Rozdział 7.
W pociągu
nie kryłam już moich łez. Popłynęły strumieniem po prawym policzku. Nie miałam
ochoty na oglądanie Rona i Harry’ego. Wbiegłam do pierwszego wolnego przedziału
i rzuciłam się na siedzenia z głośnym szlochem. Zraniłam go, a tak chciałam tego uniknąć. Te oczy, tak ufnie we mnie
wpatrzone, teraz tak smutne. Och, co narobiłaś? Wszystko, WSZYSTKO zepsułaś. A
teraz wyjeżdżasz na całe dziesięć miesięcy. Zostawiłaś go, bez konkretnego
pożegnania. Uciekłaś a wcześniej powiedziałaś te wszystkie okropne rzeczy. Jak
mogłaś? Głupia! GŁUPIA Hermiona, której zachciało się miłości w trakcie, gdy
Voldemort ma zamiar zaatakować. Trzeba było się nie mieszać. Oszczędziłabyś
sobie i jemu niepotrzebnego cierpienia. Ale… nie przeżyłabyś tego wszystkiego.
Straciłabyś tyle cudownych wspomnień. Przecież straciłabyś jego! Ale bym nie
płakała! Nie oszukiwała i nie okłamywała trwając przy tym, że go nie kocham i
nie uwierzę w to, że on kocha mnie. Boże, on mnie KOCHA!
Wstałam i
przeszłam się po przedziale. KOCHA!
Uderzyłam z impetem dłońmi w siedzenie. Uniósł się kłęb kurzu. KOCHA! Znowu z siłą uderzyłam w
siedzenie. Cholera, KOCHA! Rzuciłam się na podłogę.
Podciągnęłam nogi i oparłam głowę na kolanach. Przed oczami wciąż miałam jego
twarz. Ten ból, cierpienie, gdy już powiedziałam wszystko co mnie trapiło. Gdy
już okłamałam go patrząc mu prosto w oczy. Co
teraz robi? Cierpi? Płacze? Nie, on nigdy nie płacze. Może w ogóle nie chce cię
znać… Może właśnie siedzi i myśli o tym wszystkim, albo nie… Może siedzi obok
George’a i żartuje. Może w oczach ma znowu te cudowne ogniki. Może wymyśla
kolejny gadżet do sklepu. A może siedzi i wymyśla jak ze mną zerwać. Wybuchłam
głośnym płaczem i znów z impetem uderzyłam siedzenie wstając z podłogi.
- Co…? Mam
odebrać… - zapytał ktoś wchodząc do przedziału, akurat wtedy, gdy odrywałam
dłonie od siedzenie.
- Co tu
się…? – nie skończył.
Sparaliżowany
stał w wejściu i patrzył w moje szkliste, smutne oczy. Śledził wzrokiem moją
łzę spływającą po policzku.
- Płaczesz?
– zapytał przerażony. – Cholera, pierwszy dzień i już trudne zadanie.
Z jego
odznaki na piersi dało się wywnioskować, że jest Prefektem Naczelnym. Znałam go
z zebrań. Był krukonem, ale tylko tyle o nim wiedziałam. Nie pamiętałam
nazwiska, a z resztą teraz nie miałam głowy do takich przyziemnych spraw.
- Nie,
poradzę sobie… Możesz ode.. odejść? – zapytałam ocierając policzki.
- Nie wiem,
czy powinienem. Cholera, akurat teraz. Jesteś pewna, że sobie poradzisz? Może
zawołam jakąś przyjaciółkę, czy coś. Nie wiem, kto może pomóc. Może, wiesz, z
dziewczyną pogadasz, czy coś.
- Po prostu
odejdź. Poradzę sobie sama.
I wyszedł z
zawiedzioną i zdenerwowaną miną. A ja wciąż płakałam. Wylewałam łzy, aż
krajobraz za oknem zmienił się. Teraz jechaliśmy przez ogromny las. W pociągu
zrobiło się ciemno. Położyłam się na zakurzonym siedzeniu. Nakryłam peleryną i
leżałam. Jesteś okropna, ale to już
wiesz. Jesteś nieczuła? Też wiesz. Jesteś egoistką. Tak, jasne. Kochasz go.. Na
pewno? Może nie… Może to, to głupie zakochanie. Może po prostu czujesz, że
przyjaźń ci nie wystarcza. Cholera, kochasz go! I tak bardzo ranisz. Miłość
wszystko zmienia. Ale on cię nie kocha. Nie powiedział tego. Żyjesz w błogiej
nieświadomości. Może nie będzie tak źle. Przecież dasz radę. Kochasz go, ale to
przejdzie. Za jakiś czas ci przejdzie. Ile może trwać miłość? Tydzień? Nie.
Miesiąc? Chyba dłużej. Rok? Cholera, całe
życie? Przecież nie będzie tak źle. Teraz nie będziesz go widywać, więc dasz
sobie radę. Przecież nie jest źle! Odkochasz się. Jasne, że się odkochasz!
Zawsze się odkochujesz, więc dlaczego teraz nie? Boże, zawsze? Raz? Niepełny
raz? Dobra, uznajmy, że go nie kochasz! Zobacz od razu świat staje się
piękniejszy.
Za oknem
lunął deszcz.
Dobra, ale przecież pogoda nie decyduje o
stanie ducha. NIE KOCHASZ GO! I co? Lepiej? Nie, nie lepiej. Wciąż to samo.
Dobra, to musi przejść… z czasem. Tak! Wakacyjna przygoda. Tygodniowy związek!
Przecież nie poszłaś z nim nawet do łóżka. Fala wspomnień. Jakby to
wszystko działo się wczoraj. Dobra, działo się… trzy dni temu.
Leżymy z Fredem na
jego łóżku zajadając się Fasolkami Wszystkich Smaków. Fred trzyma mnie w objęciach,
a ja nie myślę o niczym, tylko o tych motylkach, które z niewiadomego powodu
pojawiły się w moim brzuchu. Modlę się w duchu, aby nie usłyszał jak głośno
bije mi serce. Uśmiecham się słuchając jak z zadowoleniem opowiada o
Qwidditchu. Robi to z taką pasją, że nawet, gdy mnie to nie interesuje, słucham
z zapartym tchem. Wylicza zawodników, a ja z miłością wyrysowaną na twarzy
patrzę w jego oczy. Tak błyszczące, wpatrzone w przestrzeń. Każdy ruch jego
warg, każda mina, oddaje to, jak bardzo kocha ten sport.
- Przyglądasz się. Nie słuchasz! –
oskarżycielsko wyrzuca z siebie słowa.
- Słucham. Oczywiście, że słucham.
- O czym mówiłem?
- O tym, że Jons jest najlepszym
ścigającym w drużynie Duńczyków.
- O, jednak słuchałaś. – śmieje się
cicho.
Zbliżam się do niego. Czuje
niesamowity zapach jego ciała. Działa na mnie jak afrodyzjak. Patrząc mu w oczy
składam na jego ustach delikatny pocałunek. I już nic nie muszę robić. Fred
oddaje pocałunek z natarczywością. Mi to nie przeszkadza. Chcę tego więcej. Każda
sekunda jest jak marzenie. Nie panuję nad sobą. Wodzę dłońmi po jego plecach,
torsie. Czuję jego dłonie na swoim brzuchu. Nie kontroluje mojego serce, które
bije jak szalone. Zatapiam się w cudownej chwili. Czuje jego dłoń pod moją
bluzką. Sama robię to samo. Następnie zabieram się za odpinanie guzików przy
jego koszuli. Leżąc na nim nie myślę o niczym, tylko o tym, że chcę go tu i
teraz. Rozgrzana do czerwoności całuję go z jeszcze większą pasją. Już się nie
boję. Niczego się nie boję. Chcę tego. Cieszę się każdym pocałunkiem, każdą
pieszczotą. Gdy się ode mnie odrywa czuję chłód codzienności buchający w moją
rozgrzaną twarz.
- Nie teraz. Za jakiś czas byś
żałowała. A tego bym nie zdzierżył.
Chwile, które wtedy były tak
niesamowite. Pełne wiary, nadziei na lepsze jutro, teraz palą jak żywy ogień.
Znowu płaczę, choć nie wiem jakim cudem mam w organizmie jeszcze choć trochę
wody. Przecież wypłakałam już wszystko. A potem słyszę, że ktoś otwiera drzwi.
Odrywam wzrok od okna i znów czuję ten chłód codzienności. Jak to możliwe, że wciąż jestem w pociągu? Do przedziału wchodzi
Ginny. Z przerażeniem patrzy na moją zapuchniętą twarz.
- Hermiono,
co się stało? – pyta siadając obok mnie na siedzeniu.
Nie chcę
rozmawiać, więc wtulam się w jej drobne ramiona. Ona uspokajająco klepie mnie
po ramieniu.
- Jest w
porządku. Już dobrze. Jest dobrze. Hermiono, powiesz?
Kręcę
przecząco głową. Nie chcę nic mówić. Chcę
spać. A najlepiej wrócić do domu. Z daleka od tego całego magicznego świata.
Nie mogę to być. Nie chcę tu być. Nie chcę być z ludźmi, którzy go znają. Nie
chcę być w świecie, w którym on żyję. Chcę się odciąć. Odizolować. Zapomnieć o
nim i całej miłości. Zapomnieć, że go kocham, bo nie mogę. Nie mogę go kochać.
Muszę odejść. Gdzieś daleko. Daleko od niego. Nie mogę go kochać! NIE MOGĘ GO
KOCHAĆ! NIE MOGĘ…
- Czego nie możesz? – pyta cicho
Ginny.
Powiedziałam
to na głos. Boże, co się dzieje? Nie panuję nad sobą. Nie chcę. Chcę zapomnieć.
- Ginny,
chcę zapomnieć. Proszę, ja naprawdę tak bardzo chcę zapomnieć. Nie mogę. Nie
mogę… nie mogę…
- Powiedź
czego nie możesz.. Pomogę ci, tylko powiedz.. – Ginny uśmiecha się do mnie
odrobinę.
Ale ja nie
chcę. Nie chcę mówić. Chcę zapomnieć. George,
jego teraz potrzebuję. On by mi pomógł. Zawsze pomagał. Jest przyjacielem
lepszym od innych. Ale teraz go nie ma. Jest z nim. NIE! Zapomnij! Proszę,
zapomnij! Nie możesz… Nie możesz go kochać. NIE! KONIEC!
Muszę porozmawiać z Georgem!
Koniecznie. Tylko George mnie zrozumie i pomoże. Ale jak z nim porozmawiać?
Przecież wypad do Hogsmeade najpewniej będzie za kilka tygodni. List? Za dużo
by pisać. Nie zrozumie przez słowa pisane. Kominek! Tak, kominek!
Gdy na zewnątrz się ściemniło
przez okno dało się już widzieć majaczący zamek. Kilkanaście minut później
stałam przed Hogwartem.
Całą drogę
do Wielkiej Sali milczałam. Szłam patrząc pod nogi i od niechcenia ciągnęłam za
sobą kufer. Harry biegł obok mnie i usiłował zagadać, ale ja usilnie go
ignorowałam i odpowiadałam półsłówkami. Nie miałam ochoty na nic. Nie chciałam
wchodzić do szkoły. Chciałam wrócić do domu, porozmawiać z Fredem, z Georgem.
Zrobić cokolwiek, bylebym nie musiała przesiadywać w tej szkole, którą teraz
postrzegałam jak klatkę.
- Witajcie
w kolejnym roku szkolnym w Hogwarcie. – zaczął Dumbledore. – Witam nowych
uczniów i tych doskonale nam znanych. Mam nadzieję, że ten rok będzie owocny w
nowe przygody. Tymczasem witamy nowego nauczyciela eliksirów. Mój dobry
znajomy, profesor Horacy Slughorn, zgodził się w tym roku zająć waszymi mózgami
i pomóc wam w nauce. Obrony Przed Czarną Magią w tym roku nauczać będzie
profesor Snape. Tego doskonale już znacie. Nie przedłużając. Zajmijcie się
jedzeniem. Smacznego.
Nie jadłam
dużo. Nie chciałam. Nie miałam ochoty. Po namowach ze strony Ginny wcisnęłam w
siebie tost i wypiłam szklankę soku dyniowego. Potem powlekłam się do pokoju
wspólnego. Usiadłam przed kominkiem i dopiero chowając się za książką uciekłam
przed pytaniami Harry’ego i Ginny. Ron wciąż był na mnie zły, ale chwilowo nie
zajmowałam sobie nim głowy.
Ignorowałam
wszystkie rozmowy, których teraz było bardzo, bardzo dużo. Wszystkie
ograniczały się do jednego pytania: Jak to możliwe, że Snape wreszcie został
nauczycielem Obrony przed czarną magią?!
O północy
pokój wspólny zaczął pustoszeć. Niestety bardzo wolno. Kilka osób wciąż
przesiadywało przy stolikach. Powoli zaczęłam tracić nadzieję, a oczy zaczęły
mi się zamykać. O pół do pierwszej nareszcie zostałam sama. Proszek Fiuu, który
dostałam od Freda spoczywał w kieszeni mojej szaty. Miałam ogromną nadzieję, że
George nie poszedł jeszcze spać i gdzieś kręcił się w okolicy kominka.
- Pokątna
dziewięćdziesiąt trzy. – powiedziałam pochylona nad zielonymi płomieniami.
Głowa jakby
oderwała mi się od reszty ciała. Zrobiło mi się niedobrze, gdy przed oczami
migały mi różne kominki.
Gdy się
zatrzymałam ujrzałam malutki salonik. Było w nim ciemno, a jedynym źródłem
światła była malutka lampka stojąca na stoliku przed kominkiem. Na szczęście
drzwi z salonu wychodziły na kuchnię. Tam paliło się światło i dało się słyszeć
ciche krzątanie. Czekałam i czekałam, ale z kuchni nie wychodził żaden z
bliźniaków. Po jakimś czasie z kubkiem w dłoni w salonie pojawił się Fred.
Szybko wyrwałam głowę z płomieni.
Och, świetnie. Tyle czekania i wszystko na
nic. George nawet się nie pojawił.
Próbowałam
jeszcze kilkakrotnie. Raz widziałam samego Freda, a kilka minut później Freda i
Geroge’a razem. Gdy straciłam już nadzieję, a oczy kompletnie odmawiały
posłuszeństwa i chciały koniecznie się zamknąć, zajrzałam do kominka jeszcze
raz. Ujrzałam George’a w samych bokserkach, który szedł do kuchni.
- George? –
szepnęłam.
Chłopak
drgnął i rozejrzał się w około z niepokojem.
- Kominek.
– dodałam cicho. – Jesteś sam?
- O
Merlinie, cześć, co tu robisz? Tak, jestem sam. Fred poszedł spać.
- Dobrze.
Nie zejdzie? Muszę mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy.
- Nie, nie
powinien. Mówił, że jest padnięty. Co się stało? – zapytał siadając przed
kominkiem.
- Mówił ci
coś? Fred? No wiesz… O nas?
- Nie. Gdy
pojechaliście stracił humor i nie rozmawiał ze mną prawie w ogóle. Coś się
stało?
- Tak. –
westchnęłam cicho robiąc zrezygnowaną minę. – Powiedziałam coś, czego nie
powinnam była nigdy mówić. Nie wyjaśnię ci tego, ale nie mogę teraz mieć
chłopaka. Boję się. Wiesz, Voldemort wrócił i och, George... Ja kocham Freda,
wiesz? Naprawdę kocham, ale nie mogę. Nie mogę z nim być, kiedy dzieję się tak
źle. Kiedy każde wyjście z domu jest tak niebezpieczne. Obiecałam Harry’emu, że
gdyby coś się działo, to mu pomogę. Nie mogę teraz robić nadziei Fredowi. On
nie może mnie pokochać, bo będzie cierpiał. Cholera, wiesz, jak się czuję? To
jest straszne. Nie mogę myśleć o tym, że on cierpi. To by mnie zabiło. Nie
mogę. Nie potrafiłabym spojrzeć w lustro wiedząc, że on przeze mnie cierpi. Ja
nie chciałam go zranić. Chciałam być z nim. Chcę tego nadal, ale nie potrafię,
bo wiem, że gdy Harry powie jedno słowo, pobiegnę za nim. Nie mogę go zostawić.
Nie poradziłby sobie. Freda też nie potrafię zostawić. Nie wiem co robić.
Cholera, George, pomóż, proszę.
- Ciężka sprawa.
Myślę, że on też c….
- NIE! –
przerwałam mu drastycznie. – Nie mów tego, proszę.
- Ok. Więc,
tak, to jest ciężka sprawa, ale nie możesz ratować świata będąc samotną.
Kochasz go, więc powinnaś z nim być, a ratowaniem świata zająć się w wolnym
czasie, jeśli musisz to robić.
Westchnęłam
przeciągle. Merlinie, co robić?
- Mówił ci
coś dzisiaj? Cokolwiek?
- Mówiłem
ci, że nie. Milczał cały dzień. Powie, jak się z tym oswoi, zawsze tak robi.
Musi przemyśleć i dopiero potem chce pogadać.
- Tak?
Prawie nic o nim nie wiem… - powiedziałam ze smutkiem.
- Znasz go
trochę mniej niż ja. Z resztą o nim mało kto wie dużo. On wbrew pozorom wcale
nie jest płytki i łatwy do poznania.
- Pewnie
Harry wie o nim więcej niż ja.
- Nie
sądzę. Harry jest kumplem. Freda poznaje się, gdy się jest z nim sam na sam.
Masz jeszcze dużo czasu. Przecież jesteście razem niespełna tydzień.
- Wiem, ale
przecież powinnam wiedzieć cokolwiek. On jest dla mnie obcy. Kocham go, ale to
bardziej przywiązanie niż miłość do jego charakteru.
- Przestań.
Przywiązanie po tygodniu? Proszę cię, o przywiązaniu mówią ludzie po kilkunastu
latach małżeństwa.
- Wiem,
wiem. Zmieńmy temat, to już mnie męczy. Jak tam Angelina? Słyszałam, że
spędzaliście ze sobą dużo czasu we wakacje. Oczywiście ty nic mi nie
powiedziałeś. Jesteście razem? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
- Nie. Coś
się psuje. Ekscytacja minęła za szybko.
- Nieraz
tak jest, ale może nie wszystko stracone, co?
- Może.
Tylko jakoś zainteresowanie przeszło. Nie to co z tobą i Fredem.
- I czym
się nasza ekscytacja skończyła? Kocham go i nie chcę z nim być. Rozsądne? Chyba
nie bardzo.
- Może. Nie
wiem co będzie.
- I ja.
Która godzina? – zapytałam ziewając.
- Na brodę
Merlina… już druga szesnaście. Jutro masz pierwszy dzień zajęć. Nie wstaniesz.
- Dam radę.
Chyba. Pewnie i tak nie zasnę. A, jeszcze jedno pytanie… Dlaczego całe wakacje
spędzaliście w Norze. Kto siedział w sklepie?
George
wybuchnął śmiechem.
- Mamy
pracowników. Wieczorami się teleportowaliśmy, żeby sprawdzić, czy wszystko
idzie po naszej myśli. A dlaczego mieszkaliśmy w Norze? Oczywiście przez Freda.
Uparł się, żeby wrócić do domu, gdy ty tam będziesz.
- Tak, to
do niego podobne. Muszę iść. Dobranoc.
- Pa,
Hermiono, śpij spokojnie i nie myśl o tym wszystkim.
-
Chciałabym.
~~~
No! Kolejny rozdział za nami. Podobał się chociaż trochę? :) Mam nadzieje, ponieważ trochę nad nim siedziałam :)
Czytasz? Skomentuj, proszę! :)
Pozdrawiam, Wiktoria :)