Rozdział 1.
Cały lipiec
zastanawiałam się co Fred miał na myśli. Oczywiście powiedział, wyjaśnił
właściwie wszystko, ale nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że ta sprawa ma
jeszcze drugie dno. Nie spałam po nocach, bo obawiałam się sierpnia i moich
wakacji w Norze. Co zrobi Fred? Co powie,
gdy mnie zobaczy? Jak zareaguje? A jak ja zareaguję? Po głowie krążyło mi setki
pytań, a nie znałam odpowiedzi na ani jedno. Z szybko bijącym sercem codziennie
skreślałam kolejne dni w kalendarzu. Tygodnie lipca kurczyły się niemiłosiernie
szybko. Jeszcze dwa tygodnie, tydzień, kilka dni, dzień, kilka godzin, godzina
i… już.
Z
zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Otępiała pobiegłam otworzyć.
- Hej,
Hermiono! – przywitali mnie chórkiem bliźniacy z identycznymi uśmiechami na
twarzy.
- Znowu wy?
– westchnęłam ciężko.
Postanowiłam
robić to co oni robią zawsze, czyli żartować. Widok Fred mimowolnie wywołał u
mnie motylki w brzuchu. Serce zabiło mi zdecydowanie mocniej, ale zignorowałam
to i po prostu wmawiałam sobie, że to mój cholerny przyjaciel, z którym nic
nigdy nie może mnie połączyć.
- Znowu takie miłe powitanie. –
westchnął Fred i porwał mnie w objęcie. Mimowolnie się uśmiechnęłam i oddałam
uścisk napawając się zapachem jego koszuli. Stop,
opanuj się! Znowu to robisz! Odskoczyłam od Fred, a w objęcia porwał mnie
George.
- Znowu
lecimy na miotłach! – powiedział z teatralnie udawanym zmartwieniem.
- Zabawni
jesteście. – powiedziałam z sarkazmem.
- Wiemy. –
powiedzieli z udawanym płaczem.
- Och,
dajcie już spokój! – zawołałam ze śmiechem.
- Lecimy? –
zapytał George.
- Tak. Im
szybciej będę miała to cholerstwo za sobą tym lepiej dla mnie.
W tym roku również Fred zajął się moim kufrem.
Moim szoferem był George, który od poprzedniego roku chyba trochę zajął się
sobą, bo ręce miał dość sporo większe w objętości, niż w zeszłym roku.
- George,
czyżbyś zaczął chodzić na siłownię? – zapytałam łapiąc za jego ramię.
- Gdzie? –
zapytali jednocześnie.
-
Ćwiczyłeś?
- Ha-ha-ha!
Fred, zauważyła! – zawołał George do brata. – Wygrałeś.
- No nie!
Czy wy znowu się założyliście? Nie możecie żyć bez hazardu, co? – zapytałam z
sarkazmem.
- Hermino,
ja podejrzanie często słyszę u ciebie w wypowiedziach sarkazm. – zakomunikował
Fred.
- Martwisz
się? – zapytałam ze śmiechem.
George
wybuchnął śmiechem, a zaraz za nim Fred.
- Gdzież
bym śmiał? – zapytał między napadami śmiechu.
- Nie no… z
wami nie da się normalnie rozmawiać! – zawołałam. – Nie umiecie zachować powagi
choć na chwilę?
- Umiemy,
ale po co? – zapytał ze śmiechem George.
Fred
energicznie pokiwał głową i puścił mi oczko. Uśmiechnęłam się i chwile
patrzyłam w jego oczy. W ciemności były takie inne. Szalone iskierko-ogniki
zdawały się wyskakiwać z jego pięknych roześmianych oczu. Był tak szczęśliwy.
Leciał i patrzył we mnie. Nie można tego nazwać patrzenia na mnie, bo patrzył
we mnie. Jak w obrazek, jak w jakieś cudownie piękne zjawisko. Patrzył,
uśmiechał się. Odpowiadałam mu tym samym. I tak lecieliśmy. Niby osobno, a
jednak razem. Do jednego domu w którym miałam spędzić cały miesiąc wakacji.
Cudowne wakacje, które tam spędziłam rok temu, napawały mnie nadzieją na coś
znacznie lepszego w tym roku.
Kilka minut
później wylądowaliśmy przed Norą. Znowu czułam tą niesamowitą radość bijącą od
tego miejsca. Fred podszedł do mnie i uśmiechnął się.
- Masz
niesamowicie ciekawą minę, kiedy tu stoisz i patrzysz na mój dom. – zaśmiał się
cicho.
- Kocham to
miejsce.
- A Nora
kocha ciebie. – przytulił mnie do siebie i nie zważając na innych po prostu
trzymał w swoich ramionach. – Dobrze jest mieć cię tu przy sobie. – wyszeptał
mi do ucha.
- Tęskniłeś
za przyjaciółką? – zapytałam wprost w jego koszulę.
- Tęskniłem
za tobą. – wyszeptał mi do ucha.
W jego
ramionach było mi tak cudownie i błogo. Sięgałam mu nawet nie do ramienia, więc
choćby nie wiem co czułam się szalenie pewna i bezpieczna. Chwila uścisku
trwała długo, ale nam to nie przeszkadzało. Jednak Ginny i Ronowi tak. Wybiegli
z domu i oderwali mnie od Freda. Okrutni
jesteście, psując tak cudownie idealną chwilę w objęciach Freda. Och, cholera.
Opanuj się!
- Hermiono!
– zawołała Ginny i porwała mnie w swoje drobne ramiona. – Tak tęskniłam. Cały
miesiąc bez ciebie!
- Ja też
tęskniłam. – powiedziałam z utęsknieniem patrząc na Freda, który stał kilka
kroków za Ginny i patrzył w podobny sposób na mnie (Daj spokój! Opanuj się! Nic nie będzie i nie było! Cholera! PRZYJACIEL!
Nic więcej. TYLKO przyjaciel).
- Witaj. –
powiedział Ron i pocałował mnie w policzek.
Zdziwiona
spojrzałam na niego. Zrobił to po raz pierwszy od jakiegoś roku. Dlaczego akurat teraz?
W domu cała
sytuacja wyglądała podobnie. Chciałam znowu znaleźć się w silnych ramionach
Freda, ale inni mi to skutecznie uniemożliwiali. Podawali mnie sobie z rąk do
rąk, jakbym była lalką, którą każdy wielbił, ale nikt przez długi czas nie mógł
znaleźć. Aż po wielu uściskach trafiłam w ramiona George’a.
- George,
też tęskniłeś? – zapytałam, gdy podejrzanie długo trzymał mnie w uścisku.
- Tak,
cholernie. – powiedział z uśmiechem.
Zjedliśmy
kolację i poszliśmy spać. Znowu spałam w pokoju Ginny. Znowu przed zaśnięciem rozprawiałyśmy
o najróżniejszych problemach, a Ginny wciąż rozprawiała o Harrym. To, że byli
razem nie przeszkadzało jej w kochaniu go każdego dnia jeszcze bardziej.
Rano wstałam
szalenie wcześnie. Kiedy patrzyłam na zegarek z niedowierzaniem uświadamiałam
sobie, że na dole już słyszę krzątanie się pani Weasley. Zeszłam, więc na dół i
pomogłam przy nakrywaniu do stołu. Po chwili pani Molly zapytała:
- Kochanie,
Fred i George są mi dzisiaj tak wcześnie potrzebni. Obudziłabyś ich?
- Ja…
jasne. – wyjąkałam.
Pobiegłam
do góry. Stanęłam przed ich drzwiami i serce mi przyspieszyło. Miałam wejść do
jaskini lwa. Nikt nie wiedział co chłopcy wyprawiają wieczorami w swoim pokoju.
Najprawdopodobniej jakiś nowy wynalazek
Weasley’ów wywoływał tak częste wybuchy. Małe wybuchy, dużo śmiechu i głośne
rozmowy, to było normalne, gdy na zewnątrz zapadała noc. Czułam strach przed
wejściem do ich pokoju, ale teraz musiałam go pokonać i po prostu wejść.
Wypuściłam powietrze z płuc i weszłam z rozmachem. Uśmiechnęłam się, gdy tylko
ujrzałam dwa długie chude, ale umięśnione ciała leżące na dwóch jednoosobowych
łóżkach po dwóch różnych stronach pokoju. Przysiadłam koło nóg Freda i zaczęłam
budzić go najpierw.
- Fred? –
zapytałam i złapałam go za dłoń.
Nic.
- Fred?! –
zapytała głośniej i chwyciłam za ramię energicznie nim potrząsając. – Wstawaj!
Fred
zamrugał, ale nie otwarł oczu.
- Jeszcze
chwilę, mamo. – wymruczał.
Złapał mnie
w pasie i przewrócił na siebie. Leżałam
na nim i śmiałam się.
- Fred,
puść mnie. – szarpałam go, a on tylko przełożył moje nogi i teraz leżałam przy
nim przygnieciona do ściany.
- Fred,
zgnieciesz mnie! Ściana… No Fred, boli!
Fred
przesunął się i objął mnie tak, że praktycznie cała byłam nim zasłonięta.
Ściana mnie już nie przygniatała. Było tak cudownie miło, że mimowolnie się
uśmiechnęłam. STOP! Przyjaciel! Cholera,
na pewno przyjaciel? TAK! Na pewno przyjaciel! TYLKO przyjaciel!
- Śpij,
śpij, jeszcze tak wcześnie. – wymruczał mi do ucha. Zadrżałam pod dotykiem jego
ust na swoim uchu.
- Och, Fred
wstawaj! Twoja mama czeka ze śniadaniem! – próbowałam mu się wyrwać, ale
trzymał mnie tak mocno, że nie miałam szans.
- Ocho, a
tutaj co się dzieje? Moglibyście trochę ciszej co?- zapytał George patrząc na
nas z ogromnym wyrzutem.
- O
widzisz, George wstał! Fred, dalej!
Ten tylko
przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej, tak, że doskonale czułam pod swoją
dłonią bicie jego serce. Bicie tego cudownego serca. Czułam jego ciepło.
Mimowolnie się pod jego wpływem rozpływałam. Chciałam z nim tak zostać na
zawsze. Jakiś cichy głosik w mojej głowie mówił: Uwielbiasz go! Chciałabyś z nim być! Nie okłamuj się, oczywiście, że
byś chciała. Przecież to ten Fred, z którym tak dobrze się dogadujesz.. Ten
idealny Fred.
- Miło, co?
– wymruczał mi do ucha i otworzył oczy. Uśmiechnął się przenikliwie, usiadł i
biorąc mnie na ręce postawił przy swoim łóżku. – Wstaliśmy. – dodał widząc mój
nieśmiały uśmiech.
-
Prawidłowo! – zaśmiałam się ukrywając rumieniec pod sztucznym uśmiechem.
Zeszłam do
kuchni wciąż udając uśmiech na twarzy. Tak naprawdę nie mogłam wypłoszyć sobie
z myśli Freda. Jego ramiona tak cudownie oplatały moje chude ciał. Było mi tak
miło, gdy serce waliło mi jak młotem, a jego twarz znajdowałam się milimetry od
mojej. Cholera jasna! Stop! Przestań!
Ale nie mogłam… taka była prawda. Chociaż sama nie chciałam tego przyznać to
chciałam być przy nim i z nim. Każdego dnia, każdej chwili. Ok., Hermiono, opanuj się! Nie uśmiechaj się
tak głupkowato! Powaga! Totalna powaga!
- O, jak
dobrze, że jesteś! Myślałam, że coś ci zrobili. – powiedziała pani Weasley, gdy
weszłam do kuchni. – FRED, GEORGE! – zawołała ze strachem, gdy obaj chłopcy
teleportowali się z głośnym trzaskiem do kuchni.
- Też cię
kochamy, mamo! Ale dlaczego tylko my wstaliśmy tak wcześnie jest po piątej! –
zawołał z wyrzutem George.
- Wy
jesteście mi dzisiaj potrzebni, to robota dla dorosłych i… Hermiony.- zaśmiała
się pani Molly. - Hermiono, ty mogłabyś ich tylko przypilnować. Mam dużo
gotowania, więc nie mogę obserwować każdego ich kroku, a żałuję. Na pewno coś
zepsują, albo wymyślą jakieś żarty, które mogą zagrażać całemu światu.
- Mamo, daj
spokój! Hermiona i tak nas nie powstrzyma!
- Ale będę
próbować. – powiedziałam z sarkazmem. – To na ten obiad dla Remusa i Tonks,
prawda? – zapytałam patrząc na panią Molly.
- Tak.
Przyjadą już dzisiaj, więc trzeba to zrobić dziś do południa.
~~~
I oto jest! Księga druga i pierwszy rozdział. Moje opowiadanie się rozwija i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Proszę piszcie co o tym sądzicie. Komentujcie, jeśli czytacie :)
Pozdrawiam, Wiktoria :)