Rozdział 1.
Święta w
Norze minęły niesamowicie szybko. Tym bardziej, że prawie całe spędziłam w
objęciach Freda. Chłopak przytulał mnie cały czas, jakby się bał, że ucieknę.
Nim się obejrzałam, do powrotu do Hogwartu został tylko tydzień. Postanowiłam
zająć się odrobinę lekcjami, dlatego chodziłam wcześniej spać.
W
poniedziałek poszłyśmy z Ginny spać znacznie wcześniej. Zasnęłam momentalnie,
niestety tylko na chwilę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Około drugiej w
nocy obudził mnie brak powietrza. Jakkolwiek to zabrzmiało, tak było. Ocknęłam
się zlana potem. W pokoju panowała straszna duchota. Wstałam, więc i podeszłam
w stronę drzwi. Wiedziałam, że otwieranie okna w taką śnieżycę to samobójstwo.
Na korytarzu nie było lepiej, więc zeszłam do kuchni. Usiadłam przy stole i
nagle cała duchota uciekła. Zrobiło mi się niesamowicie zimno i porządnie
zakręciło w głowie. Wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do szafki. Nalałam
szklankę wody i modliłam się, żeby przeszło. Nie wiem jak, ale resztkami sił
doczłapałam się z powrotem do stołu. Usiadłam i usiłowałam uspokoić szybko
bijące serce. Coś się dzieje… Coś
niedobrego. Świat przed oczami zaczął niepokojąco szybko się poruszać.
Jakbym wirowała i nie potrafiła się zatrzymać. Niedobrze. I faktycznie zrobiło mi się niedobrze. Wzięłam jeszcze
jeden głębszy oddech, a potem była już tylko ciemność.
(…)
Otwarłam
oczy, czując, że ktoś mnie niesie na rękach. Spojrzałam w przejęte i przerażone
oczy… Freda? Chyba tak! Przecież chłopak
patrzył tak, jak tylko on potrafi. Patrzył
z miłością, czułością, troską. Martwił
się!
-
Zemdlałaś, mała. Położę cię na kanapie i pobiegnę po mamę. Ona na pewno pomoże.
Jak
powiedział tak zrobił. Spojrzał na mnie wielkimi oczami, a potem w
charakterystyczny sposób zagryzł wargę. George?!
Tylko on potrafi zagryźć wargę, gdy się denerwuje. Tylko on ze znanych mi osób
tek reaguje na stres.
Leżałam
spokojnie na kanapie. Nie wiedziałam co się działo, nie kontaktowałam. Potem
usłyszałam, że ktoś zbiega po schodach i cicho mówi do kogoś za nim. George
podbiegł do mnie łapiąc mnie za rękę. Było mi gorąco, niesamowicie gorąco.
Usiłowałam się uwolnić spod koca, ale George mi to uniemożliwiał.
- Hermiono,
słyszysz mnie? – pani Molly patrzyła na mnie z przejęciem.
Spojrzałam
na nią nieobecnym wzrokiem. Hm, ona jest
całkiem ładną kobietą. Pewnie miała niesamowite powodzenie, gdy była młodsza.
Na pewno. Pan Artur musiał się o nią starać. To pewne. O, George, a gdzie
Fred?! Powinien tu być. Przy mnie.
-
Hermiono?!
- Taak? –
wychrypiałam.
- Co ci jest?
Powiedz co ci dolega. Nie wiem co mam ci dać. Powiedz cokolwiek. Coś cię boli?
- Gorąco.
Tak bardzo gorąco.
Jak
mogła tego nie czuć? Przecież tu nie ma czym oddychać.
- Gorączka.
Ma gorączkę. George, podaj mi…
A ja już
nie słuchałam. Czułam się okropnie. Strasznie, źle, niesamowicie tragicznie,
jakbym miała umrzeć. Tak, wolałabym śmierć, niż to okropne cierpienie. Gorąco, och, tak bardzo gorąco!!
A potem
poczułam przepływający przez moje gardło napój. Ciepły, smaczny. Po nim umysł
mi się rozjaśnił i już nie było tak gorąco, wręcz przeciwnie. Było zimno.
Strasznie zimno. Okryłam się kocem odrobinę szczelniej i zasnęłam w objęciach
George’a lub Freda. Straciłam rachubę, który aktualnie na mnie patrzy.
Gdy się
ocknęłam, wciąż leżałam w czyichś objęciach. Czułam się znacznie lepiej. Chyba
cudowne lekarstwo pani Molly podziałało. Powoli podniosłam się do pozycji
siedzącej i spojrzałam na śpiącego… Już nie miałam wątpliwości. To był na pewno
George. Delikatnie przykryłam go kocem i wstałam. Głowa odrobinę mnie bolałam,
ale to nie doskwierało najbardziej. Gardło bolało niemiłosiernie. Jestem chora, jak nic. I to akurat w czasie
przerwy. Nalałam sobie dyniowego soku i usiadłam przy stole.
- Hermiono?
– zapytał zaspanym głosem George.
-
Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Wstałam się napić i chyba pójdę z
powrotem do siebie. Już tu trochę czasu spędziłam.
- Nie
żartuj! Jest szósta rano, oczywiście, że pójdziesz spać!
- George,
jak mnie znalazłeś? Co robiłam? Nic nie pamiętam. Chyba te gorączka była wysoka.
- Nic nie
wiesz? Zszedłem do kuchni, bo chciałem się napić. Zobaczyłem zapalone światło,
więc zszedłem szybciej. Spodziewałem się raczej pustej kuchni, o takiej porze.
No, leżałaś na podłodze. Chciałem cię obudzić, ale nie spałaś. Raczej straciłaś
przytomność. Resztę znasz. Ocknęłaś się, jak cię przenosiłem.
- Ah, no
cóż.
- A
gorączka była bardzo wysoka. Miałaś czterdzieści stopni i kilka kresek.
- Dobrze,
że mnie znalazłeś. – powiedziałam z uśmiechem. – Dziękuję.
- Och, nie
ma za co. Przecież każdy by tak zrobił na moim miejscu.
Tydzień
wolności od szkoły spędziłam w łóżku w domu Weasleyów. Pani Molly osobiście
pilnowała, żebym nie ruszała się z łóżka częściej niż cztery razy dziennie. Dokładnie
trzy razy dziennie dawała mi jakiś ciepły napój, który gwarantował dobre
samopoczucie, przez kilka godzin, ale potem czar pryskał i wracał ból gardła i
głowy. Oczywiście leżąc w pokoju byłam pozbawiona zabawy z przyjaciółmi,
dlatego zostałam przeniesiona do salonu, gdzie wylegiwałam się na kanapie, a inni
nade mną skakali. Pani Weasley podeszła do tego raczej sceptycznie, ale w końcu
dała się namówić. Widziała, że długo sama w pokoju nie wytrzymam. Oczywiście,
nie muszę mówić, że Fred pomagał mi najbardziej i spędzał ze mną całe dnie.
Oczywiście nie muszę też mówić, że George czuł się bez brata źle, dlatego
przesiadywał z nami. Za Georgem do naszej grupki dołączyła Ginny, za Ginny
oczywiście Harry, który nie widział poza nią świata. Gdzie Harry, tam
najczęściej pojawiał się również Ron. W tym przypadku przebywał z nami, ale nie
tak często. Ignorował mnie i Freda. Rozumiałam to i nie miałam mu tego za złe.
Dobrym wyjściem dla niego było po prostu zapomnieć.
Minął
kolejny mroźny, śnieżny dzień. Wszyscy poza Ronem siedzieliśmy w salonie. W
kominku wesoło trzaskał ogień, a ja siedziałam na kanapie, szczelnie owinięta
kocem.
- Gramy w
coś? – zapytała sennym głosem Ginny.
- Tak. –
wymruczał sennie Fred.
- W co? –
dopytał George ziewając przeciągle.
- W prawdę.
– powiedziałam jako jedyna przytomnym głosem, wynikało to zapewne z tego, że
spałam zdecydowanie za dużo i nie chciałam tracić czasu, jaki spędzałam z
przyjaciółmi, gdy pani Molly nie wyganiała ich, abym ja mogła iść spać.
- W co? –
zapytała Ginny.
- Dla
przykładu… Ja podaje jedno słowo, a potem ty układasz z nim zdanie, które jest
w całości prawdziwe. Słowa mogą być różne. Zabawne, albo też nie. Jak kto chce.
Pasuje wam?
- Tak. –
opowiedzieli chórem.
- Ok., to
ja mówię słowo, a potem każde z was układa z nim zdanie. Potem typuje osobę,
która ma wymyśleć następne. Powiedzmy… Dom.
- To mój
dom. – zaczęła Ginny.
-
Najwspanialszy dom na świecie. – powiedział George.
- Wymarzony
dom. – zamyślił się Harry.
- Hm.. Dom,
który każdy kocha. – dodał Fred.
- Dom pełen
cudownych wspomnień. – powiedziałam. – OK.! Ginny, teraz ty!
- Hm, może…
romans.
- Nigdy nie
miałem romansu. – zaczął Harry.
- Romans,
to świetna sprawa. – dodał George.
- Od
romansu do miłości daleka droga, ale można się zabawić. – zaśmiał się Fred.
- Jeśli
romans kończy się miłością, to w porządku, jeśli nie, to strata czasu. –
powiedziałam patrząc z przekąsem na Freda.
- Romans
różni się od prawdziwej miłości wszystkim. – zakończyła Ginny. – Fred?
-
Quidditch!
- Och, nie!
– zaczęłam, ale Ginny wpadła mi w słowo wymyślając swoje zdanie.
Graliśmy
tak jakiś czas. Padały coraz to ciekawsze słowa. W końcu wszystkim zachciało
się spać.
- George,
ostatnie słowo.
- Kochać. –
powiedział patrząc po kolei na każdego z nas.
- Proste
braciszku… Nigdy nie kochałem tak jak teraz. – powiedział Fred biorąc mnie w
objęcia.
- Nie
kochałem innej. – powiedział Harry łapiąc Ginny za rękę.
- Kocham
jednego. – odpowiedziała Ginny całując Harry’ego w policzek.
- Kochać to
żyć dla drugiej osoby. – powiedziałam idąc za przykładem Ginny i również całując mojego chłopaka.
- Nigdy nie
kochałem mojej najlepszej przyjaciółki. – zakończył cicho George.
Spojrzałam
na niego i przez chwilę widziałam, jak on patrzy na mnie. Jedno, krótkie
spojrzenie. Takie nic nie znaczące przeszycie wzrokiem. Nie, musiało ci się wydawać. Jesteś zmęczona. Po prostu musisz odpocząć. Przez tą chorobę masz jakieś dziwne myśli.
Nie.. głupie to, prawda? Przecież… Nie…
Nie może. Nie mógłby. Nie, nie, nie! Wyrzuć z głowy te myśli. Nie, przecież
George, by nie mógł. Przecież on nie potrafiłby… A jeśli? Merlinie, nie, nie!
Nie to jest niemożliwe. Zdecydowanie niemożliwe! Koniec z takimi myślami! Moje
myśli błądziły wokół wspólnych chwil z Georgem. W mojej głowie kotłowało się od
wzajemnie sprzecznych myśli. Realnie patrząca na świat część mojego mózgu
mówiła, że to przecież niemożliwe. Natomiast ta druga, potrafiąca czytać między
wierszami, wciąż upierała się, że coś takiego mogło się w końcu wydarzyć. Nie
wiedziałam co myśleć i czuć. Stałam gdzieś pomiędzy targana okropnymi myślami. Nie, nie mógł! Przy tym muszę trwać i będę
go unikać. Przecież nawet jeśli…, w co naprawdę szczerze wątpię, byłby w stanie
to zrobić, to mu przejdzie. Za jakiś tydzień, może dwa, miesiąc, w
ostateczności dwa – on zapomni. A ja mu w tym pomogę. Będę go unikać. Przecież
to musi pomóc. Nie, zapomnę. Przecież on by nie mógł!!! Jestem z Fredem i on
wie…
- Zbierajmy
się do łóżek. – powiedziałam wstając z kanapy.
Przyjaciele
ociągali się, ale w końcu wszyscy pobiegliśmy do naszych pokoi i zasnęliśmy,
zmęczeni całym dniem.
~~~~~
Ok, to ja. Wiem, strasznie długo mnie nie było, ale nie znam słów które mogłyby opisać co działo się u mnie przez ostatnie kilka miesięcy...
Przepraszam i myślę, że wracam na dobre :D
Czytasz? Skomentuj!