak tam szlaban u Filcha? Dałeś radę? – od progu darł się George.
-
Tak! Kupa roboty, ale już skończyłem. – krzyknął do rudzielca stojący pod oknem
chłopak z masą dredów na głowie.
-
Spoko! Mnie czeka katorga jutro.
Zdenerwowana
z okropnym bólem głowy podniosłam się z kanapy i spiorunowałam
wzrokiem bliźniaków.
-
Dziękuję za chwilę spokoju! – krzyknęłam.
-
Nie ma za co, mała. – zaśmiał się George podchodząc do stolika przy którym Dean
z Michael’em grali w szachy czarodziejów.
-
Cicho, stary, ona jest nadal moją osobistą nauczycielką. – wtrącił Fred.
-
Już niedługo! – krzyknęłam w stronę mojego ucznia. – Jeszcze kilka dni takiej
katorgi i padnę z przemęczenia!
-
To idź spać, co mała?
-
Ja tylko śpię i się uczę. A potem uczę was. Nie mam ani chwili wolnego.
Wszystkie dni taki same!
Zdenerwowana
i wycieńczona padłam rozciągnięta na kanapę.
-
Jutro dzień wolny dla Hermiony Granger! Poinformuję o tym twoich przyjaciół,
którzy aktualnie wspólnie zajadają kolację i z zadowoleniem mówią o odrobionej
pracy domowej. – powiedział Fred siadając na kanapie.
-
Pomagaj jak głupia i nie otrzymuj nawet krztyny wdzięczności. Tak, naiwna
Hermiona Granger i przyjaciele. – powiedziałam z żalem.
Do
oczu napłynęły mi łzy. Nigdy nie byłam płaczką, ale sam fakt, że nikt z moich
„przyjaciół” nie zaproponował mi zejścia na kolację z nimi był dziwnie smutny.
Kiedy pomagałam im w lekcjach, byłam najlepszą przyjaciółką. Ewentualnie też
wtedy, gdy czegoś nie wiedzieli i potrzebowali pomocy. Niby byliśmy
przyjaciółmi, ale coraz częściej widziałam, że gdy nie siedzę z książkami - nie
mam towarzystwa.
-
Chyba się nimi nie przejmujesz, co mała? – zapytał Fred patrząc na mnie.
-
Jasne, że nie. – odpowiedziałam łamiącym się głosem.
-
Nie, Hermiono. Proszę cię, nie płacz. Merlinie, co mnie podkusiło?! Proszę cię,
mała! Nie mogę patrzeć jak płaczesz. Hermiono, proszę, no! – zaćwierkał Fred,
gdy zobaczył spływające po mojej twarzy łzy.
Chciałam się opanować, ale nie umiałam. Nic nie pomagało, a łzy wciąż
płynęły.
Fred
przytulił mnie do siebie. Zrobił to w sposób tak nieporadny, że było to aż
zabawne. Nie zaśmiałam się jednak. Łzy mi to uniemożliwiły. W każdym razie,
teraz moje łzy wsiąkały w jego koszulkę, a on delikatnie mnie kołysał, jakby
chciał mnie uspokoić. Co chwila szeptał mi coś do ucha bardzo spokojnym głosem.
-
Cicho, mała. Już dobrze, dobrze, dasz radę. Dalej, uspokajamy się. Jesteś taką
dużą dziewczynką, nie ma co płakać. Mała, dalej. Jest dobrze, przecież.
Jednak
moje łzy wciąż płynęły. Sama nie wiem co mnie tak zdenerwowało i zasmuciło. Łzy
zdawały się wypłukiwać z mojego organizmu to niesamowite zmęczenie. Czułam się
więc odrobinę lepiej.
Kilka
minut później wciąż siedząc wtulona we Freda, wreszcie się opanowałam.
-
Już dobrze? – zapytał patrząc na mnie z uwagą.
-
Tak. Dziękuję, Fred.
-
Do usług. Głodna? Kolacja jeszcze jest. Zejdziemy?
Zawahałam
się. Byłam głodna, jednak perspektywa spotkania Harry’ego, Rona i Ginny jakoś
trzymała mnie w pokoju wspólnym.
Kiedy
mój brzuch zaczął głośno domagać się jedzenia, Fred uśmiechnął się i za rękę
zaciągnął mnie pod portret. Już w Wielkiej Sali pod czujnym okiem rudzielca
zdołałam wcisnąć w siebie dwa tosty i szklankę soku. Gdy Fred uznał, że jest
usatysfakcjonowany ilością jedzenia jakie pochłonęłam, wróciliśmy do wieży.
Przez
następne dni moje stosunki z Harry’m i Ronem uległy zmianie. Spędzałam z nimi
mniej czasu i ignorowałam ich prośby o pomoc w pracach domowych. Wciąż miałam
do nich żal. Oni jednak zdawali się nie być tym zainteresowani. Po jakimś
tygodniu Fred zabrał ich na rozmowę do jednej z wolnych klas. Z tego co udało
mi się usłyszeć, to porządnie się na nich zdenerwował. Klasy w Hogwarcie miały
solidne i grube drzwi, dlatego na korytarzach nie było słychać co dzieje się na
lekcji. Teraz słyszałam podniesiony głos Freda. Nie rozróżniałam jednak słów.
Jedyne, które wyłapałam, to moje własne imię przewijające się przez co drugie
zdanie. Gdy Fred ucichł, szybko uciekłam. Lepiej, żeby nie wiedzieli, że
podsłuchałam, albo przynajmniej próbowała.
Na
drugi dzień Ron z Harrym przeprosili mnie i obiecali poprawę. Po chwili
zastanowienia wybaczyłam im, ale zastrzegłam, że nie będę już za nich nic
odrabiać. Ewentualnie mogę zgodzić się na poprawianie już napisanych zadań.
Dziwnie
się czułam odzyskując trochę wolnego czasu. Jednak kilka godzin spokoju
wieczorem przyjmowałam z ogromną ulgą. Często chodziłam wcześniej spać i przez
to choć trochę lepiej się wysypiałam. W dni, kiedy miałam więcej zadane, miałam
znacznie więcej energii na odrabianie tych maksymalnie zawiłych zadań.
-
Skończyłaś? – zapytał mnie pewnego wieczoru Fred, gdy głowiłam się nad zadaniem
z eliksirów.
-
Nie. Jeszcze jeden składnik, którego nie należy mieszać z łzami chochlików. –
westchnęłam przerzucając strony podręcznika.
-
Sprawdź pod koniec rozdziału, chyba tam to kiedyś znalazłem. Cóż… uciekam do
sypialni. Dobranoc, mała! – zawołał i ruszył w stronę do schodów. Potem
gwałtownie się odwrócił, gdy usłyszał:
-
Eee.. Fred? Mogę mieć pytanie?
-
Jasne. Co tam? – zapytał podchodząc do kanapy i opierając się o nią.
-
Dlaczego tak cię przeraziły moje łzy No wiesz, wtedy gdy Harry i Ron… - nie dał
mi dokończyć.
-Ah..
Wszystko przez moją mamę. – zaczął siadając obok mnie na kanapie. – widzisz, od
dziecka nas uczyła, że nie powinniśmy.. Ba, właściwie nie możemy doprowadzić
dziewczyny do płaczu. Po prostu nie mogę patrzeć na łzy na twarzy dziewczyny
czy kobiety. Jeszcze gorzej, że to ty płakałaś. Mój brat do tego doprowadził,
więc czułem się z tym źle. Łzy to oznaki słabości. Ty zawsze byłaś taka silna,
wtedy płakałaś przez takiego matoła jak mój brat!
Uśmiechnęłam
się. W sumie mogłam się spodziewać, że to pani Molly rozbudziła w swoich synach
taką wrażliwość.
-
I dlatego mnie pocieszałeś?
-
Nie mogłem pozwolić, żebyś przez nich wylała więcej łez.
-
Jesteś świetnym przyjacielem, wiesz?
-
Do usług, mała. Masz już ten składnik?
-
Nie. Chyba to zostawię. Może jutro ktoś podpowie. – zaśmiałam się zamykając
podręcznik.
-
To łuski z ogonów Trytonów Głębinowych. – powiedział i przeciągle ziewnął. –
Co? – zapytał widząc zdziwienie malujące się na mojej twarzy. – Ostatnio George
to zmieszał.
-
Przecież to musi być wybuchowe połączenie! Oba te składniki na pewno nie są
bezpieczne, a razem...?
-
Dlatego wiem, że nie należy tego łączyć. Dobranoc, mała.
~
Nadszedł listopad i wszyscy myśleli już o Świętach Bożego
Narodzenia. Wraz z końcem miesiąca oboje z Fredem postanowiliśmy, że w przerwę
świąteczną nie zajrzymy w książki. Dziwiłam się, że mogłam mieć dość książek,
jednak po tych wielkich tomach, które znałam prawie na pamięć, chyba nikt by
się nie zdziwił. Ron i Harry wciąż dawali mi wolne, więc czułam się znacznie
lepiej.
Święta moi rodzice spędzali u
znajomych. Oczywiście miałam jechać z nimi, ale nie chciałam. Chciałam dać im
trochę wolnego, w końcu w pracy mieli niezłe urwanie głowy. Wszyscy mugole wraz
z końcem roku odczuwali bóle zębów i moi rodzice pracowali praktycznie od rana
do samej nocy.
Postanowiłam spędzić te święta w
Hogwarcie. Zostawałam sama, ponieważ Wesley’owie jechali do Nory, a Harry
spędzał święta z Syriuszem w jego domu.
Kilka dni przed świętami, dostałam
sowę, która zmieniła moje plany. Plany świąteczne i te związane z pozostaniem w
Hogwarcie. Kiedy tylko ujrzałam biało brązową sowę, doskonale wiedziałam od
kogo listu mogę się spodziewać.
Kochana
Hermiono!
Ron
i inni powiedzieli mi, że zostajesz na święta w Hogwarcie. Oczywiście nie
wyobrażam sobie abyś mogła spędzać tak ważny czas sama.
Zapraszamy
do nas! Wszyscy bardzo chętnie Cię przyjmiemy i nie dopuszczamy odmowy!
Całuję, Molly Weasley
Bardzo się ucieszyłam z tego listu. Niespełna tydzień
później siedziałam w pociągu i zmierzałam do Nory. Spadł śnieg i droga na zewnątrz była cudownie czysta i biała.
Siedziałam w jednym przedziale z Ronem, Fredem, Georgem, Ginny i Harrym. Dwoje
ostatnich miało się ostatnio ku sobie. Teraz siedzieli obok siebie i rozmawiali
przyciszonymi głosami. Ron po jakimś czasie wymknął się z przedziału i poszedł
na schadzkę z Lavender, która ostatnio wyznawała mu miłość na każdym możliwym
kroku, Po chwili Harry wraz z Ginny poszli na podobny spacer. Zostałam sama z
bliźniakami.
- To ci gołąbeczki! Wiedziałaś o
nich? – zapytał mnie George.
- Nie. Co prawda widziałam jakieś
spojrzenia, ale dopiero teraz zdecydowali się coś z tym zrobić. – powiedziałam
wspominając ich potajemne spojrzenia w Pokoju Wspólnym.
- Będzie ciekawie, Freddie,
zostaliśmy sami bez drugich połówek! Czuję się samotny! - zawołał George.
- I ja też, Georgie! – powiedział
Fred rzucając się bratu na szyję z udawanym płaczem.
- Och, dajcie już spokój! Nie
żartujcie sobie tak ze wszystkiego! – powiedziałam z oburzeniem.
Było mi źle. Każdy kogoś miał, a ja
znowu byłam sama.
- Chyba im nie zazdrościsz, co? –
zapytał George.
- Nie, oczywiście, że nie! Tylko Bal
Sylwestrowy już niedługo i fajnie by było z kimś pójść. Macie partnerki?
- Tak, idziemy jako Fred i Georgia!
– zawołał Fred.
- Nie prawda! Jako Geogre i Fredka!
– dodał Geogre.
Traktowałam ich jak przyjaciół, więc
nie miałam z tym problemu, aby powiedzieć im o moich sprawach związanych z brakiem
partnera. Wiedziałam, że gdyby jeden z nich miał partnerkę, drugi na pewno
poszedłby ze mną. Jako kumpel, bez zobowiązań i bez problemu. Tak już z nami
było. Przyjaźń przede wszystkim. Uwielbiałam ich i tą naszą przyjaźń.
- Pójdziemy w trójkę! – zawołał
George.
– Nie zostawimy cię. – szybko dodał Fred.
- Nie, nie, nie możecie. Przecież możecie jeszcze wysłać sowę, do
jakiś dziewczyn, ja sobie poradzę. Najwyżej nie pójdę, to nie będzie problem. –
mówiłam szybko, byle nie wyjść na mało zaradną dziewczynę, która nie może
znaleźć partnera.
- Nie ma mowy! Idziemy wszyscy razem i tyle! – zakończył temat
George.
~~
Czytasz? Skomentuj! :)
Czyta to ktokolwiek? :) Miło byłoby wiedzieć, że moja praca nie idzie na marne :D